Na co dzień 30-letni Michał Mikołajczyk dowodzi defensywą drużyny Fortuna I Ligi, Puszczy Niepołomice. Ale gdy tylko ma trochę wolnego czasu, wciąga go pasja do literatury. W tym roku zebrał się na odwagę i o swojej miłości do książek oraz innych pasjach opowiedział szerzej - stworzył własnego bloga "Piórem po piłce". Jak przyznaje, zrobił to również po to, by przeciwstawić się stereotypom na temat piłkarzy, jakie funkcjonują w obiegowym myśleniu. Zbyt wielu ludziom piłkarz wciąż kojarzy się z osobą o zamkniętym umyśle, o wąskich horyzontach. - Ale to się zmienia - przekonuje Mikołajczyk. On już jako dzieciak poza "Kapitanem Tsubasą" uwielbiał oglądać też animowany serial popularnonaukowy "Było sobie życie". A jako 30-latek opowiada nam o samorozwoju, nie tylko sportowym, fascynacji sztuką i historią oraz rosnącej domowej biblioteczce, z której czasem trzeba już wywozić książki do rodziny, bo robi się ich zbyt wiele.
Kapitan I-ligowej Puszczy Niepołomice, a jednocześnie bloger i fan literatury - to nie brzmi jak typowy opis polskiego ligowca. Ponoć inaugurację bloga "Piórem po piłce" ułatwiła panu izolacja związana z pandemią koronawirusa?
Piłkarze to generalnie osoby bardzo różnorodne. Mam w tym środowisku znajomych o rozmaitych zainteresowaniach. Szczerze przyznam, że ten czas pandemii sprawił, że przelałem moje myśli przez klawiaturę na bloga i trochę się otworzyłem. Choć refleksje o tym, by tak zrobić, krążyły w mojej głowie już od dawna. Wcześniej często "męczyłem" żonę wieczorami, opowiadając jej różne moje przemyślenia. W końcu powiedziała mi: "weź to po prostu napisz. Daj to ludziom poczytać, zobaczysz, jaki będzie odbiór". W wyniku wiosennego lockdownu miałem trochę więcej czasu niż zwykle. Musiałem w końcu, jak przykładny obywatel, siedzieć kamieniem w domu. Oczywiście z "ucieczkami" na trening, bo był przecież okres, że nie można było nawet do lasu iść, a jednocześnie trzeba było gdzieś trenować. W tamtym właśnie czasie zacząłem pisać.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tiki-taka Barcelony w... Arabii Saudyjskiej. Ręce same składają się do oklasków
Na blogu pisze pan o książkach, kulturowych inspiracjach, ale też o sportowym samorozwoju, a nawet o diecie.
Jeśli chodzi o różnorodność tematów, jest to po części zasługa mojej żony. Ona kończyła kulturoznawstwo, dzięki niej pewne rzeczy w ogóle zaczęły mnie interesować. Choć już w czasach szkolnych miałem sporo zainteresowań. Ostatnio miałem trochę zastój z pisaniem nowych tekstów na blogu, bo okres ojcostwa trochę mnie zaskoczył, ale już mam przygotowane kilka nowych wpisów.
Opisuje pan lektury, które wywarły na panu duże wrażenie. To, że piłkarz lubi czytać, to nie jest nic bardzo nietypowego, bo choćby z Rafałem Boguskim z Wisły Kraków można długo o książkach dyskutować. Ale pan nie stroni nawet od tych "cięższych" pozycji z literatury, jak "Rok 1984" George’a Orwella. Nieprzypadkowo poleca ją pan akurat teraz?
Mam wrażenie, że zwłaszcza w dzisiejszych czasach "Rok 1984" to bardzo aktualna książka. Z kim nie rozmawiam, polecam ją gorąco do czytania właśnie w tym momencie. Nie chciałbym poruszać kwestii politycznych, ale też mam pewne obawy patrząc na otaczającą nas rzeczywistość w dzisiejszych czasach. Na pewno polecam przeczytać książkę, każdy wyciągnie takie wnioski, jakie będzie chciał. Generalnie my, piłkarze, mamy dużo czasu na czytanie książek w autokarze na wyjazdach i na różnych zgrupowaniach.
Pisze pan też, że stworzył specjalną listę lektur z czasów szkolnych, do których chętnie by pan wrócił, bo w szkole przerabialiście je na szybko, a chciałby pan je naprawdę docenić. Nawet padło hasło, że czytanie streszczeń jest jak danie autorowi książki w twarz.
