Dzień drugi w krakowskiej grupie D rozpoczął się od mocnego uderzenia, bo spotkało się ze sobą dwóch uczestników turnieju finałowego Ligi Światowej we Florencji. Oczekiwania kibiców zostały w pełni spełnione, mecz był bowiem pięciosetowy, bardzo zacięty i na wysokim poziomie sportowym. Pierwsze dwa sety wygrali Irańczycy, ale następne dwa Amerykanie i podział punktów dokonał się dopiero w niezwykle dramatycznym tie breaku, granym na przewagi.
Po spotkaniu jeden z bohaterów spotkania, zdobywca 23 punktów, Taylor Sander tłumaczył przyczyny porażki. - Irańczycy zagrali wyjątkowo dobrze, zwłaszcza w pierwszym i drugim secie. Zwłaszcza ich zagrywka, i ta bardzo mocna i ta szybująca, sprawiała nam ogromne problemy. Dopiero od trzeciego seta zaczęliśmy sobie lepiej radzić z serwisami Irańczyków i wtedy zaczęliśmy grać na naszym normalnym poziomie, wtedy wróciła nam pewność siebie. Wróciliśmy do gry i mieliśmy nawet szansę na zwycięstwo, a i tak ugraliśmy punkt po bardzo złym początku spotkania. Ale powiem szczerze, że w tym meczu nie kontrolowaliśmy piłki tak skutecznie jak zwykle i tak dobrze, jak byśmy chcieli. W następnych meczach musimy zagrać lepiej i zdobyć więcej punktów – oceniał po spotkaniu młody przyjmujący.
[ad=rectangle]
Po dwóch przegranych setach trener John Speraw zdecydował się na dość radykalne zmiany, przesunął Matthew Andersona na przyjęcie (czyli pozycję, na której gra w klubie), a na ataku wystawił Carsona Clarka. To odmieniło grę zespołu i przyniosło remis w meczu. - Zmiany w trzecim secie na pewno nam pomogły, zwłaszcza Mattowi, który o wiele pewniej się czuje na swojej nominalnej pozycji. To był bardzo dobry ruch ze strony naszego trenera – chwalił młody przyjmujący, który w poprzednim meczu z Belgią oraz na początku tego musiał przejąć rolę najczęściej atakującego. - Matt jest wspaniałym zawodnikiem, ale jak każdy z nas może mieć słabsze momenty. Oczywiste jest, że wtedy koledzy z boiska, na przykład ja, biorą ciężar gry na siebie. W meczu z Iranem Matt nie zaczął najlepiej, ale po zmianie pozycji był jednym z najskuteczniejszych siatkarzy na boisku. Ja nie mam żadnych problemów z rolą wiodącego w ataku, czuję się wystarczająco mocny, żeby pociągnąć grę zespołu, jak potrzeba. Mam świadomość, że to przede wszystkim ode mnie zależy jak zagram, więc po prostu staram się w każdej akcji wykonać swoje zadanie najlepiej jak potrafię. Robię na boisku to co umiem - mówił prezentując typowo amerykańskie podejście zdobywca tytułu MVP Ligi Światowej.
Taylor Sander w tym sezonie debiutował w reprezentacji ii od razu wskoczył do pierwszego składu, w którym grał w Lidze Światowej i teraz w mistrzostwach świata w Polsce. - Mistrzostwa świata to inne rozgrywki niż Liga Światowa, przede wszystkim to jest jeden, długi turniej. Ale jedno jest podobne, podczas turnieju finałowego we Florencji też zaczęliśmy słabo, od porażki z Włochami, ale wkładając w następne mecze i treningi masę serca i energii doszliśmy aż do finału i zdobyliśmy złoto. Tak samo może się stać i teraz - optymizm nie opuszczał przyszłego zawodnika klubu z Modeny. Może i słusznie, bo przed Amerykanami mecz z ewidentnie najsłabszym rywalem w grupie D czyli Portoryko. – Ale Portoryko to wcale nie jest chłopiec do bicia czy znacznie słabszy przeciwnik. To są mistrzostwa świata i tu nie ma łatwych rywali, na każdy mecz trzeba wyjść mocno skoncentrowanym i zagrać jak najlepiej - zakończył stanowczo Sander, który na razie niewątpliwie jest najjaśniejszą postacią amerykańskiej reprezentacji na mistrzostwach świata.