Piłkarze warszawskiej Legii wyjechali kiedyś na zgrupowanie do niemieckiej miejscowości Hennef. Na pomysł wpadł dyrektor Mirosław Trzeciak. Ale jak to zimą w Niemczech: boiska były przywalone śniegiem. Zawodnicy byli źli, trener Jan Urban starał się jakoś załagodzić sytuację i ulepił bałwana, w którego rzucali piłkarze. Ktoś wydeptał na śniegu wielki napis: "Mirek Dzięki". Zdjęcie obiegło media, ale autora nie udało się ustalić. Po latach można napisać, że to był Piotr. Tam, gdzie był on, musiało być zabawnie. To był jego charakter.
Lajkonik i kapela czerniakowska
W piątek przed meczem był rozruch i zawodnicy Odry Wodzisław zawsze zostawali godzinę dłużej. Piotr Rocki przychodził z gotowym scenariuszem. Wszystko miał rozpisane, rozrysowane. Nanosili z kolegami ostatnie poprawki, wyciągali gadżety i ćwiczyli.
Zawodnicy Odry wykonywali "lajkonika" po strzeleniu gola Wiśle Kraków, z Dyskobolią "Rocky" zamienił się w pomnik dyskobola, po golu z Polonią Warszawa piłkarze udawali kapelę czerniakowską, a w meczu z Lechem - lokomotywę. Tak jak Antonin Panenka na zawsze zostanie zapamiętany ze słynnego karnego w meczu z Niemcami, tak Rocki na zawsze będzie kojarzył się z "cieszynkami". Choć nie można przy tym zapominać, że był niezłym piłkarzem. Kimś więcej niż solidnym ligowcem. Karierę kończył, mając na koncie 291 meczów i 44 bramki w Ekstraklasie.
- Ale te "cieszynki" to bardzo ważny element, one wynikały z jego charakteru - mówi Ryszard Wieczorek, który prowadził "Rocky'ego" w Odrze. - Oni to ćwiczyli przed meczem i nie zastanawiali się, czy strzelą gola i będą mogli świętować. Wiedzieli, że jak będą mieli przygotowaną "cieszynkę", to muszą strzelić.
Wszystko zaczęło się od pomysłu stacji Canal Plus na najlepsze celebrowanie gola. Rocki to podchwycił i szybko zdominował konkurs. Wygrał za to ładny zegarek od stacji telewizyjnej. Wojciech Grzyb zauważa, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie zgoda Wieczorka.
- Bo dla mnie to było coś więcej niż świętowanie bramek. Ta akcja bardzo scaliła zespół, dodawała im pewności siebie, motywacji - opowiada nam trener.
"Bułgarski sztangista"
Pochodził z warszawskiego Bródna, zaczynał karierę w Polonezie Warszawa. Grał tam razem z Wojciechem Kowalczykiem. Zawsze marzył o Legii, ale zanim do niej trafił, musiał przejechać pół Polski. Jako nastolatek był chwilę w drużynie, ale trener Janusz Wójcik powiedział mu, że na granie nie ma szans, więc przygodę z poważną piłką zaczął od Polonii Warszawa. Potem był epizod w Hetmanie Zamość i w końcu wiele lat spędzonych na zmianę na Górnym Śląsku oraz w Grodzisku Wielkopolskim.
- Nie miało znaczenia, że był z Warszawy, bo to był chłopak, który wszędzie czuł się dobrze i każdy czuł się dobrze z nim. To był wodzirej, miał charyzmę, ciągnął zespół, budził szacunek wśród chłopaków - wspomina trener Wieczorek.
- On był bardzo silny. Ja musiałem przerzucać tony na siłowni, a on po prostu to miał - mówi Wojciech Grzyb, jego kolega z Odry. Ze względu na wygląd i budowę ciała, koledzy nadali Rocky'emu pseudonim "Bułgarski sztangista".
- Przepchnąć go? To było niemożliwe. Ale Piotrek miał też dar od Boga. Jak nie szło, to on nigdy się nie poddawał. Nawet gdy wszyscy przestawali wierzyć, wtedy on robił jakąś akcję, że przywracał wiarę, zawodnicy ruszali za nim. To unikalna cecha, którą mają tylko wybrani zawodnicy i on ją miał - mówi Grzyb.
- To był taki zawodnik, którego trenerzy lubią mieć w drużynie, wojownik, facet z charakterem i fantazją na boisku. Dynamiczny, szybki - mówi Bogusław Kaczmarek, który prowadził go w klubie z Grodziska Wielkopolskiego.
Charakter to słowo, które powtarza każdy. - Bo każdy trener i kibic lubi takiego zawodnika. Piotrek to był jeden z tych graczy, który nie boi się włożyć głowy tam, gdzie inni nie włożą nogi. Wzięliśmy go do Legii, bo potrzebowaliśmy takiego zawodnika. Ale też wiedzieliśmy, że zawsze o tym marzył i na pewno da z siebie więcej niż ktokolwiek inny. Zrealizował swoje marzenie. I nie zawiodłem się, to był wielki walczak. A poza tym taki zawodnik, który rozładowywał napięcie w szatni żartem, śmiechem. Ktoś taki potrzebny jest w każdej szatni - wspomina Jan Urban, który prowadził Rockiego w klubie ze stolicy.
Z przyjściem Piotra do Legii wiąże się mały zgrzyt. Warto tu pamiętać, że Rocki sam był fanem klubu z Łazienkowskiej, jeździł nawet regularnie na wyjazdy. - To była głośna sprawa, na meczu Groclinu z Polonią pokazał odwróconą "eLkę" i kibice mieli do niego poważne pretensje. Przy okazji meczu o Superpuchar w Ostrowcu podszedł do nich do sektora, wyjaśnił sprawę i wszystko zostało załagodzone - opowiada fotoreporter Piotr Kucza. Poszło o to, że fani obrażali matkę zawodnika, która przyszła na mecz w czapce Groclinu. Zrobili to, nie wiedząc, że jest mamą piłkarza.
- To była ta kolejna sytuacja, gdy pokazał charakter. Nie chował się, nie uciekał bocznym wejściem. Podszedł do kibiców i załatwił to jak trzeba - mówi Kucza.
Rocki spełnił swoje marzenie, choć pozostał mu spory niedosyt, bo poza pucharem nie zdobył trofeów. Po sezonie wrócił na Górny Śląsk i już tu został. Na mecze swojej Legii przyjeżdżał niemal za każdy razem, gdy była w okolicy, siadał czasem wśród fanów, zakładał szalik. Dzielił swoją miłość. Został asystentem trenera w Ruchu Radzionków.
Pod koniec tygodnia trafił do szpitala w stanie krytycznym. Pękł mu tętniak. Od początku prognozy były złe i rodzina liczyła się z tym, że to może być koniec. "Rocky" zmarł w nocy z poniedziałku na wtorek.
Urban: - To wielka strata. Piotrek niedawno przysłał mi zdjęcie z kursu UEFA A, chciał zostać szkoleniowcem, miał plan na siebie i sporo do zaoferowania...
ZOBACZ Michał Probierz: Z Rockym zawsze było wesoło
ZOBACZ Kochał Legię, dusza człowiek - koledzy żegnają Piotra Rockiego