Chętnie bym na spokojnie poczytał choćby "Trylogię" Henryka Sienkiewicza. Tak naprawdę miałem przyjemność przeczytać jedynie "Potop", a reszty nie, bo nie nadążałem z materiałem. Miałem wrażenie że u nas w szkole narzucano ostre tempo i mieliśmy mało czasu na porządne czytanie lektur. Nie wiem, czy nasi nauczyciele uznali, że tak szybko czytamy i mamy dużo wolnego czasu, czy po prostu zakładali, że w szkole sportowej i tak pochłoniemy tylko streszczenia. Jest parę takich pozycji, do których chętnie bym wrócił. Co gorsza, powstają nowe książki (śmiech). Wchodzę do jakiejkolwiek księgarni i od razu mam myśli: o, to bym przeczytał i to, jeszcze to! A po prostu brakuje czasu.
Podobno macie z żoną ulubioną księgarnię, w której potraficie przesiadywać naprawdę długo?
To księgarnia Dedalus na ul. Grodzkiej w Krakowie. Bardzo ciekawe pozycje się tam znajduje, a jednocześnie korzystne cenowo. Pojawiają się tam takie książki, które gdzieś indziej jest trudniej znaleźć.
Nie ma pan wrażenia, że ostatnio z centrum Krakowa - Europejskiego Miasta Kultury - księgarnie znikały jedna za drugą, a po pandemii to może wyglądać jeszcze gorzej?
Generalnie się przykro patrzy na Kraków w tym momencie - jest bardzo pusty. Kiedy przejeżdżam przez centrum, widzę pustki nawet wokół Wawelu. To przykre, ale wierzę, że to kwestia czasu, gdy Kraków znów będzie tętnił życiem i wszystko uda się nadrobić.
A do antykwariatów pan czasem zagląda?
Zdarzało mi się. Wokół krakowskiego Rynku jest kilka antykwariatów, które z żoną czasem odwiedzamy, w tym znany Antykwariat Wójtowicza. Osobiście mam szeroką biblioteczkę w rodzinnym domu w miejscowości pod Łodzią, skąd pochodzą moi rodzice. Trochę jestem obieżyświatem, bo urodziłem się w Koszalinie, mieszkałem przez pewien czas w Bydgoszczy, później trafiłem właśnie do Zgierza. Wiązało się to z pracą ojca, który jest lekarzem wojskowym i przenoszono go tak z miejsca na miejsce. To właśnie z rodzinnego domu przywożę część książek, a część z kolei wywożę na powrót i tak kursuję, tworząc mały antykwariat domowy. Jak już robi się naprawdę za dużo tych książek, to musimy je po prostu z żoną wywozić do rodziny.
Jedne z ciekawszych lektur, które polecał pan na blogu to książki Carlosa Ruiza Zafona, w tym "Cień wiatru". Co w nich jest takiego szczególnego, że tak przypadły panu do gustu?
Zafón tworzy w swoich książkach taką magiczną aurę. Nie wiem, jak to wytłumaczyć - to po prostu trzeba przeczytać. Byłem trochę zdziwiony, że ta książka – "Cień wiatru" - nie została zekranizowana. Dopiero później, już po jej przeczytaniu dowiedziałem się, że sam autor sprzeciwił się temu pomysłowi, nie chciał, by jego powieści przeniesiono na ekran. Nie jestem pewien, jak to teraz będzie wyglądało po jego śmierci. Na pewno "Cień wiatru" to teoretycznie idealny materiał na stworzenie filmu, bo książki są magiczne. Akcja powieści jest umiejscowiona w Barcelonie, gdzie ja byłem tylko raz, ale jestem tym miastem zafascynowany. Na pewno tam wrócę.
Na blogu umieszcza pan przemyślenia z różnych dziedzin i przyznaje, że zaczęło się od pisania do szuflady. A zdarzało się panu tworzyć już poważniejsze literackie formy, jak choćby opowiadania?
Nie, w tę stronę nie poszedłem, żeby pisać opowiadania. Chociaż zdarzało mi się opowiadać bajki żonie na dobranoc. Tym bardziej, że przez kilka lat funkcjonowaliśmy na odległość i jedynym naszym komunikatorem przez pewien czas był telefon. Była to więc dla mnie frajda, że mogłem opowiedzieć żonie bajkę przed snem. Ale nie mam ciągotek "poetyckich", nie ciągnie mnie też do pomysłu napisania książki. Po prostu spisuję pewne swoje przemyślenia.
Czyli koledzy z Puszczy nie muszą się obawiać, że zostaną bohaterami jakiejś powieści w przyszłości? Chociaż taka książka osadzona w realiach piłkarskich… to by się mogło dobrze sprzedać.
