Powiedzenie, że piłka nożna się zmieniła przez ostatnie 30 lat, zwykle dotyczy samej gry, ale tak naprawdę ma znacznie głębsze znaczenie. Zmieniła się bowiem w każdym calu. Otworzyła się na świat, nie jest już jedynie sportem dwóch kontynentów. Zmieniła się pod względem przepisów, sprzętu i chyba przede wszystkim treningu.
Wiele wpływowych osób uwierzyło i przekonało innych, że przyszłością futbolu są wielkie akademie, które produkują piłkarza od A do Z, tak jakby był on kawałkiem tworzywa przeznaczonym do wieloletniej obróbki.
Erling Haaland do dużej akademii, norweskiego Molde FK, dołączył dopiero mając lat 17. Nie dlatego, że wielkie kluby przegapiły tak wielki talent. Był to od początku świadomy wybór. Jeden z najlepszych dziś napastników na świecie rzucił wyzwanie "mitowi wielkich akademii". Nie on pierwszy, choć jego przykład jest najbardziej jaskrawy.
Zabawa zamiast reżimu
Johan Cruyff powiedział, że piłka nożna dzieci musi być zabawą. Jeśli nie jest zabawą, nie ma sensu. Podczas gdy dziesiątki tysięcy rodziców na całym świecie wysyłają swoje ośmio- czy dziewięcioletnie dzieci do wielkich akademii, narzucając im na kark wyjątkowo ciężki plecak z presją zrobienia kariery, Alf-Inge Haaland, świetny norweski pomocnik z doświadczeniem międzynarodowym, skierował swojego syna do klubu z małego miasteczka, który tak naprawdę okazał się fenomenalnym eksperymentem społecznym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjrzyj się dokładnie, co on zrobił! Fantastyczny gol piłkarza-amatora
- Po raz pierwszy zobaczyłem Erlinga, gdy miał pięć lat. Przyszedł na trening na hali, grał ze starszymi chłopcami. Był bardzo, bardzo dobry od pierwszej chwili. Jego pierwsze dwa kontakty z piłką zakończyły się dwoma golami. Na początku poszedł do swojej grupy wiekowej, ale że były dużo lepszy od innych, skierowaliśmy go do sześciolatków - opowiadał Alf-Inge Berntsen, trener chłopca.
Sprawa Haalanda tak naprawdę jest kolejną, która daje do myślenia i pokazuje, że wielkie akademie nie są jedyną ani najlepszą drogą rozwoju. Jeśli weźmiemy 30 piłkarzy nominowanych do Złotej Piłki w 2019 roku, średnia wieku, w którym dołączyli do dużych akademii wynosi 11,8 lat. Oczywiście, są tacy, którzy byli w nich od początku, ale są tacy jak Robert Lewandowski, którzy dołączyli właściwie już u progu seniorskiej kariery. Jest też Sadio Mane, który do 15. roku życia w ogóle nie grał w klubie, biegał jedynie po ulicznych boiskach gdzieś w Senegalu.
Haaland wywodzi się z tego nurtu, jest jego czołowym przedstawicielem. Do 10. roku życia dzieci w Bryne, klubie z 12-tysięcznego miasteczka, miały jeden a potem dwa treningi w tygodniu. Nie za długie. Potem zwiększono częstotliwość, ale też nie było to pięć jednostek treningowych i nabijanie godzin niezbędnych do "teorii 10 tysięcy godzin" Malcolma Gladwella. Głosi ona, że jeśli zawodnik przepracuje 10 tysięcy godzin, zostanie profesjonalistą.
Długo zawodnicy z Bryne nie wygrywali turniejów. Trenerzy postawili na motyw "socjalny". Grupa 40 osób na treningach nie była dzielona według umiejętności, jak to zwykle bywa. Każdy mógł grać z każdym. Dopiero po 13. roku życia podzielono dzieci według poziomu i ambicji. Właściwie dzieci podzieliły się same. Trenerzy poprosili je, by oceniły swoje możliwości oraz ambicje i zdecydowały, czy chcą kontynuować ścieżkę profesjonalną czy zabawową. 20 wybrało sport a dwudziestu rekreację.
- Nie prowadziliśmy selekcji do 13. roku życia. Wielu to robi. Jestem trenerem UEFA, mam też sporą wiedzę o fizjologii, ale nie potrafiłem ocenić kto może być najlepszy. Jak więc mniej wykwalifikowani trenerzy mają dokonywać takich wyborów? - pytał retorycznie Berntsen.
