Mój własny kraj nigdy mnie tak nie uhonorował jak Polska - rozmowa ze Stephanem Antigą, trenerem reprezentacji Polski

Z trenerem mistrzów świata rozmawialiśmy m.in. o państwowym odznaczeniu, wspomnieniach z turnieju oraz trudnych decyzjach przed przyszłym sezonem reprezentacyjnym.

Ola Piskorska: Jak się pan czuł w Pałacu Prezydenckim?

Stephane Antiga: Na pewno dziwnie, bo to był pierwszy raz w życiu, kiedy otrzymywałem odznaczenie państwowe.

Nigdy pan nie dostał żadnego we Francji?

- Nigdy. Raz byliśmy na audiencji u prezydenta kraju, ale to była tylko wizyta, bardzo krótka i nie taka uroczysta jak ta. To nie było takie samo uczucie. Teraz było niezwykle oficjalnie, długo i elegancko. Poza tym to odznaczenie, które otrzymaliśmy, to nie jest jakiś tam symboliczny medal. Poczytałem sobie i to jest bardzo ważne odznaczenie, które dostawali bohaterowie kraju. Tym bardziej czuję się wzruszony i uhonorowany.
[ad=rectangle]
Ma to dla pana znaczenie?

- Ogromne, bo to jest kolejny dowód na to, co do mnie dociera coraz bardziej w ciągu ostatniego miesiąca. Nie wygraliśmy tych mistrzostw świata dla siebie samych i swojej satysfakcji, wygraliśmy je też dla Polski. Zrobiliśmy coś ważnego i cennego dla wszystkich Polaków. Codziennie podchodzą do mnie ludzie i oni nie mówią tylko "gratulacje", oni mówią też "dziękuję bardzo". W czasie turnieju nie mieliśmy w ogóle takiej świadomości, myślało się tylko o następnym meczu i jeszcze następnym, a teraz to do mnie dociera i do nas wszystkich. Jasne, widzieliśmy, że kibice się cieszą z naszych zwycięstw, ale nie miałem pojęcia, że to jest tak powszechne, że ta radość i wdzięczność są takie ogromne. Teraz rozumiem, że dokonaliśmy czegoś naprawdę wspaniałego, ważnego dla całego kraju, i to daje mi jeszcze większą satysfakcję ze zdobycia tytułu mistrza świata.

Ale jednak w obcym kraju i z obcą reprezentacją. To też pewnie było częścią tego, że się pan czuł dziwnie?

- Dokładnie tak. Jestem w Polsce od dawna, ale jednak nie jestem Polakiem. Mój własny kraj nigdy mnie tak nie uhonorował jak Polska. Doceniam to i cieszę się, że zdecydowałem się zamieszkać tutaj. Znaleźliśmy szkołę dla dzieci, czujemy się tu dobrze. A po tej wspaniałej uroczystości w Pałacu Prezydenckim, nawet jeszcze lepiej (śmiech).

Zawodnicy teraz się przyznają, że z początku nie wierzyli w zdobycie medalu na mistrzostwach, a pan?

- A ja wierzyłem. Na Memoriale Wagnera zobaczyłem, że jesteśmy dobrze przygotowani fizycznie, sportowo i taktycznie. Nawet wtedy, kiedy wypadali nam pojedynczy gracze, nawet ci bardzo ważni jak Mariusz, to zespół grał dobrze. Jedyne, czego nie byłem pewien, to naszej siły mentalnej, bo to równie ważny element. Mecz otwarcia, wspaniały i przepiękny, był dla zawodników mentalnie bardzo trudny, to było duże wyzwanie biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. I kiedy tam wygraliśmy, i to tak gładko i efektownie, to zrozumiałem, że mentalnie też jesteśmy gotowi. Od tamtego dnia byłem pewien, że jesteśmy w stanie pokonać każdego przeciwnika. Jeszcze tylko miałem jedną wątpliwość – czy jesteśmy w stanie to robić regularnie, nie falować poziomem, nie zagrać znacznie gorzej w jakimś kluczowym spotkaniu. Okazało się, że jesteśmy w stanie regularnie wygrywać, mecz po meczu, z łatwymi i trudnymi przeciwnikami. Choć miałem przez chwilę obawy...

W którym momencie?

- Przegraliśmy spotkanie z USA, grając słabo i przede wszystkim zupełnie nie realizując naszych założeń taktycznych. A potem równie źle zaczęliśmy mecz z Włochami i wtedy wkradł się niepokój. Na szczęście dobrze się skończyło (śmiech).

Dalej już było spokojniej?

- Były jeszcze spore nerwy przed półfinałem z Niemcami. Pierwszy raz byliśmy jednoznacznym i oczywistym faworytem, nie wiedziałem jak sobie z tym zawodnicy poradzą. Poza tym, wszystkim nagle zaczęło świtać w głowach, że jesteśmy o włos od wielkiego finału, wcześniej nikt o tym za dużo nie myślał. I moi gracze, często z niewielkim doświadczeniem na tym poziomie rozgrywek, nie mogli jeść czy spać, a jeszcze ja ich pozarażałem swoim przeziębieniem.

Jak wracają wspomnienia, a jestem pewna, że nieustannie jeszcze wracają, to z którego meczu najczęściej? Z finału?