Na razie na pewno nie, choć w życiu nigdy nie można mówić "nigdy".
Podstawową pasją wciąż jest jednak dla pana piłka, widziana z różnych stron, bo ma pan już licencję UEFA A. Ostatnio coraz więcej profesjonalnych piłkarzy robi kursy i licencje trenerskie, ale duża część poprzestaje na UEFA C. Natomiast UEFA A to już taki poziom świadomości taktycznej, na który nawet mogą krzywo patrzeć niektórzy trenerzy?
Trener Puszczy Tomasz Tułacz wie, że ma w drużynie kilku zawodników z licencjami, bo kończyliśmy kurs w miejscu, gdzie trener jest edukatorem. Mieliśmy więc przyjemność być pod jego skrzydłami. Zaczęło się to w moim przypadku od studiów na AWF, tam miałem możliwość ukończenia kursów. To były jeszcze te stare kursy trenerskie, organizowane przez ministerstwo. W tej chwili kursami trenerskimi zarządza, jak wiadomo, już Polski Związek Piłki Nożnej i polecono tym, którzy nie mieli ukończonych kursów PZPN, to nadrobić. Nadarzyła się okazja ukończenia kursu wyrównawczego jednocześnie UEFA B z UEFA A, więc skorzystałem z tego.
Z licencją UEFA A w kieszeni i z szerszą wiedzą w głowie, człowiek inaczej patrzy na I ligę? Może dopada go frustracja? Bo jednak I liga to nie jest kosmiczny poziom, jeśli chodzi o myśl taktyczną. Nie mówię tu konkretnie o Puszczy, ale na tym poziomie rozgrywkowym często obserwujemy "grę na chaos".
Nie chcę tu słodzić sztabowi szkoleniowemu, bo potem chłopaki z Puszczy nie dadzą mi żyć. Ale jest tak, że trener Tułacz i jego sztab to bardzo dobrzy fachowcy. Dlatego nawet mając tę licencję UEFA A mogę się tylko przypatrywać i czerpać jak najwięcej doświadczenia ze współpracy z nimi. A co do gry w I lidze, to kibicom z boku może się wydawać, że niektóre kluby grają przysłowiową "lagę", ale nawet przy takiej grze można dopatrywać się taktycznego drugiego dna. Zespoły przygotowują się taktycznie do tego, jakim składem dysponują. Nie każdy będzie grał tiki-takę, bo nie ma do tego predyspozycji. W seniorskiej piłce najważniejszy jest wynik, a nie to, jak będzie to wyglądało.
Inspiracje do rozwoju trenerskiego też można czerpać z książek, zwłaszcza tych dotyczących znanych szkoleniowców, których na rynku jest ostatnio sporo. Sięga pan po nie?
Akurat książki o trenerach, ale też o piłkarzach - zwłaszcza te pisane przez dziennikarzy, a nie samych zainteresowanych - jakoś mnie nie interesują. Jeśli widzę taką biografię, to nie mam przekonania, że to będzie dobra książka. Wolę już autobiografie. Z książek okołopiłkarskich, bardzo mi się podobała autobiografia Zlatana Ibrahimovicia "Ja, Ibra". A jestem pewien, że jeżeli ktoś inny pisałby o Ibrahimoviciu, to nie byłby w stanie oddać tego charakteru. Dlatego wolę, jak bohater opowiada sam o sobie.
Jest pan przekonany, że po karierze pójdzie w trenerkę?
W tym momencie jest to tylko jedna z dróg, którymi mogę w przyszłości podążać. Na razie koncentruje się jeszcze na tym, by jak najlepiej wykorzystać to, że gram zawodowo w piłkę i cieszyć się tym. Jeszcze kilka lat mi zostało na podjęcie decyzji, co po karierze.
Na blogu pisze pan: "uważam, że wchodzę w najlepszą dekadę życia, gdzie mózg już nadąża za ciałem, a ciało jeszcze nadąża za mózgiem". To też nie jest typowe podejście polskiego piłkarza po 30. roku życia, bo u nas przyjęło się raczej narzekać na to, że zawodnik jest już "po drugiej stronie rzeki".
Doceniam to, co mam. Jestem zawodnikiem I-ligowym. Może nie spełniłem swoich najskrytszych marzeń, jeśli chodzi o piłkę nożną, bo wiadomo, że jak się jest młodym, to marzy się o reprezentacji Polski i ekstraklasie. Ale staram się trzymać poziom, a nawet zrobić coś więcej. Tak, by kiedyś nie żałować, że mogłem wyciągnąć z tej kariery więcej. Tak, by z czystym sumieniem powiedzieć sobie: osiągnąłem w piłce tyle, na ile mnie było stać.
