Upadek legendarnego polskiego klubu. Wygrali nawet Puchar Europy

PAP / Roman Koszowski / Na zdjęcu: drużyna AZS-u Częstochowa
PAP / Roman Koszowski / Na zdjęcu: drużyna AZS-u Częstochowa

AZS Częstochowa w latach 90. był jednym z czołowych polskich klubów. "Świętą wojną" Akademików z Mostostalem Kędzierzyn-Koźle żyli kibice w całym kraju. Dziś po klubie pozostała historia. I długi, przez które groziło komornicze zajęcie pucharów.

W tym artykule dowiesz się o:

Dziś kibice siatkarscy w Polsce żyją rywalizacją Jastrzębskiego Węgla z Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Kluby te zdominowały zmagania nie tylko na krajowym podwórku, ale także i na arenie międzynarodowej. Wszak w ubiegłym sezonie, to właśnie te zespoły zmierzyły się w finale siatkarskiej Ligi Mistrzów. Jednak w końcówce lat 90. ubiegłego wieku głównym rywalem kędzierzynian był AZS Częstochowa.

Akademicy w ostatniej dekadzie XX wieku sięgnęli po sześć tytułów mistrza kraju. To była absolutna dominacja AZS-u w kraju. W klubie chciał grać niemal każdy młody chłopak, który marzył o wielkiej karierze. Siatkarzy kusiło to, że mogli sport łączyć ze studiami. Przez AZS przewinęło się kilkudziesięciu kadrowiczów. Część z nich sięgała po mistrzostwo świata. Dziś AZS-u już nie ma. Istnieje tylko w Krajowym Rejestrze Sądowym. Można tam znaleźć zapis, że działalność spółki została zawieszona.

Jak rodziła się legenda?

AZS w 1987 roku awansował do elity, do klubu ściągano coraz to lepszych zawodników. To tu rozwijały się talenty Krzysztofa Stelmacha, Andrzeja Szewińskiego czy Radosława Panasa, którzy w 1990 roku sięgnęli po pierwszy w historii mistrzowski tytuł. W Częstochowie narodził się boom na siatkówkę. Kibice robili wszystko, by na żywo obejrzeć zmagania Akademików, zwłaszcza że wówczas mecze nie były transmitowane przez telewizję.

ZOBACZ WIDEO: Dzień z Mistrzem. Robert Kubica: Dopóki ta pasja jest, będę to kontynuował

Lata dziewięćdziesiąte to okres dominacji AZS-u. Do 1997 roku częstochowianie nie schodzili z podium. Zdobyli w tym czasie pięć mistrzowskich tytułów, dwa wicemistrzostwa kraju i jeden brązowy medal. Lata, w których AZS nie odbierał złota był uznawany jako wielkie rozczarowanie. Lepsze wtedy okazywały się drużyny AZS-u Olsztyn (1991, 1992) i Kazimierza Płomienia Sosnowiec (1996).

Od 1997 roku do rywalizacji o mistrzowski tytuł dołączył Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle. Wtedy rozpoczęła się święta wojna w polskiej siatkówce. Mecze pomiędzy tymi drużynami elektryzowały kibiców i to nie tylko z obu miast. Wówczas nowoczesna - teraz już legendarna - Hala Polonia wypełniała się po brzegi. Bilety sprzedawały się na pniu. Trzeba było wystać w długich kolejkach, by zdobyć wejściówkę, a czasem trzeba było obejść się smakiem.

Święta wojna

W finale sezonu 1996/1997 o mistrzostwo grały AZS i Mostostal. I ten scenariusz powtarzał się jeszcze czterokrotnie: trzy razy triumfowali kędzierzynianie, raz częstochowianie. W obu halach panowała niesamowita atmosfera. Kibice AZS-u tworzyli świetne widowiska i dopingowali swój zespół od pierwszej do ostatniej piłki. Głośne "AZS!, AZS!, AZS!", wykrzykiwane przez całą halę, wywoływało ciarki na plecach.

Zainteresowanie meczami było tak duże, że ochrona przymykała oko na to, gdzie kibice oglądali mecze. Zdarzało się, że siedzieli tuż obok boiskowych linii. Fani nie mieli żadnych złudzeń: można przegrać każdy mecz, byle pokonać Mostostal. Nic nie smakowało tak, jak odebranie złotych medali w Kędzierzynie-Koźlu.

Z roku na rok pieniędzy na siatkówkę w Częstochowie było coraz mniej, a rywale zbroili się na potęgę. Pojawiły się ogromne pieniądze ze spółek skarbu państwa, a ligową rywalizację na lata zdominowała Skra Bełćhatów. Boom na siatkówkę w Częstochowie trwał do 2012 roku, kiedy to AZS sięgnął po Puchar Europy.

