Michał Kołodziejczyk ze Skopje
Mamy świetną drużynę. Trzy mecze, trzy zwycięstwa, żadnej straconej bramki. Do wygranej z najtrudniejszym rywalem na wyjeździe - z Austrią, Polacy dołożyli teraz zwycięstwo w najtrudniejszym terminie i na trudnym terenie. Nikt przecież nie lubi się przemęczać przed urlopem, do tego w temperaturze, która kojarzy się raczej z wylegiwaniem na leżaku przy basenie, a nie z walką na boisku z bardzo zmotywowanym rywalem, który jest gotów umrzeć za swoją małą ojczyznę.
Po kolejnym sukcesie jesteśmy na prostej drodze do finałów mistrzostw Europy, gdzie przecież tak dobrze działającej maszynie nie będzie wypadać zatrzymać się na tej samej bocznicy co ostatnio, czyli w ćwierćfinale. Stać nas na dużo więcej, mamy piłkarzy, którzy grają w silnych klubach silnych lig i mnóstwo pomysłów na to, co zrobić, by stać się jeszcze lepszym zespołem.
Tyle na papierze - jakby ktoś nie oglądał piątkowego meczu, a tylko zerknął na wynik na kacu w sobotnie południe.
Jeżeli jednak ktoś meczu nie oglądał, a chciałby to właśnie na kacu nadrobić, musi liczyć się z tym, że za szybko do siebie nie dojdzie. To było dziewiąte spotkanie drużyny prowadzonej przez Jerzego Brzęczka i całkiem prawdopodobne, że najgorsze. Nasi piłkarze wyglądali, jakby zobaczyli się po trzech treningach i jeszcze nie do końca zdążyli się poznać, a także jakby nie mieli zielonego pojęcia, czego wymaga od nich trener. Na mecz z Macedonią Północną Jerzy Brzęczek wystawił w ataku tylko Roberta Lewandowskiego zostawiając na ławce rezerwowych dwie włoskie armaty - Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika. Postanowił oszczędnie korzystać z siły, której zazdrości mu cała Europa, a polscy piłkarze w pierwszej połowie postanowili oszczędzać jeszcze kreatywność, szybkość, pomysłowość i umiejętności techniczne.
Nie wiadomo, czy efekt był raczej straszny czy raczej śmieszny. Polacy mieli szczęście przy dwóch doskonałych okazjach Macedończyków, 38-letni Goran Pandev pokazywał będącemu w najlepszym wieku dla piłkarza Piotrowi Zielińskiemu na czym polega rozgrywanie, Eljif Elmas i Egzijan Alioski dawali lekcję tresury piłki, która słuchała się ich tak, jak żadnego z Polaków. Lewandowski walczył z przodu, ale częściej tyłem do bramki, szukał wsparcia, ale ono nie nadchodziło nawet po kontrach. Polacy wprowadzili coś nowego nawet do elementu, w którym zawsze byli mocni - zatrzymywali szybki atak, by poczekać, aż zdążą wrócić rywale. Mateusz Klich był niewidoczny, w naszej przebiegłej taktyce liczyliśmy chyba tylko na to, że Kamil Grosicki w swoim szaleńczym pędzie okaże się nie do zatrzymania i coś wymyśli. Albo wepchnie piłkę do siatki osobiście.
Piątek wszedł na boisko po przerwie i pokazał, że gra teraz w klubie, w którym grał kiedyś Filippo Inzaghi, który w Milanie zdobywał bramki z niczego. Po zamieszaniu po rzucie rożnym Piątek strzelił niby przewrotką, a na pewno nad głową, piłki nie sięgnął ani Kamil Glik, ani Lewandowski i zrobiło się 1:0 dla Polski. Ten gol był jak ten mecz. Strzeliła go cała drużyna po asyście szczęścia. Taktyka z dwoma napastnikami nie spowodowała jednak zmiany obrazu gry reprezentacji Polski. Trybuny ucichły, gospodarzom trochę zmiękły nogi i trafiło nam się piętnaście minut, kiedy mogliśmy podwyższyć prowadzenie, bo śmielej dochodziliśmy pod bramkę przeciwnika. Najlepszą okazję zmarnował Grosicki, później wszystko wróciło do normy - atakowali Macedończycy, Polacy bronili się tyle skutecznie, co fartownie. Kiedy popatrzy się, na jakie występy stać naszych zawodników w silnych zagranicznych klubach i porówna z tym, co pokazali w Skopje, można zastanawiać się, jak wielkiej sztuki dokonali tak błyskawicznie tracąc formę. W piątek do ostatniej minuty drżeliśmy o to, czy pokonają drużynę, która jeszcze nigdy w historii nie grała na wielkim turnieju.
Polacy po trzech kolejkach oczywiście są liderami, jednak nie mogą uznać, że są na dobrej drodze do sukcesu. Tak, zapewne da się w ten sposób awansować na Euro, ale nie da się w taki sposób ani dać radości kibicom, ani rozbudzić ich nadziei na to, że nadeszły w końcu dobre czasy. Sukces drużyny Adama Nawałki wcale nie polegał na tym, że Polacy nagle zaczęli regularnie wygrywać z Niemcami, pokonując przy okazji Brazylię i Hiszpanię. Polacy za Nawałki wygrywali mecze wyjazdowe, które wypadało wygrać - Gruzinom strzelili cztery gole w Tbilisi, zdobyli sześć bramek w Erywaniu w meczu z Armenią, ograli też Czarnogórę w Podgoricy - obalając mity o gorących terenach, piekle Bałkanów czy kotle Kaukazu. To wystarczyło do awansu na dwie wielkie imprezy.
Teraz, kiedy chcielibyśmy przynajmniej tego samego, okazuje się, że nie wykształciliśmy w sobie nawyku prostych zwycięstw. Bajki o tym, że nie ma słabych drużyn są dobre dla mistrzów mydlenia oczu i utwierdzania łatwowiernych i naiwnych w tym, że wszystkie decyzje, jakie się podejmuje, są dobre. Jeśli Macedończycy są lepsi, niż można było się spodziewać, Polacy przy takim talencie na boisku powinni być jeszcze lepsi, niż wcześniej.
W poniedziałek na Stadionie Narodowym w Warszawie Polska zagra z Izraelem. Przed własną publicznością trzeba pokazać coś więcej niż to, że potrafi się wepchnąć siłą trzy punkty do woreczka.
Macedonia Północna - Polska 0:1 (0:0)
0:1 - Krzysztof Piątek 47'
Macedonia Północna:
Stole Dimitrievski - Egzon Bejtulai, Darko Velkovski, Visar Musliu - Stefan Ristovski (76' Arijan Ademi), Enis Bardhi, Boban Nikolov (62' Aleksandar Trajkovski), Eljif Elmas, Ezgjan Alioski - Goran Pandev (85' Ferhan Hasani), Ilija Nestorovski.
Polska: Łukasz Fabiański - Tomasz Kędziora, Kamil Glik, Jan Bednarek, Bartosz Bereszyński - Przemysław Frankowski (46' Krzysztof Piątek), Grzegorz Krychowiak, Mateusz Klich (90' Jacek Góralski), Kamil Grosicki (70' Maciej Rybus) - Piotr Zieliński - Robert Lewandowski.
Żółte kartki: Musliu x2 i Nestorovski (Macedonia Północna) i Glik, Bednarek (Polska).
Czerwone kartki: Musliu (Macedonia Północna) 85' /za drugą żółtą/
Sędziował: Gianluca Rocchi (Włochy).
ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Świetna wiosna Michała Pazdana. Wrócił do formy i czeka na mecze reprezentacji