Bycie świadomym zawodnikiem oznacza dla pana też postawienie na dodatkową pracę z trenerem personalnym. Dalece nie każdy piłkarz na poziomie I-ligi, a nawet ekstraklasy decyduje się na taki krok. Dla części trening to wciąż tylko to, co mają do "odhaczenia" w klubie. Chyba, że się mylę?
Mam wielu kolegów na poziomie I ligi, rozmawiam z nimi jak funkcjonują i mam inne doświadczenia. Choćby Marcel Kotwica w Stali Rzeszów - długo się znamy i wiem, jak on mocno pracuje nad sobą. On, koledzy z Puszczy, np. Erik Cikos - to są przykłady osób, które są świadomymi zawodnikami. Oni wiedzą, że trening w klubie to tylko ułamek tego, co profesjonalny piłkarz powinien robić. Trzeba być tym piłkarzem przez 24 godziny na dobę. Przypomniało mi się zresztą, jak na początku mojego pobytu w Puszczy, w 2013 roku, wchodziłem do szatni - wtedy coś takiego, jak salka do ćwiczeń przed treningiem było tam nie do pomyślenia. A nawet jeśli by była, to myślę, że byłaby na niej jedna, góra dwie osoby. A teraz mamy specjalnie przygotowaną w klubie salę do ćwiczeń i trzy czwarte drużyny, jak nie cały zespół, jest na tej salce przed treningiem. Każdy nad czymś dodatkowo pracuje, by się do treningu przygotować.
Praca nad sobą "po godzinach" to też sposób na profilaktykę urazów, jeśli robi się to z głową. Ktoś musi jednak sportowca odpowiednio na to ukierunkować, a z tym w polskim futbolu bywa różnie.
Za małolata mówiono mi np. że treningu siły i wzmocnienia nóg nie trzeba robić dodatkowo na siłowni, bo na boisku "się wybiega" i wystarczy. Obecnie kompletnie się z tym nie zgodzę. Po paru latach doszedłem do wniosku, że coś jest nie tak, bo bazując na takim treningu nie robię progresu. I parę osób, w tym Marcin Zontek z "Gymakers", pokazało mi, jak to tak naprawdę powinno wyglądać. Uświadomił mi, że praca nad siłą mięśni nóg jest jedną z ważniejszych rzeczy, jeśli chodzi o budowanie formy. Żałuję, że tak późno do tego doszedłem.
Na blogu otwarcie pisał pan, że w wieku 25 lat uczył się pan rzeczy, które w poważnych akademiach na zachodzie potrafi wykonać przeciętny junior. O jakie elementy chodzi?
Na przykład o wykonanie prawidłowo przysiadu ze sztangą. Dopiero w wieku dwudziestu paru lat uczyłem się, jak powinno się to poprawnie wykonywać. Uczyłem się też, jak powinienem oddychać na siłowni, jak napinać odpowiednio mięśnie, żeby sobie nie zrobić krzywdy. A wydaje mi się, że takie rzeczy powinienem przyswajać już w wieku znacznie wcześniejszym, na innym etapie przygody z piłką. Gdybym opanował to jako junior, mógłbym szybciej zrobić progres. A teraz już czasu nie oszukam, swoje ograniczenia mam. Staram się je pokonywać, ale na pewno robię to wolniej, niż jakbym był do tego wcześniej przygotowywany.
Zwłaszcza w erze pandemii taka dodatkowa praca jest ważna, bo nawet zawodowi sportowcy - jak każdy z nas - prowadzą obecnie bardziej statyczny tryb życia. Was, profesjonalistów, tym bardziej to uwiera?
Najcięższy pod tym kątem był ten początkowy okres pandemii, gdy nie mogliśmy trenować w grupie. Piłka nożna to sport zespołowy, a indywidualne treningi biegowe czy siłowe nie oddadzą w stu procentach tego, co się robi na boisku. W tamtym momencie panowały jednak takie obostrzenia, było multum zakazów, a jednocześnie trzeba było jakoś trenować. W efekcie trzeba było biegać w maseczce, co dla mnie było prawie zabójstwem, bo raz takie bieganie spowodowało, że prawie zemdlałem.
Zawsze mnie zastanawiało, czy graczy Puszczy nie irytują trochę szyderstwa, które słyszy się w innych częściach kraju, gdy przychodzi do gry z waszym klubem (aktualnie zajmuje 9. miejsce w I lidze, wyprzedzając takie potęgi jak Widzew, Korona czy GKS Bełchatów). Niepołomice kojarzą się ludziom z małą mieściną i żubrami, a przecież to miejsce mające znacznie więcej do zaoferowania.
