[b]
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Wyprawił pan zakończenie kariery Donalda Tuska. [/b]
Roman Kosecki, były reprezentant Polski i poseł: U mnie, na stadionie w Konstancinie, Donald zagrał swój ostatni mecz. Po nim daliśmy mu złoty but. Kupiliśmy na bazarze but i pomalowaliśmy złotym sprejem. Pozwoliłem sobie na sympatyczną uszczypliwość. Mówię: "Donald, nikt tak nie uderza z czuba jak ty. Czub zewnętrzny, wewnętrzny, prosty. Można powiedzieć, że jesteś najwspanialszym czubem w Europie". Klepnął mnie w plecy. "Kosa, ostrożnie" - odpowiedział. A później usiedliśmy przy piwku i grałem na gitarze.
A co pan miał w tej wypchanej reklamówce Umbro, z którą wszedł pan na obrady sejmu i mówił coś na ucho do Tuska?
Donald miał mi podpisać piłki. Siedział w tym tramwaju rządowym, podszedłem. On patrzy. - Nie tutaj! - wycedził przez zęby. Ale kamery to złapały. Był mini skandal.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalna sztuczka Lewandowskiego na treningu Bayernu!
Boisko skraca dystans?
Zawsze mogłem normalnie porozmawiać z kierownictwem. Z Donaldem, Grześkiem Schetyną. Z Mirkiem Drzewieckim czy Andrzejem Biernatem. Kolegów z PiS-u też miałem, nigdy nie było tak, że się naparzałem z kimś polityczne. Nie wchodziłem w mocne dyskusje. Czasem się przekomarzałem.
Łączył pan trochę różne partie organizując mecze drużyny sejmowej.
Niestety, gdy odszedłem z polityki, chłopcy przestali trenować. A to były niezapomniane chwile. Jeździliśmy na zawody międzynarodowe, graliśmy z posłami z innych krajów. Z Włochami, Zbigniew Boniek sędziował. Czy z Turkami. Raz mierzyliśmy się z Rosjanami w Moskwie. Oj, ostro było. Rozłożyli boisko na Placu Czerwonym, a mnie krył dwukrotny mistrz olimpijski w judo. Spryciarz taki, nie wiedziałem, jak go minąć. Przypomniała mi się scena jak Michel z Realu Madryt złapał Carlosa Valderramę za krocze. Powtórzyłem to na tym judoce, wtedy już pośle rosyjskiego parlamentu. Złapałem go i klęknął. A ja uciekłem.
Co ciekawe, mecz zaczynałem z Rosjanami. Zabrakło dla mnie koszulki drużyny europejskiej. Dziwnie się czułem. Przed spotkaniem hymny, z głośników leci rosyjski, a ja z nimi stoję w szeregu. Myślę: "zaraz będzie afera". Po spotkaniu zaczepiła mnie reporterka TVP. - Jak pan mógł? - zaczęła. - Proszę pani, to przecież sport, zabawa - puściłem oko.
Ciekawi mnie, jak wy ze sobą żyliście na treningach. Różne partie, poglądy. Musiało być ostro.
O Jezu! Pyskówki, dyskusje, ty taki, owaki. Szły mocne epitety. Czasem i klata do klaty się przyklejała, były przepychanki. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, w krótkich spodenkach adrenalina bierze górę. Ile to wymian słownych padało.
- No co, ku..a!
- No chodź!
- Zaraz ci przy...e!
Kto dokładnie? I Grzesiek Schetyna miał pretensje, że Donald po nogach dostał. A jak Donald wstawał wkurzony to jechał ostro. Śmiałem się z boku: "to nie gabineciki panowie, to boisko". Nie zrozumie tego ten, kto nie biegał po murawie. Bez względu na poziom.
Pan z Tuskiem też miał spięcia?
Pewnie. Na treningach z Donaldem graliśmy w różnych drużynach. Jak coś Donald powiedział, to się odgryzałem. Zawodnik to zawodnik. Nie obchodziło mnie, że mówię do premiera. W szatni, między chłopakami, docinki były zawsze. Sympatyczne, nie złośliwe. Powtarzałem: "na boisku jest drużyna, nie ma podziałów". Raz po meczu polityków z TVN-em dostałem od Janusza Piechocińskiego wielki kosz grzybów. Strzeliłem hat tricka w spotkaniu charytatywnym na Legii, przegraliśmy 3:5. Janusz to grzybiarz, uwielbia je. A ja przez następny tydzień miałem w domu wyłącznie potrawy z grzybów.
