WP SportoweFakty: Cuprum Lubin zakończyło sezon PlusLigi na piątym miejscu. To dobry wynik?
Gheorghe Cretu: To ogromna rzecz, że to, co było naszym celem, w co wierzyliśmy od początku, udało się zrealizować. Jasne, że mieliśmy nową kadrę, z czego wcześniej kilku zawodników częściej siedziało na ławce rezerwowych niż grało. Jednak krok po kroku zaczęliśmy poprawiać nasze zachowanie w trudnych momentach. Można było to zrobić jeszcze lepiej, jednak ten sezon był naprawdę niesamowity. Wprawdzie mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale kto w tym roku ich nie miał. Nawet najbogatsze kluby, które rywalizowały o najwyższe cele, musiały się zmierzyć z kryzysem formy. Po prostu ten sezon był trochę szalony i nie można się było tego ustrzec. Jednak my jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co udało się nam osiągnąć.
Cuprum Lubin rozegrało dziewięć tie-breaków, z czego aż siedem w pierwszej rundzie. To dość sporo. Prezentowaliście dość nierówną formę, z czego to wynikało?
- Nie wiem nawet, czy nie rozegraliśmy tych tie-breaków najwięcej ze wszystkich, a jeśli nie, to na pewno byliśmy w czołówce. Ale to wszystko było spowodowane naszą nierówną dyspozycją. Przegrywaliśmy 0:2 i potrafiliśmy rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść, ale równie dobrze nie potrafiliśmy wygrać, kiedy prowadziliśmy 2:0. Poziom PlusLigi jest naprawdę wysoki i musisz być skupiony. Nie możesz sobie przed meczem przyznać punktów, nawet jeśli grasz z teoretycznie słabszą drużyną. Dlaczego np. PGE Skra Bełchatów nie wygrała 3:0 z BBTS-em Bielsko-Biała? W tych rozgrywkach każdy może mieć lepszy i gorszy dzień. Jeśli masz lepszy, nie jest powiedziane, że nie pokonasz silniejszego od siebie przeciwnika. Mieliśmy trzech młodych zawodników na kluczowej pozycji, jaką jest atakujący. Zaczęliśmy z Mateuszem Malinowskim, który ma 23 lata, później grał Szymon Romać, też 23-latek. Na koniec sezonu na pozycji atakującego występował Łukasz Kaczmarek, o dwa lata młodszy od nich. Wszyscy wymienieni tak naprawdę dopiero zaczęli grać w siatkówkę na najwyższym poziomie. Mateusz Malinowski do tej pory w Jastrzębskim Węglu spędził więcej czasu na ławce niż na boisku, Szymon zaczął grać w połowie poprzedniego sezonu. Więc to było do przewidzenia, że na początku rozgrywek nasza dyspozycja będzie daleka od idealnej. Często było tak, że robiliśmy dwa kroki do przodu, a później jeden do tyłu. Nasza siła brała się z drużyny, dobrej atmosfery i ciężkiej pracy. Gdy mieliśmy trudne momenty, to wychodziliśmy z nich razem, nigdy się nie poddawaliśmy, tylko walczyliśmy. Pokazywaliśmy charakter. Oczywiście, w niektórych sytuacjach brakowało nam doświadczenia. Mieliśmy szanse nawet na awans do "czwórki". Ale z drugiej strony, jeśli drużyny takie jak Asseco Resovia Rzeszów, PGE Skra Bełchatów czy Lotos Trefl Gdańsk grałyby na swoim normalnym poziomie, to na pewno wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Jednak sezon był wyczerpujący i trudny nie tylko dla nas.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Wilfredo Leon zagra w polskiej reprezentacji? Jest komentarz
Piąte miejsce w PlusLidze daje wam możliwość gry w Pucharze Challenge. Podejmiecie się tego wyzwania? Nie od dziś wiadomo, że generuje on dużo więcej kosztów niż zysków.
