Olga Krzysztofik: Która z trzech drużyn - Tauron MKS Dąbrowa Górnicza, Aluprof BKS Bielsko-Biała czy Bank BPS Muszyna - jest dla was najtrudniejszym przeciwnikiem?
Dorota Świeniewicz: Myślę, że każda z wymienionych ekip jest mocnym zespołem, grającym na wysokim poziomie. Z każdym można wygrać i z każdym można przegrać.
Czy czuliście się faworytami półfinałowej rywalizacji z zagłębiowskim MKS-em?
- Absolutnie nie. W pierwszym spotkaniu poniosłyśmy porażkę, zdawałyśmy sobie sprawę, że MKS jest bardzo dobrą drużyną, do tego niezwykle ambitną i waleczną. Atutami dąbrowianek są dobra gra w bloku, obronie i skuteczne kontry. To nie jest zespół, który wali na siłę, uderza mocno. Są to zawodniczki, które myślą, grają inteligentnie, przez co trudno się z nimi rywalizuje.
To jednak po waszej stronie były przede wszystkim nazwiska, ale również takie szczegóły jak dokładność w grze, co okazało się bardzo istotne dla rywalizacji.
- Mówi się, że jesteśmy faworytem, jednak my tak się nie czułyśmy. Jesteśmy zespołem, który w ostatnich ośmiu miesiącach zaczął się tworzyć. Zaczęłyśmy wspólnie ze sobą pracować i poznawać się. Takiej drużynie, która w poprzednich latach nigdy ze sobą nie grała, nie jest łatwo nagle wyjść na boisko i wygrywać.
Tauron MKS wygrał jeden mecz w Ergo Arenie, co pokazało, że w play-off przewaga własnej hali nie jest aż takim dużym atutem.
- Tak, rzeczywiście wszyscy pokazali, że gra na własnym parkiecie nie jest żadnym atutem. Przed rywalizacją w Dąbrowie Górniczej był remis 1:1, a o końcowym zwycięstwie zadecydował fakt, że nasze przeciwniczki narzuciły sobie presję. To one się spaliły i zniszczyły, bo cały czas obiecywały, że jeśli wygrają jeden mecz u nas, to wrócą do własnej hali i wygrają dwa mecze przed własną publicznością. Myślę, że to miało znaczenie, gdyż rywalki w pewnym momencie zaczęły się obawiać tego, co wcześniej powiedziały i tak to wyglądało. My grałyśmy to, do czego przyzwyczaiłyśmy wszystkich, czyli spokojną siatkówkę.
Czy Alessandro Chiappini poprowadzi Atomówki do złota? (fot. Maciej Wasik)
Jak procentowo oceni pani brak w szeregach MKS-u Krystyny Strasz, która nie mogła wystąpić ze względu na kontuzję barku, a w ostatnim meczu zagrała dwa sety na własne życzenie?
- Myślę, że Matea Ikić (zastąpiła Krystynę Strasz na pozycji libero) rozegrała dobre spotkania, na pewno było jej bardzo trudno, gdyż nigdy nie grała na tej pozycji. W takiej sytuacji zagrać w półfinale cztery mecze nie jest łatwo. Wydaje mi się, że stanęła na wysokości zadania. Oczywiście, że Krysia jest klasową zawodniczką. W końcu jest to dziewczyna, która będzie występowała w reprezentacji Polski. Ona cementuje MKS, bo gra tutaj od zawsze, jest wychowanką zespołu, do tego jest ambitna. Mnie osobiście bardzo podoba się jej gra w obronie. Na pewno przykro jest wszystkim dąbrowiankom, że nie mogła być z nimi ciałem, ale zapewne była sercem i duchem.
Zaczynacie być jak męska Skra Bełchatów, zdominujecie rozgrywki?
- Nie, nie. Ja bym tego nie ujęła w ten sposób. My w tym sezonie miałyśmy cel stworzyć w klubie dobrą atmosferę i walczyć. To, że jesteśmy tak wysoko, spowodowało, że dziennikarze narzucili nam presję, iż musimy za wszelką cenę osiągnąć sukces. W sytuacji gdy przegrywamy jednego seta, dostajemy od razu batem po głowie. Nie jest łatwo grać z presją narzuconą przez kogoś innego, ponieważ człowiek sam zaczyna się negatywnie nakręcać, a to nie przynosi pozytywnych efektów. Myślę, że w ostatniej fazie, w sumie to miesiąc czasu, gdy grałyśmy ćwierćfinały i półfinały, udało nam się odrzucić presję, która spaliła nas w Pucharze Polski. Pozbyłyśmy się negatywnych emocji, każda z nas myślała pozytywnie i dawałyśmy z siebie wszystko to, co najlepsze. To przyniosło efekt, gdyż pokazałyśmy siłę całego zespołu.
Oprócz mediów, była jeszcze presja ze strony kibiców i to nie tylko waszych.
- Dokładnie. W Polsce jesteśmy szkalowani za to, że nasz klub odkupił prawa do gry w elicie od zespołu z Piły. Cóż, czasem się tak zdarza, jeśli ktoś ma kryzys finansowy, to chyba lepiej, by odsprzedał miejsce, wszedł w następnym roku, a w międzyczasie nadrobił zaległości i spłacił długi, a nie pogłębiał się w trudnej sytuacji. Wiadomo, czasem można spaść na dno, z którego człowiek się nie odbije. PTPS Piła pokazał, że da się wrócić i to będzie wartościowy zespół.
We wtorek rozstrzygną się losy drugiego półfinału. Na kogo wolicie trafić w finale - BKS czy Bank BPS?
- To nie ma znaczenia, są to dwa bardzo mocne zespoły, równorzędne. Jeden to praktycznie reprezentacja Polski, gdyż ma w składzie bardzo dużo zawodniczek powołanych do kadry. Natomiast drugi to drużyna, która ma problemy, ale dziewczyny grają z entuzjazmem, są zjednoczone i walczą wszystkie razem, co niesie je do przodu. To jest taki moment, że jeśli chce się zdobyć ten złoty, najcenniejszy medal, to obojętne, kto stanie po drugiej stronie siatki. My musimy wyjść i walczyć.