Kto wyraźnie zmienił się od tamtych czasów?
Pamiętam Jacka Kurskiego. Grywał w ataku. Zrobiliśmy fajną akcję, strzelił gola z mojego podania. Po latach przypomniałem mu tę sytuację, ale był jakiś wycofany. To właśnie rzuca się wyraźnie w oczy w polityce. Ludzie są normalni przychodząc do sejmu, a z czasem, w pogoni za sukcesem, za władzą, stanowiskiem, stają się jakimiś dziwnymi, niedostępnymi osobami. Odgradzającymi się murem od innych. Pamiętam Jacka sprzed lat, fajnego uśmiechniętego faceta. Często zaczepiał mnie w szatni: "Kosa, weź mi zagraj, żebym coś strzelił." Śmiałem się: "ja cię trafię piłką i wpadnie".
Raz Kurski ukradł gola Irkowi Rasiowi. Graliśmy z parlamentem ukraińskim. Piłka leciała do pustej bramki po strzale Irka, chłop podniósł ręce, cieszył się, a Jacek wyskoczył zza jego pleców i na linii jeszcze ją dotknął. Po meczu troszkę Jacka podszczypaliśmy. - Zagrałeś nie fair, jak w polityce - wbijaliśmy mu szpileczki.
Nie przekona mnie pan, że z pana był aniołek.
Też się czasem wkurzyłem, jak to na boisku. Ale scen jak z Turcji nie było.
To znaczy?
Emocje mnie wtedy poniosły. To były derby, Galatasaray - Fenerbahce. Jeden z najbardziej pikantnych i elektryzujących pojedynków na świecie. Miasto żyło tym meczem od kilku dni i ja też popadłem w jakąś furię. Przegrywaliśmy, sędzia nie podyktował nam karnego, nie gwizdał fauli na mnie. Udzieliło mi się i oplułem arbitra. Nie to, że splunąłem mu w twarz, ale w jego kierunku. Od razu pokazał mi czerwoną kartkę. Ale u kibiców Galatasaray zyskałem duży szacunek, że tak tego oszukańca potraktowałem.
Politycy lubią się prywatnie?
Normalnie rozmawiamy na korytarzu. Chociaż zauważyłem, że gdy ktoś idzie wyżej, zostaje na przykład ministrem, to już nie pozwala sobie na luźne dyskusje. Rozmawia się, ale oficjalnie, bo każde słowo może być użyte przeciwko. Natomiast widziałem kilku takich, którzy z posady ministra spadali na posła. Ale byli wtedy słodcy i serdeczni!
A relacje Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska jakie są?
Szczerze, to nie wyobrażam sobie między nimi żadnej relacji. Może byłoby jednak dobrze, gdyby pan Jarosław zgodził się na spacer z Donaldem. Porównałbym ten przykład do meczu, który organizował Diego Armando Maradona. Graliśmy na San Siro z reprezentacją Polski przeciwko obcokrajowcom z ligi włoskiej. Skończyło się 2:2, grali Careca, Maradona, Claudio Caniggia, Lothar Matthaeus. Gwiazdozbiór. Ale bez trzech Holendrów z wielkiego Milanu. Ruud Gullit, Marco van Basten i Frank Rijkaard nie zgodzili się przyjechać, bo Milan rywalizował z Napoli Maradony. Niech każdy sobie wybierze, kto jest Tuskiem, a kto Kaczyńskim.
Pana najlepszy kumpel z sejmu to?
Irek Raś i Andrzej Biernat. Do dziś spotykamy się popalić cygarko. Razem zarządzaliśmy drużyną sejmową. Mieliśmy fajną ekipę. Dobrze rozmawiało mi się zawsze z Markiem Astem, radził sobie też na boisku. Nawet posłanka Iwona Arent kilka razy z nami zagrała. Nikt jej nie atakował, ściągała na siebie uwagę i ja miałem łatwiej.
W polityce spędził pan 14 lat. Niewiele dłużej grał pan w piłkę na poziomie profesjonalnym.
A zaczęło się od samorządu. Były wybory, namówili mnie. Działałem w Konstancinie przy swoim klubie. W 2001 r. wybudowałem boisko. "Może byś wystartował z naszej listy?" - pytali koledzy. W zakładach papierniczych mama przepracowała ponad 30 lat. Ojciec był murarzem. Wszyscy się znaliśmy. Wystartowałem z Mirkowa, z gminy Konstancin-Jeziorna. Wszedłem z największą liczbą głosów jako radny.
Pobudowaliśmy przy szkołach hale, boiska. Myślę: "fajna robota". Działasz, widzisz efekty w miejscu zamieszkania. W 2005 roku pod boisko "Kosy Konstancin" podjechał ładny samochód. Ja akurat kończyłem trening. Patrzę, znane twarze wysiadają. Mirosław Drzewiecki, Grzegorz Schetyna. Poszliśmy na górę, do klubowego gabinetu, tu gdzie teraz rozmawiamy. Panowie zaproponowali, żebym wystartował z listy Platformy. - Tylko jest jeden problem - zaczęli.
Jaki?
"Nie dostaniesz wysokiego miejsca na liście, może piąte, szóste". Ja na to: "Nie zgadzam się. Chcę mieć dychę, jak na boisku". Od razu się dogadaliśmy. I tak zleciało 14 lat, cały czas w jednej komisji - Sportu i Turystyki.
Zastanawiałem się, co bym robił, gdyby nie polityka. Może byłbym trenerem reprezentacji, jak Jurek? Może pracowałbym w ekstraklasie? Albo gdzieś na Zachodzie? Byłem w Galatasaray, fantastycznym klubie, z niesamowitą atmosferą na stadionie. W Atletico Madryt, gdzie przeżyłem dwunastu trenerów. Coś szalonego. Z FC Nantes doszliśmy do półfinału Ligi Mistrzów. Z Chicago Fire zdobyliśmy mistrzostwo i puchar USA. Obejrzałem na żywo Jordana i Pippena w meczu NBA. "Soccer" był w Stanach piątą dyscypliną. Przecież w 1998 roku Amerykanie cieszyli się po strzałach w poprzeczkę. Nie wiedzieli, że w futbolu o gole chodzi. To były piękne czasy. Dużo przeżyłem i niczego nie żałuję.
W wyborach parlamentarnych w 2019 roku nie udało się panu zdobyć mandatu.
W pewnym momencie człowiekowi się wydaje, że nie wiadomo co osiągnął. A to tak naprawdę jest służba. Trochę głosów zabrakło. Lekcja pokory, dostałem w tyłek i cześć. Teraz jestem wolnym zawodnikiem, szukam klubu. Czy jeszcze wystartuje? Nie wiem. Tak się zastanawiam, może by tak na senatora pójść? Najlepiej czułbym się chyba jednak w komisji sportu, jak dotychczas. Zobaczymy, czy w ogóle wrócę.
A czuł się pan "panem posłem"?
Nieraz grzałem z Konstancina do sejmu dwupasmówką. Policja zatrzymywała, pokazywałem immunitet i z powrotem na trasę. Wykorzystywałem sytuację, mogłem przecież wyjechać dziesięć minut wcześniej. Takie "bonusy" rozpuszczają. Dobrze, że zniesiono immunitet.
Nawet grając w piłkę nie zawsze było mi tak wygodnie. Jako zawodnik Legii pędziłem na trening ulicą Czerniakowską. Lizak, policja. Mundurowy wypisuje mandacik. W bagażniku wiozłem kalendarze, piłki, chciałem sprezentować. - Ja nie kibicuje - burknął funkcjonariusz. Łatwo przyzwyczaić się do myślenia, że jest się nietykalnym. Ale nie ma takich.
Ostatnio doznałem oświecenia. Nie muszę się już spieszyć. Wróciłem do klubu, zajmuje się akademią, mamy prawie dwustu chłopaków w "Kosie Konstancin". Odnowiłem stare kontakty, jeżdżę, trenuję. Mam jedną grupę chłopców, zaraz przejmę drugą. Znalazłem czas dla mamy. Zauważyłem, że można żyć spokojnie. Ale ciąg na bramkę jest.
Miał pan kiedyś problemy przez zdarzenia z kariery sportowca?
Jeden poseł próbował nawiązać do mojego pożegnania z reprezentacją. - Jaki to poseł, co koszulki z orzełkiem nie szanuje i pluje na godło - wypalił. A ja ją przecież ucałowałem i położyłem przy linii. Fakt, niepotrzebnie zdjąłem koszulkę w spotkaniu ze Słowacją, sam bym tamtemu Koseckiemu kopa w dupę dał. Ale ten człowiek nie znał otoczki. Mojego sporu z ówczesnym prezesem federacji Marianem Dziurowiczem. To były czasy przejściowe, zaraz po zmianie ustroju. Niby wolność słowa, ale w głowie komuna. Pod względem organizacji - dno. Trenowaliśmy na kadrze w swoich dresach klubowych. Ja w spodenkach Atletico Madryt, Wojtek Kowalczyk w ortalionie Betisu i tak dalej. Chore. I takich sytuacji było mnóstwo, dlatego w końcu ulało się i na boisku.
W sejmie się pije?
Głos mi nigdy nie drżał na mównicy. Trzeba być odpowiedzialnym. W Osasunie Pampeluna byłem zszokowany, że zawodnicy do obiadu sączyli wino. Okazało się, że wszystko można. Ale z głową. To samo w sejmie. Davor Šuker opowiadał, że Romario dzień przed meczem balował w hotelu na ostatnim piętrze. A później tańczył na boisku.
Nie wierzę jednak, że nie włączał pan sobie meczów na telefonie podczas obrad.
Wkurzało mnie siedzenie i głosowanie po nocach. A już zwłaszcza jak o 21.00 zaczynała się Liga Mistrzów. Wiedząc, że skończymy około 23, wyciągałem telefon czy tablet i puszczałem mecz. Zawsze ktoś przyłączał się do oglądania.
Z tymi głosowaniami to było czasem zabawnie. Wiadomo, że nie ma się wiedzy i zdania na każdy temat, dlatego wierzy się ludziom, którzy daną dziedzinę mają w jednym palcu. Nie wiem przecież, czym zajmuje się komisja do spraw służb specjalnych i jakie poprawki wprowadza. Czasem też głosowałem wbrew partii. Na przykład za dniem wolnym w święto Trzech Króli. Mój klub był przeciwny. Nie akceptuję tego, że za własne zdanie można dostać w łeb. Raz mi ktoś zwrócił uwagę, w ostrych słowach. Skontrowałem, kazałem... zejść na dół i usiąść. Oczywiście przekładam to teraz na język polski, ponieważ użyłem nieco innych określeń. Przychodziły jednak koperty z karami za nieodpowiednie głosowanie: minus 300 złotych, minus 500. Każdy z nas jest Ikarem, chciałby rozwinąć skrzydła i lecieć. Dlatego czasem się wyłamywałem.
Mówił pan, że takich kłamstw i manipulacji jak w polityce, to nie ma nigdzie.
Trzeba mieć duży repertuar zwodów, żeby utrzymać się przy piłce - tak to określę. Każdy używa kiwek, czasem takich jak ja na Placu Czerwonym. Nie sądziłem jednak, że tyle będzie złości w polityce. Ciosów w krocze.
Nie podoba mi się telewizja informacyjna w publicznej stacji. Nie życzę sobie takich tendencyjnych programów, jakie obecnie są nam serwowane. Lubię posłuchać pani Czubówny w serialu przyrodniczym, ale na programach politycznych kończy się wolna telewizja. Jak wygra Andrzej Duda, to podejrzewam, że telewizja publiczna będzie chciała jeszcze bardziej wytępić opozycję. Staniemy się wtedy komuną. Nie temu miała służyć wolność i demokracja, którą wywalczyli ludzie Solidarności z Lechem Wałęsą na czele. Wie pan, co jest najgorsze?
Co takiego?
Że po tej kampanii pozostanie niesmak. Pomiędzy ludźmi, którzy siadają w niedzielę do obiadu. To straszne, że rodziny potrafią kłócić się przez politykę, że zrywają kontakt, obrażają się na siebie. Ziarno całej kampanii, ziarno zła, zostało rozrzucone po Polsce. Kandydaci złożą sobie gratulacje i się rozejdą w swoje strony. A my z tym zostaniemy, z kwitnącą nienawiścią i podziałami.
Fachowcy od PR-u przejęli polską scenę polityczną, politycy dali się im omotać. Szkoda, że ludzie, których w większości znam, tak mocno się zmienili. Posłem czy politykiem się bywa. Później wracasz do zawodu, do życia. Siejąc nienawiść zapominają, że zaraz przyjdzie im funkcjonować w takim społeczeństwie. Dlatego szczypmy się w tyłek. Ja też powtarzałem sobie grając w piłkę: "Jesteś tylko człowiekiem. Zaraz mogą ci nogę złamać i po karierze." Wielu się wydaje, że są wyjątkowi.
Zadam teraz głębokie pytanie - czy w naszym kraju da się coś zmienić?
W efekcie końcowym jedna strona dochodzi do władzy i robi to, co poprzednicy. Albo gorzej. Uważam, że się nie da. To jest polityka. Gra. Na szali leżą miliardy euro. Nie bądźmy naiwni. Chodzi o rządzenie spółkami, o duże pieniądze, możliwości zarządzania dużymi instytucjami. Ile takich przypadków było, że pan x obejmował stanowisko potężnej firmy nie mając o tym pojęcia. Coś w stylu: dać człowiekowi stadninę do prowadzenia, jak on nigdy konia na oczy nie widział. "Bo jest nasz". To wojna o władzę i pieniądze. Polska przechodzi z rąk do rąk w różne ugrupowania polityczne.
Pan nie kryje, na kogo zagłosuje.
W pierwszej turze oddałem głos na Rafała Trzaskowskiego i tak zrobię w niedzielę. Poznałem go, to młody, ale bardzo doświadczony polityk. Inteligentny i otwarty człowiek. Z Czarkiem Kucharskim i Darkiem Dziekanowskim wspieraliśmy go w wyborach na prezydenta Warszawy.
W futbolu LGBT jest tematem tabu. A jakie jest zdanie byłego piłkarza?
Zawsze głosowałem za in vitro. Jeżeli chodzi o aborcję - uważam, że w skrajnych przypadkach powinni decydować rodzice. W temacie związków partnerskich - w większości głosowałem na "nie". Ciągle mi się to zmienia, sam ze sobą dyskutuję. Początkowo nie dopuszczałem takiej możliwości, ale po przemyśleniach zmieniłem zdanie. Związki homoseksualne powinny mieć swoje prawa. Przed oczami ciągle mam jednak wizję adopcji dzieci. Choć z drugiej strony, czemu dziecko ma być na przykład w domu dziecka całe życie? Znam pary jednej płci, które adoptowały dziecko. Ja natomiast wychowałem się w rodzinie z mamą i tatą, w której dzieci narodziły się z aktu miłości.
Na pewno potępiam ludzi, którzy napuszczają innych na związki homoseksualne. Uważam, że to normalne osoby, które powinny żyć w naszym społeczeństwie i mieć swoje prawa. Mam kolegę, który zawsze był przeciwnikiem, ale okazało się, że jego syn jest homoseksualny. Dziś kolega mówi o tych sprawach zupełnie inaczej. Trzeba do tego dojrzeć. Jeżeli chodzi o geja w szatni - w moich czasach się o tym nie mówiło i nie myślało. Ale po latach okazywało się, że graliśmy na jednym boisku.
Jak to będzie w niedzielę?
Pięć lat temu doszło do sporej niespodzianki. Nie spodziewałem się, że Bronisław Komorowski przegra. Prawie wygrał przecież pierwszą turę. Może przyszło jakieś rozprężenie? Andrzej Duda strzelił gola do szatni i się rozpędził. Grałem kiedyś w takim meczu. Z Barceloną Romario przegraliśmy 0:3 do przerwy. Wygraliśmy jednak z moim Atletico 4:3, strzeliłem dwie i miałem asystę. Oby Trzaskowski poszedł jak wtedy Kosecki.
Zagra pan wtedy na gitarze jak dwadzieścia lat temu w programie telewizyjnym z Marylą Rodowicz? Śpiewał pan po hiszpańsku "Cancion del Mariachi".
Tutaj gdzie teraz siedzimy, często łapałem za gitarę po "sejmowych" meczach. Śpiewałem: "Kto tak pięknie gra? To ja, to ja!". Nie wiem, gdzie jest ta gitara, muszę ją znaleźć. Jak wygra Rafał, to będzie dobra okazja, by znowu coś zanucić.
*
Roman Kosecki rozegrał 69 meczów w reprezentacji Polski, strzelił 19 goli. Grał między innymi w Legii, Galatasaray, Osasunie, Atletico Madryt, FC Nantes, Montpellier i Chicago Fire. Po karierze założył szkółkę piłkarską "Kosa Konstancin". W latach 2012-2016 był wiceprezesem zarządu PZPN ds. szkolenia oraz posłem na Sejm V, VI, VII i VIII kadencji. W 2019 kandydował do Sejmu z listy Koalicji Obywatelskiej. Zdobył 3891 głosów i nie uzyskał mandatu.
Leszek Ojrzyński: Rana wciąż świeża
Sławomir Peszko: Możecie mówić co chcecie, mojego życia nie zdobędziecie