- To prawda, ponieważ na końcu koszty są ogromne. Jeździ się po całej Europie i znaczną część budżetu zajmują same podróże, a oprócz tego trzeba zapłacić, żeby w ogóle w tym Pucharze zagrać. Dla nas na pewno byłaby to wielka sprawa, ponieważ tak jak wspomniałem wcześniej, mamy kilku zawodników młodych, którzy potrzebują doświadczenia. Występy na międzynarodowych arenach na pewno by im w tym pomogły. Jednak wszystko zależy od naszego sponsora, od tego, co zadecydują władze klubu, czy możemy w ogóle poczynić w tym kierunku jakiekolwiek kroki. Nie oszukujmy się, gra w europejskich pucharach to duża inwestycja. Jak wszyscy widzieli, w Challenge Cup grały naprawdę wielkie drużyny, jak chociażby zespół z Werony, który wygrał tegoroczne rozgrywki, prezentując siatkówkę na wysokim poziomie. Udział w Pucharze Challenge byłby idealną okazją do polepszenia swoich umiejętności.
W zeszłym roku pana podopiecznym był Dmytro Paszycki, który miał za sobą fantastyczny sezon. Po przejściu do Asseco Resovii Rzeszów już tak nie błyszczał. Dlaczego?
- Nie chcę komentować samej gry mojego byłego zawodnika, bo teraz mnie to nie dotyczy, poza tym to nie byłoby eleganckie. Jednak gra środkowego zawsze jest powiązana z grą innych zawodników, jedynie przy bloku może podjąć niezależną decyzję, która drużynie może dużo pomóc. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w ataku. Jeśli nie będzie dokładnego przyjęcia, nie będzie też odpowiedniej piłki od rozgrywającego. Jeśli ta współpraca układa się źle, bądź jej w ogóle nie ma, trudno oczekiwać, żeby środkowy zaprezentował się z dobrej strony. Trzy ustawienia jesteś poza boiskiem, przez kolejne trzy może dojść do sytuacji, że poza zagrywką ani razu nie dotkniesz piłki. Tymczasem Paszycki jest takim zawodnikiem, który cały czas musi być w grze, musi atakować. Podobnie zresztą jak Marcus Boehme. Nikt nie zastanawia się, jak to było w zeszłym roku. Dmytro Paszycki przyszedł do Lubina i był najlepszym środkowym ligi. Czy w ataku, czy w bloku prezentował się wyśmienicie. Był zawodnikiem kompletnym. W tym roku do Lubina przyszedł Marcus Boehme i również stał się jednym z lepszych zawodników na swojej pozycji. Dlaczego? A może warto także dostrzec tego siatkarza, który jako drugi dotyka piłkę? Może to rozgrywający ma wpływ na grę środkowego? A ten rozgrywający nazywa się Grzegorz Łomacz. I trzeba to powiedzieć głośno. Oczywiście mam szacunek do każdego, ale w tym sezonie jest dwóch rozgrywających, którzy wiedzą, jak należy wykorzystywać środkowych. To Benjamin Toniutti i właśnie Grzegorz Łomacz. W zeszłym roku w tym gronie znalazłby się jeszcze Marco Falaschi, ale teraz na pewno nie można tego o nim powiedzieć.
O Dmytro Paszyckim pojawiały się także opinie, że ma bardzo dobre warunki fizyczne, ale są pewne braki w sferze mentalnej. Że brak mu doświadczenia na arenach międzynarodowych w grze o najwyższe cele.
- Ale przecież zanim Dima przyszedł do Rzeszowa, grał trzy lata we Francji, w ekipie Cannes. To nie jest tak, że on w PlusLidze wziął się znikąd. W trakcie tych trzech lat także był najlepszym zawodnikiem, podobnie jak we wcześniejszym sezonie w Cuprum. Liga francuska wcale nie stoi na bardzo niskim poziomie, mają tam dobre drużyny i doświadczonych siatkarzy. Moja opinia jest taka, że Dima zasłużył na grę w Asseco Resovii Rzeszów. Tyle tylko, że to całkowicie zupełnie inny zespół niż nasz. Tutaj był wykorzystywany o wiele częściej, bo wynika to z innego charakteru zawodników, a co za tym idzie samej drużyny. Nie wiem, jak sytuacja wyglądała w Rzeszowie, ale w Lubinie Dmytro był gotowy, by zaatakować każdą piłkę. Podobnie jak Marcus, czy w drugiej części sezonu Marcin Możdżonek, kiedy doszedł już do swojej formy.
