Krzysztof Ignaczak wykorzystał prezent od FIVB. Został czołowym libero świata

Krzysztof Ignaczak obwieścił zakończenie kariery w wieku 38 lat. Zapamiętamy go nie tylko znakomitej postawy na boisku, ale również jako bardzo medialnego człowieka.

Informację o zawieszeniu butów na kołku ogłosił 22 września na łamach swojego bloga. Uczynił to następującymi słowami: "Sportowcem nie przestanę być nigdy, jestem nim z krwi i kości, umrę jako sportowiec. Ale już nie będzie to mój zawód".

Od zawsze lubił dużo mówić. Śmiał się, że największymi karami byłyby dla niego zakaz wygłaszania poglądów oraz zesłanie na bezludną wyspę. Był duszą towarzystwa i kopalnią cytatów. To właśnie on ochrzcił w 2011 roku Michała Kubiaka mianem "dzika", po jego pamiętnej, heroicznej akcji obronnej w meczu z Serbią (3:1) podczas Pucharu Świata ("poszedł jak dzik w żołędzie"). Przez długi czas ukazywał również życie reprezentantów od kulis, regularnie zamieszczając wideo w ramach cyklu pt. "Igłą Szyte".

Bywały jednak i chwile, kiedy gadatliwość Ignaczaka drażniła osoby przebywające w jego otoczeniu. Koledzy z boiska miewali mu za złe, gdy w trakcie spotkań zdarzało mu się ingerować w kompetencje innych graczy. Sam zawodnik podkreślał, że zdarzało mu się to częściej w początkowej fazie kariery. Z czasem nauczył się bardziej ważyć słowa.

Te zachowania schodziły jednak podczas meczowej rywalizacji na dalszy plan. Liczyły się przede wszystkim umiejętności czysto sportowe. A te miał bardzo duże. W XXI wieku, z każdym kolejnym rokiem udowadniał, że przepowiednia Huberta Jerzego Wagnera minęła się z prawdą. Legendarny szkoleniowiec powiedział bowiem kiedyś, że popularny "Igła" ma ewidentne wady techniczne i nigdy nie będzie prezentować bardzo dobrego poziomu.

Być może faktycznie tak by się stało, gdyby nie reforma FIVB z 1998 roku. Wtedy to ówczesny prezydent światowej federacji Ruben Acosta zadecydował o wprowadzeniu nowej pozycji - libero. Siatkarze na niej występujący mieli grać jedynie w drugiej linii, odpowiadając za gwarantowanie wysokiej jakości w przyjęciu i obronie. Ta wiadomość okazała się dla Ignaczaka, mającego wówczas 20 lat, zbawienna.

Zdawał sobie bowiem sprawę, że przy wzroście około 188 centymetrów bardzo trudno będzie mu osiągnąć światowy poziom w roli przyjmującego, od której rozpoczynał swoją przygodę z siatkówką. Kiedy jednak okazjonalnie, z powodu plagi kontuzji, przyszło mu w niej wystąpić w dwumeczu Ligi Światowej 2005 między Polską a Grecją, spisał się bardzo przyzwoicie. Występował z numer 8 na koszulce. Kilka miesięcy później uległo to jednak zmianie. Na stałe.

Ignaczak zaczął grać z "16" po tragicznej śmierci swojego największego przyjaciela Arkadiusza Gołasia. Polski Związek Piłki Siatkowej chciał zastrzec numer, z którym występował zmarły środkowy, ale na taki ruch nie zgodziła się FIVB. Dlatego też libero, po konsultacji z reprezentacyjnymi kolegami i najbliższymi Arka, postanowił przez resztę kariery niezmiennie nosić na plecach jedną liczbę.

Doświadczył w jej trakcie wielu sukcesów, choć niejednokrotnie miał pod górkę. Największe przeszkody musiał pokonać po mistrzostwach świata 2006, na których Polacy wywalczyli srebrny medal. Bez Ignaczaka, który przegrał rywalizację o miejsce w składzie z Piotrem Gackiem. Mimo że "Igła" przez całe życie był walczakiem, wtedy wpadł w naprawdę poważny dołek psychiczny. W podźwignięciu się z niego pomogli mu przede wszystkim najbliżsi oraz trener Daniel Castellani.

Wstał i wrócił na najwyższy poziom. Niezmiennie należał do czołówki libero w PlusLidze, ale w reprezentacji cały czas ktoś deptał mu po piętach. Kiedy polska kadra zdobywała złote medale, często był dopiero drugim wyborem. Tak było podczas mistrzostw Europy 2009 i mistrzostw świata 2014. Pierwszoplanową rolę odgrywał natomiast podczas Ligi Światowej 2012, zostając wybranym najlepszym libero turnieju finałowego w Sofii. Nigdy nie odpuszczał, niezależnie od okoliczności udowadniając, że można na niego liczyć.

W tym ostatnim roku dokonał również historycznej rzeczy w klubie, zdobywając z Asseco Resovią Rzeszów pierwszy od 37 lat tytuł mistrza Polski. Później dołożył jeszcze dwa kolejne (2013, 2015). Na Podkarpaciu stał się legendą. Po dziewięciu latach klub postanowił poszukać jego następcy. Został nim Mateusz Masłowski, świeżo upieczony mistrz Europy juniorów.

- Jest to dla mnie bardzo dziwna sytuacja. Przychodzę za gracza, który w dzieciństwie był moim idolem. Naśladowałem go, chodziłem na mecze i podpatrywałem zagrania, których później samemu próbowałem. Zastąpienie go jest dla mnie ogromnym osiągnięciem - te słowa 19-letniego siatkarza idealnie pokazują, jak znaczącą postacią był Ignaczak nie tylko dla Asseco Resovii, ale także dla polskiej i światowej siatkówki.

Wiktor Gumiński

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: o włos od tragedii na zawodach lotniczych! Pilot cudem uszedł z życiem

Komentarze (0)