W tym artykule dowiesz się o:
Emocjonalny rollercoaster
Z piekła do nieba i znowu do czeluści. Znakiem rozpoznawczym kadry Piotra Przybeckiego stała się przewidywalność w jej nieprzewidywalności. W czerwcu wpadaliśmy w zachwyt, gdy zamiast spodziewanej porażki przynajmniej 10 bramkami, Polacy wywieźli remis z serbskiego kotła. Podczas Golden League maszyna często zawodziła nasze oczekiwania i wyrzucała puste losy.
Przykłady? Od katastrofalnego początku z Norwegią i wyniku 0:6 do fantastycznej pogoni, zwieńczonej remisem 18:18. Idźmy dalej. Z Francją co najmniej dobre 15 minut, a potem niczym niewytłumaczalny przestój i męczarnie do 60. minuty. Fantastyczna druga połowa z Danią, czterobramkowe prowadzenie na siedem minut przed końcem, zwycięstwo na wyciągnięcie ręki i... niemoc, którą akurat w tym wypadku można zrzucić na karb braku doświadczenia.
Po meczu z Duńczykami jeden z głównych winowajców nerwówki - akurat ten bardziej ograny - Paweł Paczkowski nie potrafił racjonalnie wyjaśnić swojego faulu i czerwonej kartki. Tak jak trudno logicznie wytłumaczyć niektóre inne wybory Polaków podczas turnieju. Kadrowicze wrzucili nas na emocjonalny rollercoaster i sprawili, że nie mogliśmy narzekać na nudę. "Doświadczenie", "zimna krew" odmieniono chyba przez wszystkie przypadki.
O tym, jak bardzo falowała kadra, najlepiej świadczą statystyki bramkarzy rywali. W każdym ze spotkań Biało-Czerwoni czynili ich bohaterami. Młody, acz bardzo zdolny Francuz Julien Meyer podreperował swoje konto w reprezentacji, skuteczność Jannika Greena i Espena Christensena chwilami oscylowała wokół 70-80 proc. Brakło instynktu kilera i opanowania w sytuacjach nie do zmarnowania. Ale ta drużyna wyniesie więcej dzięki rozczarowaniom z potęgami, niż po zwycięstwach nad europejską trzecią ligą.
Adam Malcher zamknął dyskusje
Gdyby takie występy przydarzyłby się podczas imprezy mistrzowskiej, przez aklamację stałby się ministrem obrony narodowej, a sieć zalałaby fala memów z nim w roli głównej. Malcher był... no właśnie, świetny, kapitalny, fenomenalny? Mało. Bardziej niewiarygodny, bo pozostawiony sam sobie zatrzymywał norweskie i duńskie gwiazdy.
Kent Robin Tonnesen z Veszprem pewnie nie mógł uwierzyć, że bramkarz szerzej nieznanej w Europie Gwardii Opole psuje mu statystyki. Dzięki Malcherowi Polacy mentalnie wrócili do spotkania z wicemistrzami świata i mogli pokusić się o niespodziankę, identycznie jak z Duńczykami. "Jogi" stał się gwarantem bezpieczeństwa, jakim jeszcze niedawno był Sławomir Szmal i zamknął dyskusję o jego następcy.
Akurat o bramkę nie powinniśmy specjalnie się martwić. Na inaugurację z Francją niezłe zawody zagrał Piotr Wyszomirski, choć ostatnie kolejki Bundesligi obserwuje wyłącznie z ławki. Trener Przybecki chciał na własne oczy przekonać się, czy z golkiperem jest rzeczywiście na tyle źle (a nie jest), że nie zasługuje na minuty w klubie. Wyszomirski może przede wszystkim mówić o sporym pechu, bo jego konkurent Peter Johannessen dobrze wszedł w sezon i od tej pory nie zawodzi.
W poszukiwaniu złotego środka
Serial rozpoczęty jeszcze za kadencji Michaela Bieglera, kontynuowany przez Tałanta Dujszebajewa, a do zakończenia tasiemca szykuje się Piotr Przybecki. Z tym, że na razie o ostatnim klapsie nie może być mowy, bo środkowi kadry to wciąż temat na długie dywagacje.
