WP Sportowe Fakty: Jak się pan czuje kilka dni po ostatecznej decyzji PZPS o nieprzedłużeniu umowy na prowadzenie siatkarskiej reprezentacji Polski?
Stephane Antiga: Miałem świadomość, że decyzja może być negatywna i byłem psychicznie przygotowany. A jak się czuję? Bardzo dobrze, bo nic nie straciłem. Wypełniłem kontrakt do końca, co jak wiadomo nie wszystkim szkoleniowcom w Polsce się udało. Walczyłem o nową pracę, ale nie dostałem jej, choć trudno powiedzieć, że przegrałem z kimś rywalizację.
[b]
Podobno przedstawił pan długi i wyczerpujący raport podsumowujący pracę w roli trenera reprezentacji Polski. Co tam było?[/b]
- Analiza wszystkich sukcesów i porażek. Zwłaszcza szczegółowo wytłumaczyłem słabą grę drużyny podczas Ligi Światowej oraz to, na podstawie jakich danych dokonałem selekcji zawodników. Szczegółowo opisałem każdego z siatkarzy reprezentacji, od strony sportowej i osobowościowej, a także porównałem pozycjami zespół z innymi drużynami narodowymi.
Powiedział pan publicznie, że nie żałuje żadnej z podjętych decyzji.
- To zostało źle zrozumiane. To nie tak, że nie popełniałem błędów i wszystkie moje decyzje były świetne. Tylko w tamtym momencie, kiedy daną decyzję podejmowałem, bazując na wtedy dostępnych danych, ona był najlepsza możliwa. Za każdym razem. Choć oczywiście czasem okazywało się później, że jednak nie była, ale to się zdarza każdemu. Gdybym wtedy wiedział to, co wiem dziś, pewnie niektóre wybory byłyby inne. To samo dotyczy pracy całego sztabu. Wszyscy wypełnialiśmy jak najlepiej zadania. Nic nie zostało zaniedbane, zlekceważone, pominięte. Jednak to nie wystarczyło.
ZOBACZ WIDEO: Atakowali Polkę po igrzyskach i nazywali ją rasistką. "Bardzo mnie to bolało"
Z perspektywy czasu co zrobiłby pan inaczej?
- Są rzeczy, które zrobiłbym inaczej. Ale od razu uprzedzam, nie o wszystkim mogę opowiedzieć. Nie chciałbym kogoś zranić. Na pewno zmieniłbym sposób pracy nad zagrywką. Mimo że pracowaliśmy nad tym elementem bardzo dużo, bo już w zeszłym roku to nie wychodziło dobrze, i tak był to nasz najsłabszy punkt. To samo było z blokiem w 2015. Skupiliśmy się na tym elemencie na początku sezonu i to wypaliło. A z serwisem nie wyszło i cała nasza praca nie przyniosła spodziewanych rezultatów. W tym względzie może nie pracowałbym więcej, ale inaczej. Poza tym zmieniłbym pewne aspekty w komunikacji z zawodnikami. Rozmawiałbym z nimi więcej, kiedy indziej oraz inaczej.
Ma pan poczucie, że to nie wyszło idealnie?
- Zarządzanie ludźmi i komunikacja z nimi to chyba najtrudniejsza i najbardziej skomplikowana część pracy trenera. Żadna liczba rozmów nie wystarcza. Ponadto do każdego trzeba znaleźć inne podejście. Dotarło do mnie, że to jest najważniejsze w mojej pracy. Poświęcałem całe doby na oglądanie meczów rywali, analizy taktyczne, przygotowanie treningów i całych planów treningowych. Dużo rozmawiałem z dziennikarzami, a mam poczucie, że część tego czasu powinienem był spędzić na rozmowach z siatkarzami.
Owszem, część z nich narzekała na to.
- Każdy jest inny i potrzebuje innego traktowania, a to nie zawsze da się zrobić przy innych obowiązkach. Odbywały się oczywiście zebrania z zawodnikami, ale jak widać, nie wszystkim to wystarczało. Jeden przyjdzie i dopyta, drugi zamknie się w sobie. W sumie najtrudniejsza jest nie sama rozmowa, ale umiejętność przewidzenia, komu i co trzeba będzie wytłumaczyć oddzielnie. Wiem, że niektórzy byli rozczarowani faktem, że zbyt późno dowiadywali się, że gdzieś nie pojadą, czy gdzieś nie zagrają. Ale po pierwsze, muszę dbać o motywację zawodników i całej drużyny na codziennych treningach. Siatkarze, którzy z góry wiedzą, że nie pojadą na jakiś turniej, wprowadzają złą atmosferę i demotywują resztę. Po drugie, często te kwestie były otwarte do samego końca. Nie tylko z powodów sportowych, ale przecież każdemu może się przytrafić kontuzja. I zawsze przestrzegałem zasady, że w meczach czy turniejach grają najlepsi w danym momencie, pod tym względem byłem zawsze sprawiedliwy. Jednym wyjątkiem był Bartek Kurek, kiedy w 2015 zaczynał grać na nowej pozycji. Jemu wtedy było bardzo potrzebne granie do nabrania doświadczenia i dostawał go więcej niż teoretycznie zasłużył. Ale generalnie: w reprezentacji Polski nie gra się za zasługi. Grają ci, którzy wygrają rywalizację.