Inspiracja dla naukowców
Najlepsi zawodnicy dwa razy w roku brali udział w elitarnych międzynarodowych turniejach, co miało dać im dalszą motywację do pracy. Na mniejsze turnieje (a więc większość) zawodnicy jeździli dużą grupą, każdy grał po równo, bez względu na to czy był najlepszy czy najsłabszy. Rodzice dzieci od początku mieli świadomość tego i zaakceptowali wybór.
Fenomen Bryne opisali naukowcy Martin Erikstad i Bjoern Tore Jansson w magazynie "The Sport Psychologist": "Od początku wizja trenerów była: tak wielu jak to możliwe, tak długo jak to możliwe, tak dobrze jak to możliwe (...) Aczkolwiek ważniejsze było wychowanie dobrych obywateli niż profesjonalnych sportowców".
Efekt jest taki, że aż sześciu zawodników z rocznika podpisało profesjonalne kontrakty, pięć osób (w tym jedyna zawodniczka) wystąpiło w młodzieżowych reprezentacjach kraju. W końcu 35 z 40 gra dalej w piłkę, choć zwykle statystyka tych, którzy "przetrwali", wynosi nie więcej niż 50 procent. W końcu jeden jest piłkarzem, za którego największe kluby świata są gotowe zapłacić fortunę.
W Bryne wygrała zabawa oraz gra podwórkowa. Gdy mały Haaland miał 5 lat, w jego miejscowości dokonał się przełom. Klub wybudował całoroczne kryte boisko ze sztuczną trawą, gdzie dzieci mogły przychodzić w weekendy i po prostu sobie grać. Haaland i jego koledzy przychodzili i grali godzinami. Dla rodziców spokój, dla dzieci ruch i zabawa.
Oczywiście trzeba pamiętać, że Haaland bardzo dużo czasu na boisku spędzał sam, ćwiczył godzinami, szlifował umiejętności. Bez tego nie byłby tym, kim jest. - Od początku wiedział, kim chce być - mówi Gunnar Halle, trener zawodnika w młodzieżowych reprezentacjach Norwegii.
Udany eksperyment
Haaland, w co dziś trudno uwierzyć, był fizycznie słabszy od kolegów. Oczywiście głównie dlatego, że grał z rok starszymi. Szybko jednak stało się jasne, że to chłopak, który ma wielkie możliwości. - Strzelał bramki mimo że rywale byli wyżsi. Kiedy miał 11, może 12 lat, było jasne, że zajdzie wysoko. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później trafi do kadry młodzieżowej - mówił Berntsen.
Oczywiście do tego było jeszcze daleko. Choć zdradzał już oznaki czegoś więcej niż tylko talentu. Jako 15-latek w rozgrywkach rezerw chłopiec strzelił 18 goli w 14 meczach. Załapał się też do młodzieżowych reprezentacji kraju. Powołał go wspomniany Gunnar Halle, były kolega ojca z Leeds United.
- Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, miał 15 lat i był przed gwałtownym wzrostem fizycznym. Był mały i chudy co stawiało go w gorszej pozycji - mówi Halle w rozmowie z goal.com.
Ale Haaland rósł. Jako chłopiec i razem z tym jako piłkarz. Dziś mierzy 194 cm, jego niewiarygodne przyspieszenie w połączeniu z siłą fizyczną i długimi nogami sprawia, że jest prawdziwym potworem w polu karnym i jego okolicach. Właśnie to, że był mniejszy, uczyniło go tym, kim jest. - Długo nikt nie zdawał sobie sprawy, że rośnie zawodnik takiej klasy. Z czasem zaczął czerpać benefity z tego, że musiał nauczyć się czytać grę - opowiada Halle.
Z czasem stał się zbyt mocny dla Bryne. Eksperyment społeczny spełnił swoją rolę. Haaland zrobił kolejny krok, poszedł do Molde do Ole Gunnara Solskjaera, a gdy norweski gigant stał się dla niego zbyt mały, wykonał kolejny krok - transfer do Red Bulla Salzburg. Biała koszulka z dwoma bykami, którą zaoferował mu austriacki potentat, również stała się zbyt ciasna, dlatego kolejnym krokiem stała się Borussia Dortmund. I dziś chyba wszyscy widzą, że niedługo nadejdzie czas na kolejny krok.
A dziś jego śladem podąża jego kuzyn. Niespełna 17-letni Albert Braut Tjaaland właśnie przeszedł z Bryne FK do Molde FK. Więcej TUTAJ.