- Potrzeba wielu zmian, wzmocnień, ale wierzę w swoje umiejętności i wiem, że można w Płocku stworzyć drużynę, o której będzie głośno w Polsce - zapowiadał Leszek Ojrzyński, kiedy po raz pierwszy zaczynał pracę w Wiśle Płock. Było to ponad dekadę temu, w listopadzie 2007 roku. Nafciarze byli poza ekstraklasą. Płocczanie nie chcą wracać do tamtych czasów. Dlatego zatrudnili specjalistę od utrzymań, Leszka Ojrzyńskiego.
Niespełna rok trener czekał na ponowne zatrudnienie. Arka Gdynia po minionym sezonie nie przedłużyła umowy z Ojrzyńskim. Mimo, że przez dwie kampanie zapewnił im utrzymanie oraz poprowadził do historycznych sukcesów: zdobycia pucharu i superpucharu Polski. W Gdyni wykręcił wynik ponad stan i podkręcił apetyty, które z czasem zaczęły jeszcze żądać efektownej i widowiskowej gry. Nowy właściciel, Dominik Midak postawił na Zbigniewa Smółkę, którego w klubie już nie ma. Arka razem z Wisłą będą biły się o utrzymanie
"Banda świrów"
Po przygodzie Ojrzyńskiego z Koroną każdy kolejny prezes i kibic wierzy, że w ich klubie uda mu się stworzyć to samo, co w Kielcach. Tam Leszek Ojrzyński dostał pierwszą szansę w ekstraklasie. Dostał zespół, którego zadaniem było się utrzymać. W pierwszym sezonie scyzoryki zaskoczyły i skończyły sezon na piątym miejscu. Atmosferę, jaką wtedy udało się stworzyć, podziwiali wszyscy.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Czy Legia podniesie się po zwolnieniu Sa Pinto? "Jeden mecz może wszystko zmienić"
Czytaj też: Zazdrościła im cała Polska. Pamiętacie "bandę świrów"?
- Trener preferuje zasady ostrej, charakternej gry i akurat nam to spasowało i szliśmy jak "do pożaru". Zdecydowanie zależało to od trenera i grupy ludzi, która tam była. Ciężko to ująć. Mieliśmy zgrane towarzystwo w szatni - opowiadał Maciej Korzym, lider legendarnej "bandy świrów". Po każdym zwycięstwie Korony to ten napastnik chwytał za megafon i krzyczał: - Banda świrów! chuligani! koroniarze!
Ten sam Maciej Korzym sezon później złamał nogę w ligowym meczu przeciwko Jagiellonii Białystok (5:0). Zawodnik doznał kontuzji w 31. minucie, od razu pojechał do szpitala i - już z kończyną w gipsie - zdążył wrócić na boisko świętować z kolegami wysoką wygraną. Korona skończyła rozgrywki na 11. miejscu, Ojrzyński został zwolniony w następnym sezonie, w sierpniu.
Później, ani w Podbeskidziu Bielsko-Biała, ani w Górniku Zabrze nie stworzył tak zgranej ekipy. Za to w Gdyni wykręcił historyczny wynik: w klubowej gablocie dalej błyszczy puchar i superpuchar Polski. Ale jak mówił w wywiadzie dla "Łączy Nas Piłka": - Banda świrów jest jedna. Tu można stworzyć inną. Na przykład bandę rybaków, która wypływa i chce złowić jak najwięcej. Będę nad tym pracował, ale nie teraz. Teraz nie mamy na to czasu.
Różaniec od przyjaciela
Z Kielc Ojrzyński ma nie tylko wspomnienia po "bandzie świrów". Kiedy zaczynał pracę w ekstraklasie dostał od przyjaciela różaniec. - Był akurat w Rzymie. On sam dostał go wcześniej od swojej mamy. Miałem go przy sobie podczas pierwszego meczu, gdy debiutowałem na Cracovii. Wygraliśmy, strzeliliśmy bramkę w ostatniej minucie. Od wtedy, od 2011 roku, ten sam różaniec jest ze mną praktycznie w każdej chwili - zdradził w rozmowie z "Radiem Gdańsk".