Jak wygląda pańska przyszłość? Zostaje pan w Lubinie?
- Tak, mam ważny kontrakt do 2017 roku. Po poprzednim sezonie podpisaliśmy dwuletnią umowę. Wspólnie zaczęliśmy pewien projekt i krok po kroku go realizujemy. Mamy nadzieję, że uda się nam go kontynuować w przyszłym roku. Chcemy się rozwijać jako klub, bo dwa lata temu zaczynaliśmy praktycznie od zera.
Można powiedzieć, że wasza sytuacja przypomina drogę przebytą przez Cerrad Czarnych Radom.
- I tak, i nie. Owszem, jeszcze cztery lata temu radomianie grali w I lidze, my do PlusLigi dołączyliśmy dwa lata temu. Z tą różnicą, że jednak Czarni mają ogromne tradycje siatkarskie. A w Lubinie nigdy nie było PlusLigi, ludzie nie wiedzieli, co to jest. Kiedy przyszedłem tutaj pracować, akurat w sierpniu oddano do użytku halę. Powstał pomysł, żeby stworzyć drużynę. My nie mieliśmy żadnych tradycji, tymczasem mieliśmy grać w halach, gdzie o każdej jednej można byłoby napisać książkę o wielkich siatkarskich wydarzeniach. W ciągu tych dwóch lat udało się zachęcić wielu ludzi do przychodzenia na nasze mecze, klub naprawdę robi wszystko, by to dobrze funkcjonowało.
[nextpage]Na waszym przykładzie doskonale widać, jak dużo drużynie daje stabilny sponsor. Siatkarze mogą się skupić wyłącznie na grze, dlatego osiągacie dobre wyniki, a te przyciągają kibiców.
- Od samego początku strategia klubu była jasna. Nie zawieramy umów, których nie jesteśmy w stanie później zrealizować. Dzięki temu mogę być spokojny, bo wiem, że zawodnicy nie muszą się martwić, czy wypłata będzie na czas. Skupiamy się po prostu na tym, czego się od nas oczekuje. W ten sposób okazuje się szacunek do tego, co się robi. Jeśli nas na kogoś nie stać, to w ogóle nie podejmujemy rozmów z takim zawodnikiem. To nie jest istotne, że masz wielką gwiazdę na parkiecie, skoro nie jesteś w stanie zapłacić reszcie składu. Zeszły rok był trudny, bo debiutancki, ale pozwolił nam wypracować pewne schematy działań, złapać swój rytm. Może nie rutynę, a pewną powtarzalność. Nauczyliśmy się wyciągać wnioski. I to wszystko procentuje. Przed startem sezonu kto powiedziałby, że zajmiemy piąte miejsce?
Akurat wielu ekspertów zaliczało Cuprum Lubin do drużyn, które może nie zagrają o złoto, ale będą w stanie namieszać.
- Tyle tylko, że kilku zawodników, którzy przyszli do nas w tym sezonie, więcej czasu spędziło na ławce rezerwowych niż na boisku. Wojciech Włodarczyk dwa sezony stał w kwadracie w Bełchatowie, Mateusz Malinowski w Jastrzębskim Węglu tez się za wiele nie nagrał. To samo można powiedzieć o Szymonie Romaciu. Kto wcześniej słyszał o sprowadzonych do Lubina obcokrajowcach? Przecież niektórzy nawet nie wiedzieli, gdzie jest kraj, z którego pochodzą! Pytali, w której części Europy jest Estonia. Oczywiście teraz wyolbrzymiam, choć nie oznacza to, że takie sytuacje nie miały miejsca.
Ma pan rację, ale ci zawodnicy połączeni z Grzegorzem Łomaczem, Marcinem Możdżonkiem, Marcusem Boehme czy Pawłem Ruskiem tworzą już zespół, którego można się obawiać. Przyjście Marcusa Boehme było określane jako jedno z ciekawszych wzmocnień. Ponieważ macie silnego sponsora, raczej nikt nie zakładał, że będziecie się bić o 10. miejsce.