Upadek klubu, komornik zajął puchary

To jedyne europejskie trofeum AZS-u kilka lat temu komornik wycenił na 750 złotych. Puchary udało się uratować przed tym, by trafiły w niepowołane ręce. To za sprawą sędziego Rafała Pośpiecha, który zorganizował internetową zbiórkę i kupił je na aukcji komorniczej.

Z roku na rok było coraz gorzej, a celem było po prostu przetrwanie. Klubu nie stać było na wielkie nazwiska. - Mam dosyć oczerniania, słuchania o sobie, że to ja wszystko zrobiłem. Nie wiem z jakiego powodu zostałem czarną owcą tego całego systemu - mówił kilka lat temu Ryszard Bosek, który był jedną z najważniejszych osób w klubie.

AZS przejęli nowi właściciele, którzy za cel postawili sobie powrót do PlusLigi. Tego założenia nie udało się zrealizować. W zamian pojawiły się coraz większe długi. Ówczesny trener Krzysztof Stelmach mówił nawet, że nie płacono mu przez cały sezon. Ostatecznie w 2019 roku AZS zniknął z siatkarskiej mapy Polski. Po prostu nie dostał licencji na grę w I lidze. To był smutny koniec. Pogrzeb wielkiej marki polskiej siatkówki, która już najprawdopodobniej nigdy nie wróci na ligowy szlak.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że gdybyśmy byli czyści jak łza, to związek musiałby nas przepuścić i licencję byśmy dostali. Nikt w klubie od problemów i mówienia o nich nie uciekał. A tych było naprawdę sporo i ja temu nie zaprzeczam. Uważam jednak, że w porównaniu do innych drużyn, które licencje dostały, nie zostaliśmy potraktowani fair. Z perspektywy czasu uważam, że siatkówkę w Częstochowie można zrobić, gdy ma się luźne dwa miliony złotych w kieszeni na każdy sezon, lub posiadając czerwoną plakietkę członkowską SLD - mówił ówczesny prezes Kamil Filipski.

AZS wychował legendy

Siatkarski AZS Częstochowa to klub, który wychował wiele legend polskiej siatkówki. W klubie grały takie sławy jak Andrzej Stelmach, Marcin Nowak, Damian Dacewicz, Dawid Murek, Łukasz Żygadło, Piotr Gruszka, Krzysztof Gierczyński, Fabian Drzyzga, Piotr Nowakowski, Paweł Zatorski, Michał Winiarski, Andrzej Wrona czy Krzysztof Ignaczak.

Były lata, że chcieli tutaj grać wszyscy. Powód? O tym opowiedział Brook Billings, jeden z najlepszych obcokrajowców w historii AZS-u Częstochowa. - W wielu innych drużynach miałem kolegów, którzy łączyli grę w siatkówkę z inną pracą albo nie przykładali się do treningów. A w Częstochowie wszyscy byli bardzo zaangażowani, naciskali na siebie, motywowali do sportowego rozwoju. Nie wygraliśmy zbyt wiele, bo na drodze stawała nam Skra Bełchatów z Mariuszem Wlazłym, Stephane'em Antigą, Piotrem Gruszką, Danielem Plińskim czy świetnym fińskim środkowym Janne Heikkinenem - mówił Amerykanin.

- Nie zawsze było dobrze, w pierwszym sezonie miałem sporo nieudanych meczów i zdarzało się, że na stacji benzynowej ktoś zagadywał: "Bronek, dlaczego grasz tak źle?". To było dla mnie przykre, ale też pokazywało siatkarską kulturę w Polsce. Ludzie oglądają mecze, zwracają na ciebie uwagę, kochają i rozumieją ten sport. A że ostatni sezon w PlusLidze miałem dobry, teraz kibice pamiętają mnie jako dużo lepszego gracza, niż naprawdę byłem. Teraz mówią: "Billings, to był kawał zawodnika". O złych meczach zdążyli zapomnieć - dodawał.

Nowa historia

Teraz nową historię tworzy Exact Systems Hemarpol Częstochowa. To dawny Norwid, kuźnia częstochowskich talentów, który przez lata rywalizował na niższych szczeblach rozgrywek. W tym sezonie debiutuje w PlusLidze, wygrał już cztery mecze i celuje w utrzymanie w siatkarskiej elicie.

Czy jest szansa na to, że w Częstochowie znów będziemy mieli czołowy polski klub? Droga do tego jest daleka, ale działacze nie ukrywają, że chcą, by w przyszłości Norwid rywalizował o najwyższą stawkę. Zbudować to, co przez lata wypracował AZS będzie jednak piekielnie trudno.

Czytaj także:
Mecze siatkarzy przyciągały wyjątkowych gości. Gwiazda nie ukryła się
PGE GiEK Skra przywiezie z Radomia niezwykle cenny świąteczny prezent

Źródło artykułu: WP SportoweFakty