W czerwcu Michała Potocznego okrzyknięto wybawicielem kadry. Chyba jednak przedwcześnie. Ten tytuł może mu zrobić sporo krzywdy. Przed 22-latkiem, nie mającym nawet 10 występów z orzełkiem na piersi, nagle postawiono bardzo wysokie wymagania. Oczywiście, na co dzień nie można mu odmówić odwagi i pomysłowości, ale na tle potężnych obrońców wypadł blado. Nie potrafił przedrzeć się przez środek, grał głównie w poprzek boiska, decydował się na czytelne rozwiązania. Dopełnieniem słabego turnieju były liczne straty. Zabrzmi to jak mantra, Potoczny - jak cała drużyna - też potrzebuje czasu.
Nie wyszedł eksperyment z Mateuszem Wróblem na środku. Nie ma co pastwić się nad debiutantem, ale trzeba jasno napisać, że nie udźwignął zupełnie nowej roli i po nerwowym meczu z Francuzami nie dostał kolejnej szansy. Lepiej w roli reżysera odnalazł się Paczkowski. Nominalny prawy rozgrywający stwarzał większe zagrożenie rzutowe i rozbudził nadzieje na zwycięstwo z Duńczykami. W pozostałych bojach tak kolorowo nie było i wydaje się, że optymalne wyjście to powrót na prawą stronę.
A może by tak sprawdzić w środku Antoniego Łangowskiego? Rozgrywający opolskiej Gwardii jest jednym z największych wygranych turnieju. Ryzykował w ataku, w klubie nieźle współpracuje z kołem i choć całe dorosłe życie spędził na lewej stronie, to ze swoimi parametrami mógłby odnaleźć się w centrum.
Warto inwestować w Gębalę
- Musisz puknąć z dychy - powiedział Przybecki do Tomasza Gębali na jednym z czasów w trakcie spotkania z Norwegią. Selekcjoner jakby czytał w myślach kibiców.
Z jego parametrami (212 cm) to jedyna droga do sukcesu. Na tym piętrze funkcjonuje raptem kilku, może kilkunastu zawodników w Europie. Nie wiedzieć czemu, Gębala nie wykorzystuje fenomenalnych warunków. Zamiast tego, najczęściej próbuje przedrzeć się przez szczelną obronę, szuka zwodów i kontaktu z rywalami. Wie o tym cała handballowa Polska.
Olbrzym z Płocka posłuchał Przybeckiego, wychodził w górę i odpalał pocisk. Z Norwegami w ten sposób rzucił siedem bramek. Pierwsze zwiastuny właściwych wyborów pokazał z Duńczykami, choć za tamten występ zebrałby wyższe noty, gdyby w końcówce wyrównał stan meczu. Skończyło się jedynie na obiciu aluminium. Gębala to przyszłość, nadzieja na lepsze jutro. Przecież dopiero w listopadzie skończy 22 lata, a już żaden z kadrowiczów nie dorównuje mu potencjałem rzutowych. Pielęgnować, nie zagłaskać.
Dajmy w spokoju pracować
Szczypiorniści nie przysporzyli nam powodów do huraoptymizmu, ale w tunelu świeci się światełko. Nie można przyczepić się do bramkarzy, przyzwoicie wyglądała defensywa z Patrykiem Walczakiem i Antonim Łangowskim, z Norwegami obudził się Tomasz Gębala. Przebłyski mieli podstawowi skrzydłowi, choć zdarzały im się wpadki. Zwłaszcza Arkadiuszowi Morycie, co do tej pory było rzadkością.
Największa bolączka? Momentami bezradność w ataku pozycyjnym. Rozgrywającym zdarzały się długie fragmenty bez zdobyczy i, niestety, bez pomysłu na rozwiązanie kryzysu. Ogromne pokłady drzemią w Kamilu Syprzaku i Rafale Przybylskim. Obaj bardzo dobrze rozpoczęli sezon - odpowiednio w Barcelonie i Tuluzie. Po ich występie w Golden League pozostał niedosyt, choć szczególnie w przypadku drugiego z nich znaczenie miał krótki pobyt z kolegami na zgrupowaniu. Ze względu na zatrucie Marek Daćko tylko z Norwegami spędził sporo czasu na parkiecie, a kto jak kto, ale obrotowy Górnika gwarantuje kilka trafień.
Do imprezy docelowej - styczniowych prekwalifikacji MŚ 2019 w Portugalii - pozostało 2,5 miesiąca. Szmat czasu. Chłopakom i samemu selekcjonerowi potrzeba spokoju. Poprzednia generacja przyzwyczaiła do medali, wielkich spotkań, porywających pogoni, emocjonujących końcówek, obgryzanych paznokci z nerwów. To se ne vrati, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Trener Przybecki woli taktykę małych kroków. Bądźmy cierpliwi.