- To są opinie innych ludzi. W takim razie dlaczego nikt nie wziął Marcusa? Był na rynku, można mu było złożyć ofertę. Dlaczego na początku czerwca wciąż był wolnym zawodnikiem, bo był za drogi? Możemy wrócić też do zeszłego roku i podobne pytania postawić w kontekście Dmytro Paszyckiego. Nasz budżet nie jest tajemnicą, jeśli ktoś ma ochotę, może zapytać władze klubu. Nasze nakłady finansowe są porównywalne z innymi drużynami, które znalazły się w środku stawki. Jednak nie przeznaczyliśmy wszystkich pieniędzy na transfery, równie ważne jest wyposażenie, zapewnienie odpowiednich warunków do ćwiczeń, całego zaplecza. Dlatego szukamy zawodników, którzy chcą grać, o określonych predyspozycjach. Mieliśmy szczęście, że udało nam się zakontraktować Marcusa. Próbowałem go ściągnąć również i dwa lata temu, ale wtedy ta sztuka się nie udała. Ta sama sytuacja zresztą miała miejsce z Marcinem Możdżonkiem, ogromna radość, że zdecydował się grac u nas. Marcin chciał wrócić do Polski i szukał miejsca, gdzie po prostu poczuje się dobrze, nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań. Przypomnę jeszcze, że dwa lata temu nikt nie chciał Grzegorza Łomacza. A teraz jest pierwszym rozgrywającym reprezentacji Polski. Być może w Lubinie funkcjonuje po prostu inny sposób myślenia, bo nie mieliśmy zbyt wielu znanych siatkarzy. Teraz jednak wszystko się zmieniło, ale by tak się stało, każdy wykonał ogromna pracę. Nie mamy w swoich szeregach Mateusza Miki czy Murphy'ego Troya.
Z drugiej strony kilka sezonów temu drużyna z Gdańska również miała w swoich szeregach dobrych zawodników, a skończyła w dolnej części stawki.
- Tak, ale to jest sport. Na końcowy wynik wpływa wiele czynników. Niekiedy wywiera się zbyt wielką presję na siatkarzy. Największym wrogiem największych drużyn nie jest inny rywal, a właśnie presja. Musimy się nauczyć pracować z jej uwzględnieniem, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie uczynić krok do przodu. To, co jest istotne to fakt, czy klub posiada pewną stabilizację i decyduje się na określone działania krok po kroku. Nie możesz zrobić od razu kilku kroków na przód, bo wtedy to nie zadziała. Nie ma sensu robić dwóch ruchów do przodu jednocześnie, jeśli nie jesteś ich pewien.
Czyli w następnym roku można założyć, że będziecie walczyć o medal? W poprzednim sezonie byliście na siódmym miejscu, teraz piąte.
- Teoretycznie nawet w tym roku była taka szansa, ale moim zdaniem nie byliśmy na to gotowi. Nie wiemy, jaki budżet będziemy mieć w przyszłym roku. My będziemy dalej pracować tak, jak to miało miejsce do tej pory. Będziemy ciężko trenować, tworzyć taką samą atmosferę wewnątrz drużyny. Zrobimy wszystko, by zawodnicy uwierzyli w swoje umiejętności, w swoją jakość. To jest argument, który pomoże wygrać przeciwko lepszym zespołom. Oczywiście, mówi się o naszym sponsorze. Ale KGHM nie gwarantuje nam takiego budżetu, jaki ma Asseco Resovia Rzeszów czy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. W przypadku tych klubów nie ma większych ograniczeń, jeśli są zainteresowani jakimś zawodnikiem, to po prostu składają mu ofertę. Ja biorę tych zawodników, po których nie ustawia się długa kolejka, i po prostu z nimi pracuję.
I wykonuje pan z nimi bardzo dobrą pracę.
- Jestem niezwykle wdzięczny, że dostałem od klubu taką możliwość, że innym odpowiada to, w jaki sposób prowadzę zespół. Rozmawiamy ze sobą bardzo dużo, co jest istotne, i gdy tylko pojawiają się jakieś wątpliwości, natychmiast je rozwiązujemy. W ten sposób od razu mogę się dowiedzieć, gdzie popełniłem błąd. Współpraca między mną a władzami klubu układa się naprawdę bardzo dobrze.
Rozmawiała Agata Kołacz