Włoski samouk zrobił z ZAKSY maszynę do wygrywania

Zdjęcie okładkowe artykułu:  / WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara
/ WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara
zdjęcie autora artykułu

Siatkarze z Kędzierzyna-Koźle wygrali aż 18 z 20 ligowych spotkań w obecnym sezonie i są zdecydowanym liderem PlusLigi. Architektem tego sukcesu jest Ferdinando De Giorgi, trener od 16 lat, wcześniej zawodnik.

Ferdinando De Giorgi rozpoczął karierę trenerską w 2000 roku. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle jest jego szóstym pracodawcą. Zanim trafił do Polski, prowadził kluby z Włoch i Rosji: Piemonte Volley (2000-2002), Perugię Volley (2003-2005 i 2011-2012 - za drugim razem znaną pod nazwą Energy Resources San Giustino), Lube Banca Maceratę (2005-2010), Fakieł Nowy Urengoj (2012-2014) oraz Tonno Callipo Vibo Valentię (2014).

Jego największym sukcesem jest zdobycie mistrzostwa Włoch w sezonie 2005/2006. Ponadto trzy razy triumfował również w Pucharze (2002, 2008, 2009) oraz Superpucharze Włoch (2002, 2006, 2008), a dwukrotnie w Pucharze Challenge (2002, 2006).

WP SportoweFakty: Kiedy w pana głowie po raz pierwszy pojawiła się myśl o zostaniu trenerem?

Ferdinando De Giorgi: Już jako zawodnik lubiłem wyciągać różne wnioski. Analizowałem, które ćwiczenia są właściwe, a które niekoniecznie. Myślałem nad tym, jak powinien wyglądać zespół. Na dwa lub trzy lata przed końcem kariery czułem, że chcę zostać szkoleniowcem. W moim przypadku nie doszło jednak do klasycznej zamiany ról, ponieważ w latach 2000-2002 byłem grającym trenerem w Piemonte Volley.

Jednoczesne łącznie roli szkoleniowca i zawodnika było dla pana największym wyzwaniem w trenerskiej karierze?

- Na pewno było to skomplikowane. Największą trudnością był brak kogoś, kto wcześniej łączyłby obie funkcje na tak wysokim poziomie. Piemonte Volley nie był bowiem zespołem z dołu tabeli, tylko klubem o wielkich aspiracjach. Zaczynałem więc tak naprawdę od zera i musiałem bardziej bazować na własnej intuicji aniżeli na doświadczeniu innych. Te dwa lata wiele mi dały. Musiałem nauczyć się między innymi właściwego doboru sztabu szkoleniowego oraz układania optymalnego kalendarza pracy.

Po latach spędzonych we Włoszech w 2012 roku przeniósł się pan do rosyjskiego Fakiełu Nowy Urengoj. Doświadczył pan wtedy szoku kulturowego?

- Nie, raczej byłem bardzo ciekaw pracy w kraju z inną, aczkolwiek też reprezentującą wysoki poziom, kulturą siatkarską. Zaszokował mnie tylko fakt, że więcej podróżowaliśmy niż graliśmy. Do swojego warsztatu szkoleniowego musiałem zatem wprowadzić umiejętność właściwego zarządzania czasem. Była to dla mnie znakomita lekcja, pozwalająca zrozumieć, że istnieje dużo różnych ścieżek prowadzących do odnoszenia sukcesów.

Dzień wolny dla zawodnika oznacza w siatkówce także czas na odpoczynek dla szkoleniowca?

- Życie siatkarza jest zupełnie inne. Naprawdę znajduje się w nim czas, by nie myśleć o siatkówce i od niej odpocząć. Z kolei życie trenera może się obrócić nawet w 24-godzinną pracę. Trening jest bowiem tak naprawdę finalną częścią dnia. Spędzone wcześniej godziny nad statystykami, wyciąganiem wniosków oraz wcielaniu w życie nowych idei służą właśnie temu, żeby podczas zajęć wykonać właściwą pracę. Czasu na odpoczynek jest bardzo mało, ale trzeba umieć zachować zdrowy rozsądek i znaleźć odpowiedni balans, by się we wszystkim nie zatracić.

Ferdinando De Giorgi ma w Polsce dużo powodów do zadowolenia
Ferdinando De Giorgi ma w Polsce dużo powodów do zadowolenia

A lepszą lekcję dla trenera stanowią krótkie czy długie pobyty w jednym klubie?

- Nie ma jednej właściwej odpowiedzi na to pytanie. Generalnie szkoleniowcy woleliby pracować dłużej, by móc przez kilka lat realizować określony program. Do prowadzenia jednego zespołu przez długi czas potrzeba jednak splotu różnych czynników: klub musi mieć podobną wizję rozwoju co trener, posiadać odpowiednich zawodników oraz odnieść po drodze kilka sukcesów. Bardzo ważne jest także, by szkoleniowiec nieprzerwanie potrafił stymulować podopiecznych. Czasami bowiem zdarzają się przypadki utraty pewności siebie we własnych działaniach. Wtedy najlepiej jest zmienić otoczenie i poszukać nowych wyzwań.

W końcu zgodnie z niegdyś wypowiedzianymi przez pana słowami "życie jest sztuką spotkań".

- Jest sztuką, ponieważ daje nam możliwości napotkania różnych sytuacji - nie tylko pozytywnych, ale także negatywnych, które nas kształtują. Trzeba doceniać wszystko, na co natkniemy się na drodze. Zróżnicowane doświadczenia są właśnie "owocem" naszego życia.

Siatkarskie przeżycia zainspirowały pana do wydania książki pod tytułem "Vademecum del palleggiatore" (po polsku "Vademecum rozgrywającego - red.).

- Zostałem poproszony o napisanie takiej książki. We Włoszech było wcześniej kilka podobnego rodzaju pozycji, ale wszystkie odnosiły się wyłącznie do ćwiczeń dotyczących sposobów rozwoju techniki u rozgrywających. Ja natomiast oprócz tego opisałem, w jaki sposób należy prowadzić zawodników występujących na tej pozycji oraz jak uczyć ich myślenia i kreowania gry. W mojej książce nie ma rzeczy, które samemu wymyśliłem. Wszystko, co zostało tam zawarte, jest efektem moich doświadczeń zarówno z czasów kariery zawodniczej, jak i trenerskiej. Są czynione kroki ku temu, by lektura została wydana również w Polsce.

Podsumowując, jakie są zatem niezbędne cechy do godnego wywiązywania się z roli trenera?

- Podstawą i punktem wyjścia jest na pewno wiedza. Dotyczy ona nie tylko strony technicznej, ale także sposobu planowania wszystkich treningów. Trzeba również czerpać pasję z nauczania innych. Należy pamiętać, że odzwierciedlenie pracy szkoleniowca jest widoczne właśnie w poczynaniach zawodników. Jeżeli nie czuje się takiego powołania, wtedy sprawy mocno się komplikują.

Rozmawiał Wiktor Gumiński 

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: zamieszki na meczu w Grecji

Źródło artykułu: