Drużyna Stefana Horngachera może przejść do historii. Ogromne szanse na medal

Getty Images / Stanko Gruden / Na zdjęciu od lewej: Maciej Kot, Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Kamil Stoch
Getty Images / Stanko Gruden / Na zdjęciu od lewej: Maciej Kot, Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Kamil Stoch

Polscy skoczkowie zdobyli na IO siedem medali za sprawą Wojciecha Fortuny, Adama Małysza i Kamila Stocha. W Pjongczangu po raz pierwszy mamy też realne szanse na "krążek" jako drużyna. Podopieczni Stefana Horngachera mogą przejść do historii.

Krótka historia skoków drużynowych na ZIO

Gdy w roku 1972 Wojciech Fortuna skakał po złoto olimpijskie w Sapporo, w rozpisce Igrzysk próżno było szukać konkursu drużynowego. Pomysł, aby skoczkowie rywalizowali o "krążki" również w drużynie pojawił się na krótko przed IO w Sarajewie, gdzie bardzo dobry wynik zanotował Piotr Fijas. Polak zajął wtedy siódme miejsce na obiekcie K-90. Planu z konkursem drużynowym nie udało się zrealizować.

Dopiero później, już po zakończeniu rywalizacji w Sarajewsie, rozegrano nieoficjalne mistrzostwa świata w Engelbergu. W Szwajcarii pojawiło się sześć reprezentacji, wśród których zabrakło Polski. Na dobre drużyny rozpoczęły zespołową rywalizację podczas ZIO w 1988 roku w Calgary. W gronie jedenastu nacji, które przystąpiły do rywalizacji, nie było jednak Biało-Czerwonych.

My swój debiut zanotowaliśmy w 1998 roku. W japońskim Nagano zajęliśmy ósmą pozycję.

Adam Małysz nie miał łatwo

Kolejne Igrzyska odbywały się już w czasach "Małyszomanii". W 2002 roku Adam Małysz leciał do Salt Lake City jako główny kandydat do złota w konkursach indywidualnych. Skoczek z Wisły, choć nigdy tego nie powiedział publicznie, nie miał żadnych szans na medal w drużynie.

Realia w 2002 roku były takie, że kadra opierała się na Małyszu. Po tym jak zdobył on indywidualnie brąz i srebro, nadszedł moment na skakanie drużynowe. Małysz nie zawiódł. Oddał skoki na odległość 128,5 i 124 m. Jedne z lepszych w konkursie. Trudno jednak walczyć o medal, gdy za partnerów ma się chociażby Tomisława Tajnera czy Roberta Mateję. Ten pierwszy w konkursie drużynowym oddał dwa, bardzo słabe skoki (109 m i 109,5 m). Mateja był niewiele lepszy (114,5 m i 106 m). W efekcie Polacy zajęli szóstą pozycją w konkursie.

Poprawa wyniki w Turynie

Sukcesy Małysza pozytywnie wpłynęły na proces szkolenia w Polsce. Efekty tego widzieliśmy podczas IO w Turynie w 2006 roku. Tam skoczek z Wisły znajdował się w słabszej formie. W konkursach indywidualnych plasował się na siódmym i czternastym miejscu, a mimo to jako drużyna poprawiliśmy rezultat z Salt Lake City. Wcześniej było to nie do pomyślenia.

Tyle, że w Turynie oprócz Małysza, który mimo wszystko był najlepszym z Polaków w konkursie drużynowym, dobrze skakał też Kamil Stoch. Dla sportowca z Zębu były to pierwsze Igrzyska. Jego łączna nota za skoki w drużynie wynosiła 220,7 pkt., podczas gdy Małysz dla Biało-Czerwonych zainkasował 245,5 pkt. W efekcie Polacy mogli się cieszyć z piątej lokaty.

Przekleństwo Małysza

W 2010 roku w Vancouver znów zrealizowało się przekleństwo Adama Małysza. Skoczek z Wisły w Kanadzie ponownie prezentował się wybornie. Jednak indywidualnie po raz kolejny dwukrotnie pokonał go Simon Ammann. W konkursie drużynowym, pomimo dalekich skoków, znów nie było szans na medal.

Wtedy kadra to był już nie tylko Małysz. Lider naszej reprezentacji za dwa skoki otrzymał 280,3 pkt. Indywidualnie lepsi byli wtedy jedynie Gregor Schlierenzauer, Wolfgang Loitzl i Anders Jacobsen. Dobre skoki na obiekcie w Kanadzie oddali też Kamil Stoch (248,8 pkt) i Stefan Hula (240,7). Najsłabiej z Biało-Czerwonych zaprezentował się Łukasz Rutkowski (226,9).

Polacy jako zespół, w porównaniu do Turynu, zanotowali jednak regres formy. Drużynową rywalizację skończyli na szóstej pozycji. Tyle, że we Włoszech stracili do czwartych Niemców niemal 30 punktów. W Kanadzie polscy skoczkowie mieli podobną stratę do trzecich Norwegów. Do piątych Japończyków brakowało tylko 11 "oczek". To tylko pokazuje jak bardzo wyrównała się stawka w skokach w ciągu jednego cyklu olimpijskiego.

ZOBACZ WIDEO Liczymy medalowe szanse Polaków w Pjongczangu. "Skoczkowie mogą wywalczyć nawet cztery krążki"

Już bez Małysza, ale ze złotym Stochem

Igrzyska w Soczi były pierwszymi bez Małysza. W Rosji dokonało się coś, o czym kibice z Polski nawet nie marzyli. Indywidualnie dwa złote medale zdobył Stoch. I znowu, podobnie jak przed laty w przypadku skoczka z Wisły, pomimo świetnych skoków lidera kadry, reprezentacja nie stanęła na podium w konkursie drużynowym.

W 2014 roku polscy skoczkowie, wtedy pod opieką trenera Łukasza Kruczka, zajęli czwarte miejsce. Wybornie prezentował się Stoch. Kroku dotrzymywał mu 23-letni Jan Ziobro, co w kontekście ostatnich wydarzeń brzmi jak ponury żart. Biało-Czerwoni przegrali walkę o brąz z Japończykami o 13 punktów.

Czas na złoto?

Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu są pierwszymi, na które polscy skoczkowie lecą z tak ogromnymi nadziejami. Już nie tylko indywidualnie, ale też w drużynie. W końcu przed rokiem w fińskim Lahti sięgnęliśmy po tytuł drużynowych mistrzów świata. Dobrą formę potwierdziliśmy też ostatnio w Zakopanem, wygrywając po raz pierwszy konkurs drużynowy na Wielkiej Krokwi. Dziś trener Stefan Horngacher nie ma takiego bólu głowy, jak poprzednicy, którzy mogli liczyć tylko na Małysza czy Stocha.

Austriak ma za to inny problem. Dobra forma pięciu reprezentantów Polski. Bo przecież obecnie pochwały za swoje skoki zbiera nie tylko Stoch. W Willingen na podium stawali też Dawid Kubacki i Piotr Żyła, w życiowej formie jest Stefan Hula, a ostatniego słowa nie powiedział Maciej Kot. Po raz pierwszy w historii dochodzi do sytuacji, gdzie któryś z polskich skoczków będzie musiał zostać skreślony, choć jego forma jest dobra. I to nawet nie przed konkursem drużynowym, bo indywidualnie też możemy wystawić do boju tylko czterech reprezentantów.

Być może po raz pierwszy w historii będziemy świadkami, jak polska drużyna skacze po złoty medal olimpijski w drużynie. Wtedy temu skoczkowi, który nie załapie się do składu, będzie łatwiej przełknąć tę gorzką pigułkę. Choć niewątpliwie trudno będzie mu obserwować zawody stojąc z boku.

Źródło artykułu: