Piotr Stosio: Przed rozpoczęciem obecnego sezonu PlusLigi mówił pan, że Wojciech Ferens będzie największym odkryciem. Chyba na razie nie jest?
Jakub Malke: Naprawdę pan tak sądzi?
Chodzi mi o rewelację na miarę Michała Kubiaka w poprzednim sezonie.
- Dla mnie Wojtek Ferens jest dużym odkryciem. To zawodnik młody, który gra dopiero drugi rok w profesjonalnej lidze i już jest podstawowym zawodnikiem swojego zespołu. Od początku sezonu był szóstkowym graczem AZS Olsztyn nawet mając za jednego z rywali Bułgara Metodiego Ananiewa. W pewnym momencie było mu ciężko, bo jako zawodnik niedoświadczony wystawiony był na ostrzał zagrywek rywali. Teraz widać wyraźnie, że okrzepł. Spisuje się bardzo dobrze, a warto pamiętać, że po drodze chwilową przeszkodę stanowiła kontuzja.
Miał uraz, chyba jak każdy w Olsztynie.
- Raczej jak każdy w PlusLidze. Problemy zdrowotne dotykają też chociażby Resovię, ZAKSĘ i Skrę.
AZS Olsztyn kontuzje dotknęły jednak szczególnie.
- Drużyna Tomaso Totolo ma po prostu dużego pecha. Kontuzja Ananiewa, czyli rozwalenie sobie kolana, nie jest urazem przeciążeniowym tylko zupełnym przypadkiem, postawieniem nogi w złym miejscu.
Szkoda Bułgara, bo pokazał się z niezłej strony na początku rozgrywek.
- Metodi jest świetnym zawodnikiem. Wiele wniósł do naszej ligi. A uraz? Jest zawodnikiem mocno zbudowanym. Gdy podwinęła mu się noga, ciężar ciała spowodował uszkodzenie kolana. Podobnie nogę rozwalił sobie młody przyjmujący z Olsztyna – Łukasik. I to znowu był pech, niezwiązany z przeciążeniami. Szkoda drużyny Tottolo, bo zaatakowało ją pasmo problemów. Nie chcę się wypowiadać tylko na temat Igora Yudina. Inna sprawa, że zawodnicy z Australii przyjeżdżają po zgrupowaniach kadry mocno wyeksploatowani. Yudina dotknęło to drugi sezon z rzędu, bo pamiętamy, że w Jastrzębiu miał podobne problemy. A wracając do Ferensa, jest to zawodnik, który w młodym wieku znajduje się w gronie zainteresowania trenera reprezentacji. Trzeba też pamiętać, że późno trafił do siatkówki. Wcześniej trenował lekkoatletykę, więc ma jeszcze trochę problemów technicznych. Bardzo w niego wierzę, bo jest tytanem pracy.
A co się dzieje z pana kolejnym klientem - Piotrem Hainem?
- Bardzo mi go żal. Muszę podziękować drużynie z Olsztyna, która pomaga wyciągnąć go z dołka. Piotrek złapał kontuzję kolana i wysiadł fizycznie. Był na konsultacjach u wielu lekarzy i osteopatów. Być może wpływ na jego uraz miało zwiększenie obrotów po przejściu z piłki juniorskiej do seniorskiej. A co do odkryć, trzeba też wyróżnić dwóch zawodników Politechniki: Wojciecha Żalińskiego i Krzysztofa Wierzbowskiego.
Niewielu się spodziewało, że poradzą sobie tak dobrze.
- Promują się znakomicie. Fajnie, że ostatnio pojawiło się w ekstraklasie wielu młodych zawodników. Cieszy mnie również powrót do dużej formy Wojtka Grzyba. Za kadencji Ljubo Travicy grał niewiele, obecny sezon też zaczął jako rezerwowy, a kiedy już pojawił się na boisku, pokazał, że jest czołowym polskim środkowym. Co bardzo ważne, w końcu pozwolono mu zagrywać z wyskoku.
Cieszy pana dyspozycja Grzyba, ale chyba nie za bardzo pozycja Mateusza Miki w zespole Resovii.
- Dobrze powiedziane. Ciężko wypowiadać się odnośnie jego formy, ponieważ nie gra prawie w ogóle. W Rzeszowie jest duża rywalizacja. Liczyłem jednak, że trenerzy zespołu z Podkarpacia bardziej oprą na nim grę. Nie mówię, żeby grał w kluczowych meczach w lidze ze Skrą, albo w europejskich pucharach, ale spokojnie mógłby występować z zespołami klasy warszawskiej Politechniki, AZS Częstochowa i Farta Kielce. No ale cóż, jest jak jest. Mateusz stara się, pracuje ciężko. Będziemy niedługo rozmawiać z działaczami Resovii o tym, co dalej. Dla polskiej siatkówki byłoby dużą stratą, gdyby Mika dalej nie grał. Być może zostanie wypożyczony na rok. W klubach z drugiej części tabeli byłby zawodnikiem zdecydowanie podstawowym.