Dla mnie samego, dopóki nie trafiłem do Puszczy, Niepołomice były zagadką. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ale zaskoczenie było pozytywne. To urokliwe miasteczko, widać, że władze bardzo dbają o poziom komfortu mieszkańców.
No i jest w Niepołomicach poważny Zamek Królewski. Skoro już o historii mowa, to ponoć nie stroni pan w wolnych chwilach od odwiedzania muzeów. O ile oczywiście I-ligowy terminarz pozwala na takie "fanaberie”.
Na bieżąco staraliśmy się z żoną odwiedzać muzealne wystawy. Gdy tylko miałem wolny dzień, staraliśmy się spędzić go "kulturalnie". Już w szkole interesowałem się nieco historią sztuki i generalnie historią. To, że żona ma taką właśnie pasję, spowodowało, że to uczucie do historii sztuki jeszcze u mnie wzrosło. Obecnie żona zajmuje się fotografią, więc zdjęcia, które publikuję na blogu są jej autorstwa. Dodatkowo, skończyła specjalizację filmoznawstwo, więc często byliśmy widzami krakowskich kin studyjnych. Swoją drogą, bardzo żałujemy, że do historii odeszło krakowskie Kino Ars funkcjonujące na ul. św. Jana. Miało swój niezwykły klimat i wspaniałą lokalizację.
Przy okazji pandemii taki los może czekać też wiele innych małych kin w całej Polsce.
Kina studyjne niestety przeżywają ciężkie czasy. Trzymam jednak za nie kciuki. Mam nadzieję, że przetrwa przede wszystkim krakowskie Kino Pod Baranami, a także inne znane mi tego typu miejsca.
Gdy przeciętny turysta odwiedza Kraków i chce wybrać się do muzeum, to często ogranicza się do tych najbardziej znanych, w ścisłym centrum. A jakie krakowskie muzea by pan polecił?
Nie zaproponuję może czegoś bardzo niszowego, bo przecież muzeum Fabryka Emalia Oskara Schindlera jest popularne i chętnie odwiedzane. Gdyby jednak ktoś z innego miasta chciał przyjechać do Krakowa i poznać przy tym kawał historii, to polecam szczerze wizytę w tym miejscu. Oferuje wiele informacji z historii Polski, ale dobrze jest też nakreślone, jak wyglądał w tamtych czasach Kraków. Mocno interesuje mnie historia czasów II wojny światowej i może w związku z tym takie wrażenie robi na mnie to miejsce.
Sportowe zacięcie ma pan po dziadku, Stanisławie Olczyku?
Dziadek był hokeistą, dwukrotnym olimpijczykiem. Brał udział w Igrzyskach w Cortina d’Ampezzo i Innsbrucku. Do tego był siedmiokrotnym mistrzem Polski z Legią Warszawa. W tamtych czasach był to jeden z czołowych zawodników w tej dyscyplinie w Polsce. Wierzę w to, że sportowe geny odziedziczyłem po nim, bo poza tym nikt w rodzinie zawodowo sportu nie uprawiał.
Na blogu przyznaje pan, że chce przełamać krzywdzące stereotypy na temat piłkarzy. Niektórym bowiem wydaje się, że piłkarze to - delikatnie mówiąc - ludzie mało otwarci na inne sprawy niż futbol. A przecież to nieprawda.
Idealnym przykładem jest Robert Lewandowski, który poza życiem piłką prowadzi kilka firm i wyznacza pewne trendy. Mam wrażenie, że obecnie piłkarze, zwłaszcza ci na najwyższym poziomie, zrywają tę łatkę, która była futbolistom przypięta przez wiele lat. Postrzeganie piłkarzy się zmienia. Co do bloga, to chciałbym go tworzyć dalej, jeśli tylko syn pozwoli (śmiech).
Teraz czasu na to będzie miał pan więcej, bo do pierwszego meczu Puszczy wiosną, czyli do konfrontacji z Lechią Gdańsk w Pucharze Polski, zostało kilka tygodni. Będziecie wprawdzie na wcześniejszym etapie przygotowań, niż gdańszczanie, ale pewnie chcecie sprawić taką niespodziankę, jak w 2016 roku?
Oczywiście! Nie szukamy wymówek, damy radę!
Czytaj również:
PKO Ekstraklasa. Wisła Kraków. Stefan Savić: Pracowałem już z Hyballą, jego inspiracją jest Juergen Klopp
Koronawirus. Erik Cikos: Sportowcy na Słowacji sprzeciwili się rządowi