Na Twitterze przeczytałem wpis, że promocja Euro 2013 jest jak Yeti: podobno kiedyś ktoś ją widział. Już pierwsze kroki na trójmiejskiej ziemi boleśnie mnie o tym przekonały. Koszmarne plakaty z Michałem Winiarskim atakującym piłkę dwa razy większą od swojej głowy, raczej odstraszały niż zachęcały. Banner na przystanku obwieszczający o przyjeździe najlepszych drużyn Starego Kontynentu ginął pośród informacji o bezpłatnych szkołach, szybkich pożyczkach i wyprzedaży dywanów. Serce wołało: dość! Nie wierzyłem, że to dopiero początek.
Gdy wsiadałem do autobusu z Katowic do Gdańska byłem przepełniony entuzjazmem. - Jadę relacjonować mistrzostwa Europy! - powtarzałem to sobie przez 9 godzin podróży. W głowie obmyślałem koncepcje tytułów relacji, bohaterów pomeczowych rozmów i ewentualne scenariusze grupy D, bo właśnie nią miałem się zająć.
Gdynia, 20 września, godzina 16, stacja Redłowo. Ojciec z córką przyjechali z Olsztyna. Pytają przechodniów jak dojść do hali. Nikt nie wie. Tłumaczy, że tam są mistrzostwa, ale ludzie tylko patrzą z politowaniem. Oferuję pomoc, bo sam nie wiem jak trafić. Idziemy. Po drodze na arenę siatkarskich zmagań wysłuchuję o bezsensownej sprzedaży biletów na pojedyncze mecze i windowaniu cen za nocleg. Gdy tak sobie szliśmy, to nawet tego "Winiara" nigdzie nie było. Nic. Zero wskazówek jak trafić, kto gra albo w ogóle co tu się dzieje. Dopiero przy wejściu do hali przywitał nas Zbigniew Bartman. Tylko, że ten z plakatu, nie z boiska.
Myślę sobie, co tam. Siatkówka się tak rozwija, tak pędzi, że można sobie co nieco odpuścić. Puste, zimne i żółte miejsca ostudziły mój zapał. Tylko raz, na meczu Bułgaria - Rosja miało się wrażenie, że ktoś tu naprawdę jest.
Ale przecież w tej Gdyni się działo! Od Georga Grozera obrywał każdy, kto się nawinął. Denis Kaliberda fruwał przy lewej antence. Ferdinand Tille i Aleksiej Wierbow wyciągali, co się da. Dmitrij Muserski łamał ręce blokujących i przyjmujących. Nawet Todor Aleksiew dawał jeszcze oznaki życia. Tylko smutni rodacy wojaka Szwejka byli po trzecim meczu myślami przy knedliczkach i pilzneńskim piwie. Kto to oglądał? Średnia wyszła mi około 1283,3 widza na mecz. Przypominam, że hala liczy sobie 4334. Rachunek jest prosty.
Kto zawinił? Czy naprawdę działacze/władze (niepotrzebne skreślić) myślą, że wystarczy krzyknąć: siatkówka!, i już są pełne hale? Że kibice w każdym zakątku świata będą się zabijać o bilety? Otóż moi drodzy, chyba nie. Ileż to było wykpiwania pustych trybun argentyńskiego Final Six Ligi Światowej. Ktoś dokończy przysłowie? Nie śmiej się bratku...
Za rok o tej porze będziemy już po siatkarskim mundialu. Niech ci u góry zastanowią się, co zrobić, żeby trybuny nie świeciły pustkami. Bo tak tu piszę o Gdyni, a w Gdańsku wcale nie było lepiej. Mecze Polaków z pewnością wypełnią hale po brzegi. Jednak nie zapomnijmy o pozostałych dwudziestu trzech uczestnikach. Pokażmy, że jesteśmy dobrym gospodarzem i zadbajmy o naszych gości. Co to za frajda grać przy pustych trybunach?
Michał Biegun
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!