Wojciech Potocki: Jaka, pana zdaniem, będzie ta nowa liga kobiet?
Artur Popko: Mam nadzieję, że będzie dużo lepsza. I to zarówno biorąc pod uwagę poziom sportowy, jak i profesjonalizm klubów. W przerwie między rozgrywkami ligowymi mieliśmy wielki ruch kadrowy. Wiele zawodniczek zmieniło barwy klubowe, zmieniali się również trenerzy. Sądzę więc, że efekt tych zmian będzie bardzo pozytywny. "Na papierze" mamy dziś trzy zespoły, które powinny walczyć o tytuł, ale wszystko zweryfikuje parkiet. Miejmy nadzieję, że emocji będzie więcej niż w zeszłym sezonie.
Jest szansa na bardziej wyrównane mecze? Sam pan mówi, że są trzy mocne zespoły. A reszta?
- Myślę, że przynajmniej w początkowej fazie rozgrywek będzie kilka niespodziewanych rozstrzygnięć. Na razie możemy oceniać zespoły jedynie po zgłoszonych nazwiskach, a to trochę za mało.
Za kilka dni pierwsze mecze, a tu nie wszystkie sprawy transferów zostały do końca potwierdzone.
- Z tego co do mnie dociera wynika, że wszystko jest już wyjaśnione, a kluby z Bielska Białej, Piły i AZS Białystok dogadały wszystkie sporne kwestie. Tak jak w życiu, mieliśmy nieporozumienia, które polegały na różnej interpretacji zapisów kontraktowych.
Ile wody musi upłynąć w Wiśle, by PlusLiga kobiet dogoniła ligę mężczyzn?
- Kobieca ekstraklasa bardzo przyspieszyła. Doszły nowe kluby, wszyscy pracują coraz bardziej profesjonalnie, hale zapełniają się kibicami. Myślę więc, że za dwa, trzy lata ta różnica całkiem się zatrze.
Kibiców powinno być więcej, bo panie po prostu ogląda się lepiej.
- Panie grają w nieco mniejszych halach, ale kibiców im nie brakuje, a "słupki" oglądalności w telewizji Polsat też są satysfakcjonujące i czasami, szczególnie w play off, nawet zaskakująco dobre.
Męska liga zaczyna przyciągać gwiazdy światowej siatkówki. Kiedy je zobaczymy w lidze kobiet?
- Jeszcze jest na to czas (śmiech). Na razie cieszymy się, że grają w niej prawie wszystkie polskie reprezentantki, a niektóre, jak Milena Rosner, wracają z zagranicy. Z tej samej zagranicy mamy zgłoszonych na razie tylko osiem siatkarek. Myślę, że to przede wszystkim kwestia pieniędzy, a te - póki co - są w żeńskiej siatkówce, ale w innych dyscyplinach także, niezbyt duże.
Kryzys finansowy może je jeszcze zmniejszyć.
- Nie sądzę. To nie są aż takie kwoty, by sponsorzy musieli je od razu wycofywać. Ale pewne niebezpieczeństwo jest i stąd nasze - a także klubów - zabiegi marketingowe, by przyciągać nowych inwestorów.
Prezes Mirosław Przedpełski ciągle powtarza, że patrzy na ligę przez pryzmat nowych, młodych talentów. Myśli pan, że w tym roku takie się pojawią?
- Na pewno. Dziewczyny trochę szybciej dojrzewają, a poza tym trenerzy będą często po prostu zmuszeni do desygnowania na parkiet młodzieży. Miejmy nadzieję, że kilka z tych dziewcząt wejdzie do podstawowych szóstek. Jest ich może statystycznie mniej niż w lidze męskiej, ale za to łatwiej im się przebić.
Ma pan swojego faworyta w kobiecych rozgrywkach?
- Tak jak przed chwilą mówiłem, są trzy drużyny: z Muszyny, Piły i Bielska, które powinny między sobą rozstrzygnąć walkę o tytuł. Za wcześnie jednak , by coś więcej mówić, przecież trenerzy i zawodniczki dopiero odkryją karty na boisku. Poczekajmy do pierwszych spotkań.