Jego zawodowa kariera trwa półtorej dekady, a w tym czasie pracował jako szef szkolenia w Legii Warszawa i skaut Chelsea. Wyszukiwał dla klubowego mistrza Europy talenty do akademii. Dziś opowiada, dlaczego wyjazdy Polaków do Wielkiej Brytanii stały się trudniejsze, a dla części z nich wręcz niemożliwe.
Radosław Mozyrko wchodzi w Warcie w buty Roberta Grafa, który udanymi transferami zapracował na przejście do bogatszego Rakowa Częstochowa. Odnalezienie się w specyficznych realiach klubu z Drogi Dębińskiej też nie jest zadaniem łatwym.
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty: Mijają już niemal dwa miesiące pańskiej pracy w Warcie Poznań i w zupełnie nowej dla siebie roli. Jakie wrażenia?
Radosław Mozyrko, dyrektor sportowy Warty Poznań: Bardzo pozytywne. Panuje dobra atmosfera, ludzie w klubie się wspierają i pomagają sobie. W Warcie pracuje coraz więcej osób, więc jest trochę jak na świętach w dużej rodzinie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramka-marzenie! Można oglądać do znudzenia
To bardzo specyficzny klub, w którym nie każdy potrafi się odnaleźć. Panu się uda?
Pracowałem w już dużych klubach, ale także w mniejszych niż Warta, np. w Zniczu Pruszków. Kiedyś miałem też okazję pracować na trzecim poziomie rozgrywkowym w Irlandii i amatorskim klubie w Anglii. Miałem wtedy 20 lat. Nie zaczyna się od góry, trzeba się na nią wspiąć. Mam duże doświadczenie. Do powrotu do Polski byłem trenerem i edukatorem, więc pomagałem głównie w aspektach szkoleniowych. Potem w Legii Warszawa pełniłem funkcję menedżera akademii. Ostatnie 18 miesięcy przepracowałem jako skaut. Czego mam się obawiać?
Choćby tego, że w Warcie trzeba uważnie oglądać każdą złotówkę, bo budżet na transfery jest ograniczony.
Czuję się komfortowo, bo po pierwsze od początku wiedziałem jakie są realia, po drugie mam takie podejście, że wydając cudze pieniądze, robię to tak, jakbym miał wydać swoje. Zawsze się dobrze zastanawiam, zanim podejmę decyzję. Tak powinno być wszędzie - tym bardziej, że te decyzje wpływają na innych ludzi.
Jak się panu podobała praca w charakterze skauta? To jednak szczebel niżej niż dyrektor sportowy.
Na dłuższą metę to zajęcie mogło być monotonne. Są dwa światy skautingowe - przed pandemią i po. Przed pandemią było fantastycznie, bo dużo jeździłem i poznawałem nowych ludzi. To niezbędne, by zbierać informacje o zawodnikach. Potem niestety przekształciło się to wideo skauting. Więcej było dzwonienia i ciężkiej, bardziej monotonnej pracy. Zawsze traktowałem skauting jako etap w rozwijaniu umiejętności. Zakładałem, że będę się nim zajmował od trzech do pięciu lat. Pandemia jednak uziemiła mnie w domu, przez co mentalnie było mi bardzo ciężko.
Praca dla wielkich klubów kojarzy się z kontaktem z najlepszymi trenerami i piłkarzami. Jak to wygląda w praktyce?
W każdym miejscu jest inaczej. Gdyby nie było pandemii, latałbym regularnie do Londynu na szkolenia i wizyty. Tutaj jednak trzeba zaznaczyć, że ja byłem skautem w akademii. Obserwowałem zawodników do odpowiednika naszej Centralnej Ligi Juniorów i drużyny rezerw. Nie było potrzeby kontaktu z menedżerem pierwszego zespołu. Nie oznacza to jednak, że nikt się z nikim nie znał. W nieszczęściu, jakim okazała się epidemia, dużym plusem były liczne spotkania w formie wideokonferencji. Wykorzystywano możliwość, że wszyscy są w domu w jednym czasie. Gdy wcześniej jeździliśmy po świecie, trudniej było coś takiego zorganizować, bo kolidowałoby to z meczami. Zadaniem skauta nie jest zresztą siedzenie w klubie, a poszukiwane zawodników. Przełożeni określają tylko preferencje.
Dlaczego tak niewielu polskich piłkarzy trafia do czołowych akademii angielskich klubów?