Przed rokiem była już opcja wypożyczenia Miki.
- Tak, ale niestety szefowie klubu postanowili, że zostanie, bo jest ważnym ogniwem zespołu. Zobaczymy, do końca sezonu zostało trochę czasu. Warto porównać go do Ferensa, na którego za bardzo nie liczono. Tymczasem Wojtek gra i rozwija się regularnie.
Nudna ta PlusLiga. Nie sądzi pan? Znowu Skra zostanie mistrzem.
- Poczekajmy, aż Skra rzeczywiście zdobędzie tytuł. Jej zawodnicy będą niedługo obciążeni psychicznie turniejem finałowym Ligi Mistrzów. Kolejny raz będą musieli zetrzeć się z dużymi oczekiwaniami, a łatwo przecież nie będzie. Istnieje duże ryzyko, że w półfinale Skra trafi na Trentino Volley albo Lube Bance Macerata. Niedawny finał Pucharu Włoch, w którym zagrały obie ekipy, pokazał, że różnica pomiędzy nimi wynosi dokładnie dwa tie-breakowe punkty. Mecz stał na genialnym poziomie. Do czołówki zespołów dołączyła Delecta. Co miała wygrać, wygrała, więc czapki z głów. Zespołowi z Bydgoszczy brakuje trochę szczęścia i doświadczenia, żeby wygrywać regularnie z najlepszymi, ale jest na dobrej drodze. Mieliśmy też wspaniały półfinał Pucharu Polski pomiędzy ZAKSĄ a Jastrzębskim Węglem. Skra natomiast buduje zespół od lat, ma w swoich szeregach kluczowych polskich siatkarzy. Poza nimi, znowu świetnie radzi sobie Miguel Falasca. W pełni zdrowa ZAKSA może jednak powalczyć ze Skrą. Tyle, że na razie też ma pecha. Samica odniósł kontuzję potykając się na taśmie z terafleksu, został im jeden środkowy. Niedawno rozmawiałem z Tomem Tottolo. Powiedział, że chciałby zobaczyć inne zespoły bez trzech szóstkowych zawodników. Liga dla mnie jest więc ciekawa, chociażby dlatego, że oglądamy regularnie wiele wyrównanych spotkań. Skra jest super klasowym zespołem, a reszta próbuje ją dogonić.
Zmieńmy temat. Co z Andreą Anastasim? Czy podpisze nowy kontrakt?
- Prowadzimy rozmowy z władzami PZPS. Obie strony wyraziły chęć kontynuowania współpracy. Zalecałbym więcej spokoju, na razie nie ma czym się podpalać.
Na jakim etapie są rozmowy?
- A na jakim mogą być?
Nie wiem, może tylko spotkaliście się, a może już porozumieliście odnośnie nowego kontraktu dla Anastasiego.
- Na razie odbyło się pierwsze spotkanie. Okazało się, że obie strony są zainteresowane dalszą współpracą.
Włoch będzie chciał podwyżkę?
- To akurat zostawmy już trenerowi Anastasiemu.
Gdy umawialiśmy się na rozmowę, mówił pan o wyjeździe do Kielc, gdzie Sebastian Świderski promował swoją markę. O co chodzi?
- To ciekawy projekt, w który zaangażowałem także Jurka Dudka i Otylię Jędrzejczak. Wszyscy troje promują marki dedykowane sportowcom. Oczywiście zaangażowali się również w ich proces i tworzenie, więc nie mamy do czynienia tylko z wykorzystaniem wizerunków. Powstały trzy serie: produkty do piłki nożnej, siatkówki i pływania. Skierowane są głównie dla ludzi młodych. Niesamowite jest również zaangażowanie tej trójki w poprawianie jakości i użyteczności produktów ze swoich serii. Działają jak przystało na profesjonalistów. Produkty Sebastiana trafiły już do sprzedaży. I fajnie, że Świderski znalazł się w tak zacnym gronie. Dla niego to nowe doświadczenie. Poza tym, to kolejna firma po Ferrero (Kinder+Sport), która zdecydowała się na współprace z nim. A to też ważne dla całego środowiska siatkarskiego, żeby zawodnicy wychodzili poza swój krąg, bo tego trochę brakuje. Jeżeli spojrzymy na różnorakie badania, to na przykład Piotrek Gruszka regularnie wypada w nich rewelacyjnie, Sebastian też. Natomiast nigdy nie szło za tym duże zainteresowanie reklamodawców.
