Andrea Anastasi: To był jeden wielki obiad

WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Andrea Anastasi
WP SportoweFakty / Tomasz Fijałkowski / Na zdjęciu: Andrea Anastasi

Andrea Anastasi był jedną z osób, która w piątkowy wieczór w Gdyni miała najwięcej pracy. Najpierw poprowadził Lotos Trefl Gdańsk w sparingu z Calzedonią Verona, a później wystąpił jako trener drużyny Reszty świata w meczu gwiazd siatkówki.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Wziął pan udział w święcie polskiej siatkówki. Pana serce jest jeszcze trochę biało-czerwone?

Andrea Anastasi: Moja historia w Polsce jest coraz dłuższa i gdzieś tam to we mnie siedzi. Bardzo się cieszę, że mogłem wziąć udział w tym wydarzeniu. Przeżyliśmy w Gdyni piękne momenty i wspomnienia. Na koniec tego pięknego dnia kibice mogli wejść na boisko, by zbliżyć się do tych gwiazd. To jest bardzo ważne, a zarazem wspaniałe.

Anonsowano pana jako zawodnika w meczu gwiazd. Dlaczego jednak pan nie zagrał?

- Wpisali mnie, ale gdy zobaczyłem, ile jeszcze skacze Giba, to zdałem sobie sprawę, że pewnie byłbym w stanie mu dorównać, ale gdybym był o 50 lat młodszy. To było niemożliwe do zrealizowania.

Często gdy przyjeżdżają zawodnicy i trenerzy, których pan zna, bierze ich pan na obiad. Teraz byłaby to pewnie uczta na kilkadziesiąt osób.

- To całe wydarzenie to jeden wielki obiad i myślę, że wszyscy się syto najedliśmy. Bardzo się cieszę, że przyjechało tylu moich przyjaciół zarówno z boiska, jak i z ławki trenerskiej. Chciałoby się, by takie momenty trwały jak najdłużej.

Jakie wnioski można wyciągnąć po sparingu prowadzonego przez pana Lotosu Trefla z Calzedonią?

- Mieliśmy momenty dobrej gry, ale robiliśmy dużo rotacji, bo chciałbym, żeby wszyscy moi gracze byli gotowi na PlusLigę. Graliśmy więc wieloma młodymi zawodnikami. Nie mieliśmy do dyspozycji Mateusza Miki, Miłosza Hebdy czy Szymona Jakubiszaka, który pojechał z kadrą U20 na mistrzostwa Europy.

ZOBACZ WIDEO Anna Harkowska: czuję, że jest szansa na złoto (źrodło TVP)

{"id":"","title":""}

Uzupełniał pan skład zawodnikami z Młodej Ligi.

- Kilku graczy - jak np. Bartosz Pietruczuk - musiało zagrać od początku. Trochę się obawiałem ich występu, bo to jest jednak ciężar. Ale szczerze mówiąc moim zdaniem zespół wypadł bardzo dobrze, bo graliśmy z pomysłem i rozwagą. Jakościowo wyszło to też całkiem nieźle.

Inna sprawa, że rywale z Werony byli chyba jeszcze w "wakacyjnej" formie.

- Oni też nie byli w pełni gotowi do tego, aby przyjechać i walczyć na sto procent. Podobnie jak i my, zespół ten jest w okresie, gdzie znacznie więcej się trenuje niż gra.

Jest pan w fazie budowania drużyny opartej na nowych filarach. Czy da się to porównać do tego, co działo się w klubie dwa lata temu?

- Tworzymy jednak inny zespół, oswajamy nowych zawodników z grą na poziomie PlusLigi. Nie chcemy brać wielkich nazwisk na rok, by osiągnąć jakiś rezultat, a potem pożegnać się z nimi. Stawiamy na pracę u podstaw u wszystkich zawodników Lotosu Trefla. Jestem trenerem pierwszego zespołu, ale pracować muszę z całym klubem. W tym sezonie będziemy mieć rozgrywającego ze sporym bagażem doświadczenia i drugim młodym, ale też już zaznajomionym z warunkami, w jakich pracujemy. To jest bardzo ciekawa opcja. Wiadomo, że znów chcielibyśmy znaleźć się w czołowej czwórce, ale być może to jest dobry moment, by zrobić jeden krok w tył, aby później znów pójść do przodu.

W Gdyni rozmawiał Krzysztof Sędzicki