Czyli nie czuje się pan winny?
- Czasem nie przewidziałem pewnych niejasności w komunikacji i nie poświęciłem im wystarczającej uwagi. Ale proszę też pamiętać o jednym: w klubie jest zwykle mocniejsza szóstka i słabsza szóstka. W drużynie narodowej jest czternastu bardzo dobrych zawodników, którzy na co dzień grają w wyjściowych składach. I połowa z nich przegrywa rywalizację, ląduje w kwadracie i musi sobie radzić z frustracją i presją. Część sobie radzi, część nie. Kiedy jeszcze taki zawodnik czyta w mediach i słyszy od znajomych, że to on powinien grać, to nie pomaga mu to w radzeniu sobie z tą frustracją. I nawet kiedy tłumaczę mu jasno i otwarcie przyczyny decyzji, to frustracja od tego nie znika.
Nie możemy tu jednak nie wspomnieć o tym, co zarzuca się panu, jak i pana poprzednikom, że po pierwszym sezonie w reprezentacji przywiązał się pan do pewnych graczy i to utrudniało ewentualne wejście nowych do szóstki.
- Notabene to też dobrze tłumaczy, dlaczego zawodnicy grają najlepiej w pierwszym roku pracy trenera - bo jest nowy i chcą u niego zapunktować, żeby trafić do wyjściowego składu. Zacznijmy jednak od tego, że po moim pierwszym sezonie odeszło z reprezentacji czterech graczy dość dla niej kluczowych, więc choć bym chciał się przywiązać, to nie miałem okazji. W 2015 musieliśmy budować zupełnie nową drużynę. Mam poczucie, że całkiem sporo nowych zawodników przewinęło się przez ostatnie lata i całkiem wielu dostało szansę pokazania się. Niektórzy weszli do szóstki, ale nie mam poczucia, że na tle innych reprezentacji narodowych wyróżniamy się stagnacją. Powiedziałbym nawet, że innych kadrach tych zmian jest mniej. Co do składu wyjściowego, mam twarde dane statystyczne i nagrania wideo - zawsze grali zawodnicy o najwyższej skuteczności. Inny trener mógłby kierować się innymi kryteriami. Oczywiście na pojedyncze mecze dobiera się zawodników o odpowiedniej charakterystyce, czyli na przykład na rywali serwujących floatem wyjdą Kubiak i Buszek, a na zagrywających z wyskoku raczej Mika. A przy złym przyjęciu potrzebny będzie atakujący, który lepiej sobie radzi z wysokich piłek. Ale chcę powiedzieć, że rozumiem frustrację rezerwowych czy niepowołanych. Wybierałem najlepszych według swoich kryteriów, a zawsze można spojrzeć na te wybory inaczej i uznać je za niewłaściwe.
Wiele było dyskusji na temat Marcina Możdżonka i tego, że nie pojechał na igrzyska.
- Marcin to bardzo dobry siatkarz, ale w mojej opinii czwarty środkowy. Doskonały w bloku, ale w pozostałych dwóch elementach na treningach prezentował się gorzej od reszty. Gdybym mógł zabrać czternastu do Rio, to Marcin na pewno by pojechał.
Wiele osób uznało, że jest to niesprawiedliwe. Kwalifikacje do igrzysk wywalczył zespół z Marcinem w składzie, on też grał w Lidze Światowej, bo Piotrek Nowakowski leczył kontuzję. Jeżeli na to spojrzymy w taki sposób, że na igrzyska powinni jechać ci, co wywalczyli kwalifikacje, było to niesprawiedliwe. Ale moim zadaniem było wybrać najlepszą dwunastkę zawodników w danym momencie.
Rozmawiała Ola Piskorska
* to pierwsza część rozmowy ze Stephane Antigą, z którym Polski Związek Piłki Siatkowej postanowił zakończyć współpracę po trzech latach prowadzenia reprezentacji Polski
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)