- (długie wahanie) Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Wracają cały czas, ale tego jest tak dużo.. Na pewno finał pamiętam najlepiej, oczywiście. Zwłaszcza, że graliśmy z Brazylią sześć razy, mieliśmy ich dobrze rozpisanych, a oni na ten mecz całkowicie zmienili taktykę, zupełnie nas zaskakując. To była taka chwila prawie paniki, bo spotkanie się rozpoczyna i nagle widzimy, że nic, co wymyśliliśmy ze sztabem, nie ma sensu. Wszystkie założenia, strategie i plany do kosza, wszystko trzeba natychmiast zmieniać. Jestem bardzo dumny z moich zawodników, że dali radę błyskawicznie się dostosować do nowych okoliczności, zagrali mądrze i skutecznie. Widziałem, jak bardzo są zmęczeni, a mimo to dali z siebie wszystko w finale. Byliśmy znacznie bardziej zmęczeni niż Brazylijczycy. Może oni robili więcej zmian w czasie turnieju, a może pomogło im doświadczenie. Wiadomo, że zawodnik, który gra któryś raz w finale ważnej międzynarodowej imprezy, lepiej sobie poradzi ze stresem, z emocjami i będzie spokojniej spał, niż debiutant.

Stephane Antiga uważa, że jeszcze wiele musi się nauczyć jako trener
Stephane Antiga uważa, że jeszcze wiele musi się nauczyć jako trener

Może to właśnie ogromne zmęczenie spowodowało, że kilku z nich ogłosiło koniec kariery od razu po mistrzostwach?

- Granie w reprezentacji to jest nie tylko honor, to jest też ogromne poświęcenie. Rozłąka z rodziną, bycie daleko od swoich dzieci, ryzykowanie zdrowiem, które jest niezbędne do grania w klubie, gdzie się zarabia na życie. To nie jest wcale łatwy i oczywisty wybór, zwłaszcza dla starszych zawodników. Ja sam wszystko to przeżyłem i ich rozumiem. Będę z nimi rozmawiał i postaram się zbudować jak najlepszy zespół na następne sezony, ale nic na siłę. Bo najgorsza rzecz to mieć w kadrze gracza bez motywacji, z przymusu. To jest niemal gwarantowana porażka. Nie chciałbym, żeby federacja wywierała na kimkolwiek presję, że chce czy nie, musi grać w reprezentacji.

Myśli pan już o następnym sezonie?

- Oczywiście, już zacząłem planowanie. To będzie szalenie trudny sezon, bo jest Puchar Świata we wrześniu w Japonii i dziesięć dni później mistrzostwa Europy we Włoszech i w Bułgarii. Trzeba dobrze wyważyć cele krótkoterminowe i długoterminowy, jakim jest awans i dobry wynik na igrzyskach w Rio. Na pewno będę o tym rozmawiał ze związkiem, bo dziesięć dni pomiędzy imprezami na dwóch różnych kontynentach oznacza, że właściwie nie da się osiągnąć dobrego wyniku tu i tu. Na pewno nie da się przygotować szczytu formy na oba wydarzenia. Trzeba się zastanowić, co jest ważniejsze, Puchar Świata, mało prestiżowy, ale dający ewentualny awans na igrzyska czy też mistrzostwa Europy. Czy uzyskanie awansu jest wystarczająco cenne, żeby poświęcić czempionat kontynentu?

A pan ma swoje zdanie na ten temat już?

- Patrząc przez pryzmat samych igrzysk i wyniku na nich, to na pewno łatwiej byłoby się do nich dobrze przygotować mając awans z Pucharu Świata. Turnieje kwalifikacyjne w maju są dużą komplikacją w przygotowaniach do sezonu reprezentacyjnego, no i jest też większy stres. Wygrywając awans prawie rok przed igrzyskami można spokojnie wszystko zaplanować i bez nerwów, jak najlepiej się do nich przygotować. Na pewno byłoby tak nam łatwiej. Ale rozumiem też kibiców, którzy bardzo by chcieli medalu na mistrzostwach Europy, więc to wszystko nie jest proste. Nie chciałbym tej decyzji podejmować sam, dlatego będziemy o tym rozmawiać z PZPS i wspólnie ustalimy cele.

Spotykamy się na treningu AZS Politechniki Warszawskiej, to na koniec proszę mi powiedzieć, co pan tu robi? Ogląda zdolną polską młodzież siatkarską?

- To na pewno, bo na meczach nie wszystko widać i nie każdy z nich gra. A są to zawodnicy z potencjałem i warto im się przyglądać. Nie wiem, czy oni będą powołani do seniorskiej reprezentacji jeszcze za mojej kadencji, ale na pewno są przyszłością polskiej siatkówki. Ale przychodzę też z innego powodu. Nie mam poczucia, żebym był już wybitnym, mądrym trenerem. Osiągnąłem sukces, bo znalazłem receptę akurat na tę drużynę i ten turniej, ale nie jestem żadnym trenerskim profesorem. Uważam, że mam jeszcze bardzo dużo do nauczenia się i bardzo chętnie czerpię wiedzę od innych trenerów. A w Politechnice pracuje Kuba (Bednaruk - przyp. red.), który co sezon osiąga świetne wyniki z młodymi zawodnikami i chcę popatrzeć jak on pracuje. Klub ma bardzo mały budżet, co roku wymienia większość składu, a mimo to Kuba za każdym razem zaskakuje dobrymi rezultatami. Myślę, że mogę się od niego czegoś nauczyć.

A może po prostu ciągnie pana do boiska i tej atmosfery?

- (śmiech) Zdziwię panią, ale nie. Ciągnie mnie do sportu, to prawda, mój organizm się domaga, żebym zaczął się ruszać, ale na boisko siatkarskie wcale nie tak bardzo. Dobrze mi w nowej roli trenera.

[b]rozmawiała Ola Piskorska

[/b]

Źródło artykułu: