Mistrzowie świata musza radzić sobie do końca pierwszej rundy mistrzostw bez swojego podstawowego rozgrywającego Bruno Rezende, który przechodzi leczenie kontuzjowanej w spotkaniu z Tunezją dłoni. Mimo to mało kto się spodziewał, że ekipa Kiwona Parka będzie w stanie sprawić sensację w swoim czwartym występie w katowickim Spodku. Koreańczycy, choć prezentują od początku typową dla siebie szybką siatkówkę o równym rozkładzie ataku, opartą na elemencie zaskoczenia przeciwnika, póki co prezentują się w Polsce blado, a ich szkoleniowiec otwarcie przyznaje, że jego kadra nie jest najlepiej przygotowana fizycznie do zmagań w Polsce.
[ad=rectangle]
Rezende po raz kolejny skorzystał z głębi składu i desygnował do pierwsze szóstki graczy, którzy do tej pory otrzymywali mniej szans, jak choćby Leandro Vissotto. Jednak to nie Kanarkowi dominowali z początku, dużo żywsi na parkiecie byli ich azjatyccy rywale. Fetowali oni długo każdą udaną akcję i widać było, że ich głównym celem jest przede wszystkim cieszenie się własną grą. Sam Luiz Felipe Fonteles był zaskoczony siłą serwisu Sun-Soo Hana, a ósmy punkt dla Korei był poniekąd autorstwa Murilo, którego kiepska kiwka pozwoliła na kontrę.
Brazylia korzystała z fizycznej przewagi nad rywalami, zwłaszcza Eder Carbonera dawał się Azjatom we znaki w wielu akcjach, ale za sprawą pomyłek grających na pół gwiazdka Kanarkowym i doskonałej postawie Kwang-In Jeona oraz Parka Chul-woo to siatkarze Kiwona Parka prowadzili. Przeciwko Brazylijczykom był nawet... system challenge (16:13). Gdy sensacja była coraz bliżej, faworyci zaczęli brać się do pracy i zdobywać punkty serwisami, ale determinacja i radość gry Korei przyniosła mały sukces. Jeon pewnym atakiem po skosie sprawił, że Brazylia straciła pierwszego seta w mundialu.
Kiedy cała hala, choć wspierająca sympatycznych gracz z Dalekiego Wschodu, przecierała oczy ze zdumienia, mistrzowie świata ruszyli do kontrataku. Celne serwisy Fontelesa i "gwoździe" Edera przywróciły równowagę w świecie siatkówki, a po skutecznej próbie Vissotto przewaga była znacząca (3:10). Trener Rezende wprowadzał na parkiet siatkarzy pierwszej szóstki, by ci pomogli odrabianiu strat, zaś po Koreańczykach widać było, że zachowali entuzjazm, ale raczej nie siłę na ciągłe stawianie oporu przeciwnikowi. Po efektownej serii punktowe Kanarkowy zostało jedynie dokończyć dzieła; trzeci zespół Azji walczył dzielnie, zbierał brawa, ale uległ po blok-aucie atakującego rywali.
Sytuacja nie zmieniła się szczególnie po obowiązkowej przerwie po drugim secie. Raphael, który dzięki dobremu przyjęciu miał pełną swobodę wyboru, posyłał piłki albo do Sidao, który zwykle bez emocji omijał blok rywala, lub do mierzącego 211 centymetrów Visotto, atakującego bez problemu obok rozpaczliwie broniących Azjatów. Mimo to... To Korea prowadziła (8:7) z racji wielu pomyłek rywali i dynamicznych akcjach skrzydłowych, którzy po nieudanym secie odzyskali wigor. Min-Ho Choi zaskakiwał przeciwnika szybką ręką i dokładnością w zbiciach ze środka, ponadto cała defensywa drużyny z Azji spisywała się tak, jak przystało na mistrzostwach świata. Znów zapachniało sensacją, gdy Murilo Endres spudłował po skosie, a Jeon zaserwował asa (18:16), ale wtedy mentalnie na parkiet wrócili Vissotto i Eder, którzy zrobili właściwy użytek ze swojego wzrostu i siły.
Już tradycyjnie w kolejnego seta lepiej weszli Azjaci, w szeregach których popłoch swoimi atakami siał niezmiennie Jeon Kwang-In. Siatkarze Rezende znów zaczęli trafiać prosto w ręce rywali, a w ich postawie próżno było szukać zapału i energii typowego dla Kraju Kawy. Przewaga niżej notowanej drużyny sięgała już czterech-pięciu punktów, a nie wyglądało na to, by miała ona zmaleć. Gdy Park rozpracował brazylijskie przyjęcie serwisem z zaskakująca rotacją, Bernardinho wyglądał, jakby miał za chwilę sam wejść na parkiet (16:9). Trzy tysiące kibiców wspierało z całych sił zespół Kiwona, który w obronie i bloku wyczyniał momentami cuda. A gdy do tego doszły niemożliwe do obrony ataki z szóstej strefy, sensacja stała się faktem!
Stojący pod ścianą złoci medaliści MŚ 2010 ruszyli od razu do ataku, ale napotkali opór rozpędzonych przeciwników, którzy doskonale rozpracowali system obrony Canarinhos i wykorzystywali słabości ich bloku. Co więcej, to Brazylijczycy wydawali się dużo bardziej stremowani, ale dzięki swojej fizyczności zachowywali wynik remisowy. Do czasu, aż przed zmianą stron to drużyna Kiwona zdobyła dwa cenne punkty (8:6). Niesieni dopingiem Koreańczycy dzięki fenomenalnej dyspozycji skrzydłowych byli coraz bliżej dwóch punktów, ale mocniejszy serwis faworytów doprowadził do remisu, a po fatalnych błędach Jeona w ataku do prowadzenia Kanarkowych. Fenomenalna końcówka tie-breaka, w której nie brakowało nawet obron głową, rozpaliła publiczność w Spodku, ostatecznie lepsza o dwie akcje okazałą się Brazylia. Publiczność po meczu głośniej dziękowała... przegranym, co nie dziwi.
Korea Południowa - Brazylia 2:3 (25:21, 12:25, 21:25, 25:17, 13:15)
Korea Płd.: Han, Shin, Kwak, Choi, Jeon, Park, Jeong (libero) oraz Lee, Song, Seo
Brazylia: Eder, Sidao, Visotto, Murilo, Fonteles, Raphael, Mario Jr. (libero) oraz Wallace, Mauricio