Odpowiedź jest bardzo prosta - brexit. Od czasu gdy Wielka Brytania nie jest w Unii Europejskiej, sprowadzanie tam Polaków jest trudne, bo obowiązuje system punktowy, a nasza liga nie jest w nim wysoko notowana. Gdyby Brytyjczycy nie wyszli z UE, to myślę, że kilku 16- i 17-latków mogłoby do Anglii trafić, bo byli na radarach. Oczywiście to nie jest tak, że możemy liczyć na silną reprezentację rodaków w klubach z Premier League. Aż tyle zdolnej młodzieży nie mamy, a wymagania tam są ogromne.
Da się wyżyć na dobrym poziomie z pracy skauta?
Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach.
Jak teraz przełożyć doświadczenie z poprzedniej pracy do roli dyrektora?
Gdybym przez całe 14-letnie życie zawodowe był tylko skautem, może miałbym z tym problem. Wspominałem jednak, że pełniłem różne funkcje i miałem różne obowiązki. Z nowości więcej jest pracy z dokumentami. Trzeba planować i sprawdzać kontrakty. Mamy oczywiście pomoc prawną, ale ktoś te dokumenty musi najpierw przygotować. Działem skautingu zarządza w Warcie Jakub Czyżycki i on będzie go układał. Dla mnie ważna jest realizacja celu, a nie droga do niego. Wiadomo, że na ograniczeniu prędkości do 50 km/h nie można jechać 300, lecz kiedy z kimś pracuję, traktuję go po partnersku i daję dużo swobody.
Skauting dla Chelsea, a skauting dla Warty to dwa różne światy.
Zgadza się. Największe kluby mogą sprowadzić każdego. Barierą nie są pieniądze, negatywnie mogą kogoś zweryfikować tylko jego umiejętności. Mniejsze kluby mają natomiast ograniczenia finansowe i siłą rzeczy nie mogą planować transferów kilka lat naprzód. Tu się raczej myśli o najbliższym lub następnym okienku. Takie są realia i trzeba się z nimi pogodzić.
W ostatnim czasie Warta przeżywa ciężary w ekstraklasie. Uważa pan, że trener Piotr Tworek ma wystarczająco silną kadrę?
Każdy sezon na początku będzie ciężki, bo liga jest wyrównana. W pobliżu nas są Górnik Zabrze, Wisła Płock, Cracovia czy Zagłębie Lubin. Wszystkie te kluby mają większe środki, a jednak nie ma dużej różnicy punktowej między nami.
Nie ma więc powodu panikować?
Jesteśmy w pierwszej części rozgrywek. Doszło kilku nowych zawodników, którzy muszą się wdrożyć. Co roku połowa tabeli na początku walczy o utrzymanie, dopiero potem robią się różnice.
Wchodzi pan w buty Roberta Grafa, który pracą w Warcie wywalczył angaż w bogatszym Rakowie Częstochowa. Zajęcie jego miejsca z dobrym skutkiem może być trudne.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie porównuję się do Roberta, bo każdy z nas pisze swoją historię. Tak jak zawodnik przychodzi do nowego klubu i chce dobrze grać, tak ja chcę tu dobrze pracować.
Filozofia budowania Warty się nie zmieni? Tu się mocno stawiało na Polaków, a obcokrajowcy zaczęli przychodzić dopiero w ekstraklasie. Taka polityka dała klubowi spore sukcesy sportowe.
Gdybym w nią nie wierzył, nie byłoby mnie w Warcie. Pół żartem, pół serio, ta drużyna przypomina mi trochę GKS Katowice z moich młodzieńczych lat, czyli z okresu 1998-2006. Tam było może dwóch obcokrajowców. Oba zespoły są podobne pod względem mentalnym. W Katowicach wypromowało się w tamtym czasie sporo dobrych piłkarzy - Tomasz Moskała, Krzysztof Gajtkowski, Moussa Yahaya, Mirosław Sznaucner czy Wojciech Szala. Trzeba też jednak patrzeć realistycznie. Jeśli jako liga mamy się rozwijać, musimy być ligą sprzedającą. Nie zmienia to faktu, że jeśli ściągam obcokrajowca, oczekuję od niego realnego podniesienia jakości. To podejście się w Warcie nie zmieni.
Czytaj także:
Ranking FIFA: jest awans Polski!
Robert Lewandowski w jedenastce kolejki Ligi Mistrzów! Świetna nota Polaka