Chyba warto spojrzeć na piłkarzy, którzy przed każdym wielkim turniejem nakręcają różne reklamy.
- Przede wszystkim usuńmy ze swojej głowy myślenie o tym, że siatkówka może stać się równie popularna co piłka nożna. Odpowiedź jest krótka. Nie, nie będzie! Na pozycję futbolu wpływa globalny marketing tego sportu i pieniądze, które w nim się przewijają. Gdyby spytać przeciętnego Polaka o najpopularniejszego piłkarza, to wśród najczęstszych odpowiedzi padłyby nazwiska Leo Messiego, Cristiano Ronaldo, a dopiero później Dudka, Lewandowskiego i Boruca. Wybijmy sobie z głowy marzenia, że siatkówka będzie polskim sportem narodowym, bo podobne myślenie nie ma racji bytu. Niszowy sport narodowy sprawdził się jedynie w kilku krajach, np. w Finlandii, w której wiadomo, że hokej jest numerem 1, albo na Litwie, gdzie króluje koszykówka. Ale wpływ na to miała wielkość kraju i wieloletnie sukcesy w danej dyscyplinie. Niedawno widziałem wpływy warszawskiej Legii z biletów, które wyniosły 6 milionów złotych, tylko przez rundę jesienną. A cały budżet Legii to 70 milionów złotych. To są liczby nieosiągalne dla siatkówki w żaden sposób, ale też do końca siatka nie potrzebuje aż takiej kasy. Szkoda, że volley nie jest przedstawiany jako sport tani, uzupełniający piłkę nożną. Mnie dziwi na przykład, że - oprócz Leżajska w Rzeszowie, żaden browar nie jest zaangażowany w polską siatkówkę.
Może dlatego, że kibice siatkarscy nie kojarzą się z ludźmi pijącymi piwo.
- Być może, chociaż sądzę, że piwo staje się napojem popularnym wśród dorosłych. Mówimy dobrze o klubach, ale nie jest wcale tak różowo, bo problemy Politechniki, AZS Olsztyn, albo Trefla Gdańsk są powszechnie znane. To smutne, bo powoduje, że rozwój dyscypliny nie jest zbyt szybki. Oczywiście mamy świetnych sponsorów kadry: Polkomtela i Polsat, ale i tak za mało robimy, żeby wypromować kilka znanych siatkarskich twarzy. Zresztą, federacja międzynarodowa już o tym myślała i pojawił się projekt Volleyball Heroes. Koszykówka i piłka nożna mają postaci jak Messi i Michael Jordan, które ciągną lub ciągnęły dyscyplinę. Siatkówka podobnych osobowości nie ma za wyjątkiem Giby, ale i tak to nie ten poziom. Siatkarze tworzą wartość marketingową jako zespół, indywidualnie niekoniecznie, stąd pomysł z zaangażowaniem Sebastiana w powyższy projekt.
A co się właściwie dzieje z Sebastianem Świderskim - siatkarzem?
- Nie wiadomo, kiedy wróci. Jest po kilku konsultacjach lekarskich. Stanęło na decyzji, żeby jego kolana nie operować po raz kolejny, tylko poczekać na rozwój sytuacji.
Chyba nie ma więc szans, że wróci do gry już w bieżącym sezonie?
- Zobaczymy. Kolano wygląda coraz lepiej, ale proces jest powolny, a nie można ryzykować z przyśpieszeniem. Świderski jest twardzielem. O jego upadkach, a zwłaszcza powrotach można napisać książkę. Dużo bólu go to kosztuje, zarówno fizycznego jak i psychicznego.
Sebastian Świderski jest więc dzisiaj nadal siatkarzem czy raczej celebrytą?
- W siatkówce nie ma celebrytów. Kiedyś ktoś spytał, dlaczego nie mamy siatkarskiego Gortata? Dlatego, że zawodnicy są eksploatowani przez 95 procent dni w roku i nie mają czasu na występy w Tańcu z Gwiazdami.
Na drugą część rozmowy z Jakubem Malke zapraszamy w czwartek 1 marca. A w niej o zarobkach najlepszych zawodników na świecie, zbliżających się transferach oraz o licencjach dla menadżerów.
W meczu siatkówki, hokeja czy ręcznej dzieje się 100 razy więcej. No chyba że o to właśnie chodzi - zbyt dużo się dzieje, ciągle t Czytaj całość