Potem ten sam różaniec był z trenerem, kiedy na Stadionie Narodowym Arka grała w finale pucharu Polski z Lechem Poznań. Gdynianie prowadzili 2:0 (mecz skończył się wynikiem 2:1), a kamera robi zbliżenie na ich trenera. Leszek Ojrzyński z całych sił trzymał w ręku różaniec.
- Dużo przeżyłem. Byłem na pielgrzymce do Santiago de Compostela, przez sześć dni zaliczyłem 223 kilometry. Gdy codziennie wstawałem o 6:00 rano i ruszałem w trasę, już do 10:00 potrafiłem zmówić trzy różańce - wspominał o przeżyciu z 2013 roku. Ojrzyński ruszył wtedy szlakiem św. Jakuba. Te same imię nosi jego syn, który dziś gra w juniorach Legii Warszawa.
- Pójdę do kościoła podziękować Bogu za ten wynik. Za to, że nie straciliśmy bramki, trzeba dziękować siłom wyższym - tak powiedział Ojrzyński w grudniu 2013 roku, kiedy jego Podbeskidzie sensacyjnie pokonało 1:0 Legię Warszawa. Wojskowi wprawdzie w drugiej połowie rzucili się do zdobycia bramki, ale lepsi okazali się górale, którzy wygrali po bramce Aleksandra Jagiełły w 88. minucie.
Ojrzyński nie wierzy na pokaz. - Nie robię tego, żeby zaistnieć w mediach. Taki mam sposób na życie i nie przejmuję się, że kogoś to śmieszy albo denerwuje - wyjaśniał "Super Expressowi"
Marek Citko: Boję się tylko niebios
Piłki wypełniane wodą
Drużyny prowadzone przez Leszka Ojrzyńskiego nie uprawiały tiki-taki. Zespoły złożone z ligowych rzemieślników, grały jak na nich przystało. Szczególny nacisk kładziono m.in. na stałe fragmenty gry. Do legend przeszły już rzuty z autu wykonywane przez zespoły Ojrzyńskiego.
Podczas zeszłorocznej przerwy zimowej w niecodzienny sposób mieli trenować zawodnicy Arki Gdynia. Wrzuty z linii wykonywali albo piłkami napełnionymi wodą albo ciężkimi piłkami lekarskimi. - Fajnie nam to wychodzi, mamy predyspozycje do rozgrywania rzutów z autu i to przekłada się na efekty - opowiadał Damian Zbozień (cyt. za gol24.pl). O nacisku na te konkretne aspekty gry wspominał również wielokrotnie Marcin Warcholak, z nim Ojrzyński spotka się w Płocku.
- Ostro ćwiczyliśmy auty. Były przeprowadzane specjalne testy, podczas których wyszło, że najdalej rzucamy ja, Tomek Lisowski i Pavol Stano - wspominał kadencję Ojrzyńskiego w koronie Paweł Golański w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Ale dzięki takiej grze udało się osiągać wyniki ponad stan. Na to samo liczy Wisła, która ugrzęzła w strefie spadkowej. Płocczanie mają już tyle samo punktów, co ostatnie Zagłębie Sosnowiec - murowany kandydat do opuszczenia ekstraklasy. Trzy punkty dzielą nowy zespół Leszka Ojrzyńskiego od bezpiecznej Arki Gdynia.
Nowe fakty ws. zwolnienia Smółki. Nalegać miał prezydent Gdyni
- Zaczynamy k**wa serial - mówił Korzym przed wejściem do szatni, kiedy przewodził kieleckiej "bandzie świrów" Ojrzyńskiego. Tę scenę uchwyciły kamery KoronaTV po pierwszym zwycięstwie scyzoryków w sezonie 2012/2013. Zadaniem Ojrzyńskiego będzie, żeby płocki serial w maju zakończył się happy-endem.
46-letni szkoleniowiec od razu zabrał się do pracy. W czwartek nie dał piłkarzom dnia wolnego, jak to było planowane. Zaraz po podpisaniu kontraktu zabrał ich na trening. Pierwszy sprawdzian w poniedziałek, na swoim stadionie nafciarze zagrają ze Śląskiem Wrocław.