Nie dał się wciągnąć w szpony przestępczości. Na górce rozpoczął drogę na siatkarskie salony

Libero reprezentacji Brazylii Sergio Dutra Santos wygrał z kadrą absolutnie wszystko, co było do wygrania. By stać się zawodnikiem wyjątkowym, musiał jednak w dzieciństwie ominąć czyhającą na niego pułapkę.

Sergio jest jedynym zawodnikiem w składzie Brazylii na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro, który poznał smak złotego medalu najważniejszej sportowej imprezy. Niespełna 41-letni libero wywalczył go w 2004 roku w Atenach. Aktywność fizyczna pociągała go od najmłodszych lat. Zgoła inaczej niż wielu ludzi, z którymi za młodu mieszkał w swojej okolicy.

Ofiary, górka i ultimatum

W Piritubie, dzielnicy Sao Paulo, bezpieczeństwo stało na niskim poziomie. Dominowała tam bieda, co sprawiało, że dużo osób miało powiązania ze światem przestępczym. - Bywały dni, że na każdym rogu leżało dwóch zabitych. Pewnego razu zastrzelony został przyjaciel mojego syna. Realia panujące w naszej okolicy mocno skłaniały do obrania złej drogi - wyjaśniła Didi Dutra Santos, mama siatkarza, w rozmowie z globo.com.

Jej syn nie obrał jednak niewłaściwego kierunku. Mimo że koledzy z faweli nie byli zbyt chętni do gry w siatkówkę, Sergio postanowił walczyć o swoje. Pierwszą areną jego siatkarskich ćwiczeń była ... górka. Wyrzucał piłkę przed siebie, a następnie odbijał ją, gdy ta wracała w jego kierunku. Kiedy po raz pierwszy udał się na testy do lokalnej drużyny, wyróżniał się przede wszystkim posturą. Bardzo mikrą.

- Przed oczami stanął mi chudy chłopak, z bardzo szczupłymi nogami, mający na sobie krótką, białą koszulkę. Najpierw pomyślałam sobie: "jak on ma sobie poradzić w siatkówce?" - wspomniała dla globo.com Silvia Souza Lima, pierwsza trenerka Sergio. Na początku brakowało mu nieco umiejętności, ale swoje braki nadrabiał ambicją. Cały czas był głodny gry, nigdy się nie poddawał. Aż nagle nadeszła zła nowina: drużyna została rozwiązana.

ZOBACZ WIDEO Mateusz Mika: Mogę już zagrać pełne spotkanie, nic mi nie dolega

Zaniepokojony zadzwonił do swojego przyjaciela Chicao, a ten zaproponował mu grę w CRET Sao Caetano. Z małym zastrzeżeniem. Miałby w tym klubie występować na pozycji libero, która została wprowadzona w życie w 1997 roku. Sergio pogodził się z koniecznością rezygnacji z wykonywania ataków i dołączył do zespołu. Cztery lata później dołączył już do reprezentacji Brazylii.

Od płaczu po tytuły

Podczas pierwszego zgrupowania się popłakał. Podobnie jak w 1992 roku, kiedy Brazylijczycy zdobyli "złoto" na igrzyskach w Barcelonie. Do łez zawodnika przyczynił się w obu przypadkach ten sam człowiek - rozgrywający Mauricio Lima, będący jego idolem. Oczy Sergio się zaszkliły, ponieważ już podczas swojego debiutanckiego pobytu z kadrą otrzymał szansę współdzielenia z nim pokoju.

- Mauricio wszedł i spojrzał na mnie. Powiedziałem tylko: "Hej. Mauricio?". On wtedy mnie objął, a ja zacząłem płakać - powiedział Sergio dla "Jornal Nacional". O ile Lima w XXI wieku zbliżał się do końca reprezentacyjnej kariery (zawiesił buty na kołku w 2005 roku - przyp. red.), o tyle libero, zwany również Serginho lub Escadinhą, dopiero się rozkręcał.

W ciągu ostatnich 15 lat, święcił z Brazylią triumfy we wszystkich możliwych imprezach: igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata, Lidze Światowej, Pucharze Świata, Pucharze Wielkich Mistrzów, Igrzyskach Panamerykańskich oraz mistrzostwach Ameryki Południowej. Został również jedynym w historii libero, który otrzymał nagrodę MVP Ligi Światowej, w 2009 roku.

Po wywalczeniu srebrnego medalu olimpijskiego w Londynie (2012) ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery. Miał już wtedy prawie 37 lat. Trener Bernardo Rezende poprosił go jednak, by pomógł jeszcze odzyskać drużynie złoty blask podczas igrzysk rozgrywanych w ojczyźnie. Nie licząc bowiem imprez kontynentalnych, Brazylijczycy od sześciu lat nie zdobyli żadnego tytułu na międzynarodowej arenie.

Sergio podjął wyzwanie. Ponadto, za swoje zasługi dla brazylijskiego sportu, został również jednym z trzech sportowców nominowanych do pełnienia roli chorążego podczas ceremonii otwarcia. Stanowi żywy dowód na to, że człowiek "od czarnej roboty" też może znaleźć się w świetle reflektorów. I niekoniecznie tylko na początku olimpijskich zmagań.

Wiktor Gumiński

Źródło artykułu: