Mecz Wisły Kraków z Levadią Tallin zbliża się wielkimi krokami. W Polsce wszyscy kibice z napięciem wyczekują kolejnej próby awansu do elitarnych rozgrywek. Tymczasem w Estonii wręcz przeciwnie. Ukraiński właściciel Levadii, Viktor Levada, podchodzi do dwumeczu z mistrzami Polski bardzo spokojnie.
- Proszę pana, bać to ja się boję kryzysu, ale na pewno nie tego meczu. Co będzie, to będzie. Nie będę smutny, jak przegramy, bo i dlaczego miałbym być smutny? Będę czuł się źle, jak przegramy pechowo, przez jakiś głupi błąd sędziego czy coś takiego. Ale w innym przypadku będzie OK. Nie będę się tym przejmować - mówi prezes mistrza Estonii na łamach Dziennika.
Levada przyznaje, że nie za bardzo orientuje się w składzie personalnym najbliższego rywala swojego klubu. - Szczerze mówiąc, nie miałem nawet okazji sprawdzić, w jakim Wisła gra składzie. Spokojnie, nasz trener sprawdzi. Ja też w końcu się dowiem - mówi Levada. Ukrainiec uważa, że krakowianie prezentują podobny poziom, co niedawni rywale Levadii. - Cóż, pamiętam, jak graliśmy z Newcastle i Crveną Zvezdą. Wisła jest na tym samym poziomie co oni - dodaje.
Sześciokrotni mistrzowie Estonii są prawdziwym potentatem w estońskiej Meistriliidze. W ostatnich pięciu sezonach, stołeczni piłkarze wygrywali ligę aż czterokrotnie, wiele razy gromiąc rywali kilkoma bramkami. Levada zdaje sobie sprawę z siły własnego zespołu, jednak przyznaje, że nawet na polski zespół to za mało.
- Estonia to taka europejska wioska. Patrząc w skali europejskiej, Levadia na pewno nie jest silną drużyną. Żaden z niej dream team. Nawet na polski zespół może okazać się za słaba. Na Zachodzie inwestuje się w klub nieporównywalnie większe pieniądze, poświęca się na rozwój o wiele więcej energii. To nie ta skala. Ale rzeczywiście, lokalnie Levadia jest naprawdę silna - mówi Ukrainiec w wywiadzie dla Dziennika.