Transfer Martina Kostala do Jagiellonii stał się wreszcie faktem. Po długich i burzliwych negocjacjach , Słowak ostatecznie podpisał 3,5-letni kontrakt z białostockim klubem, stając się jednym z najdroższych transferów w historii aktualnych wicemistrzów Polski.
***
Kuba Cimoszko, dziennikarz WP SportoweFakty: Jest pan zadowolony, że już wszystko jasne?
Martin Kostal, skrzydłowy Jagiellonii Białystok: Oczywiście. Cieszę się, że mogłem już przejść te badania i podpisać umowę. Ostatnie dni nie były łatwe, choćby te dwie podróże do Białegostoku. Ale teraz nie mogę się doczekać wylotu do Turcji i treningów z drużyną.
Czy kiedykolwiek zdarzyło się panu mieć tak szalone negocjacje?
Pavol Juhas, agent Martina: Powiem szczerze, że dotąd przy żadnym transferze nie mieliśmy bardziej zwariowanych przygód i tylu zwrotów akcji. To był dla nas emocjonalny rollercoaster. Zwłaszcza po pewnych komentarzach w mediach. Ale staraliśmy się skupiać na zamknięciu transakcji. Działaliśmy w jak najlepszym interesie naszego klienta i najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
Dlaczego postawiliście na ofertę Jagiellonii?
P. J.: Jaga była bardzo poważna w negocjacjach i od samego początku w nich stała. Nie zmieniała zdania. Ogromnym czynnikiem była też osoba trenera Ireneusza Mamrota, który bardzo dobrze i otwarcie rozmawiał zarówno z nami, jak i Martinem.
Konsultowaliście z kimś ten wybór?
P. J.: Zawsze korzystamy z możliwości konsultacji z bardziej doświadczonymi ludźmi: Michelem Thiry, naszymi partnerami biznesowymi i innymi dobrze ugruntowanymi agencjami. Tak samo było i teraz. Wszyscy oni przyczynili się do podjęcia ostatecznej decyzji.
Może pan zdradzić skąd były inne oferty?
P. J.: Prowadziliśmy rozmowy z różnymi zespołami. Można już powiedzieć, że były bardzo zaawansowane negocjacje z trzema innymi zespołami: greckim, czeskim i holenderskim. Podzielę to jednak na dwie części. "Popyt" na Martina był ogromny, po tym jak było niemal oczywiste, że stanie się wolnym agentem.
Jednak kiedy Wisła spłaciła zaległości wobec niego, to zobaczyliśmy prawdziwe zainteresowanie. I trzeba przyznać, że Jagiellonia była najpoważniejsza. Okazała się najbardziej stałym i cierpliwym klubem. W ciągu ostatnich kilku dni pojawiło się poważne zainteresowanie z jednej bardzo dobrej drużyny MLS, ale chcieliśmy być w porządku wobec Jagi i skupialiśmy się na sfinalizowaniu umowy z panem Kuleszą.
Była możliwość, by Martin został w Krakowie?
P. J.: Tak, to była jedna z możliwości. Widzieliśmy tam dalsze możliwości dla rozwoju gracza, która jest przecież w naszym wspólnym interesie. Ale to bardzo dynamiczny biznes. Wierzymy, że Martin będzie mógł dalej rozwijać się w Jadze.
Martin spędził w Wiśle 1,5 roku. Jak podsumujecie ten czas?
M. K.: Początkowo nie było łatwo przyzwyczaić się do nowej sytuacji wokół mnie. Pierwszy sezon był trudny. Nie grałem, ale staraliśmy się rozwiązać jakoś tę sytuację, a przede wszystkim zachować cierpliwość.
P. J.: Tak jak wcześniej powiedziałem, piłka nożna jest bardzo dynamiczna. Wszystko może się bardzo szybko zmienić. Pierwszy rok był bardzo trudny, okoliczności niesprzyjające. W Wiśle była inna filozofia, inny kierunek. Z panem Stolarczykiem i Arkiem Głowackim wszystko się zmieniło. Decyzja o pozostaniu była oczywiście dobra.
M. K.: Tak. Następny sezon był już zupełnie inny. Stałem się częścią pierwszego zespołu, zacząłem grać regularnie dzięki trenerowi Stolarczykowi.
Można go nazwać szczególnym trenerem dla pana?
M. K.: Absolutnie. Można powiedzieć, że to on stoi za poważnym zwrotem w mojej karierze. Zawsze będę mu wdzięczny.
A co, oprócz tego, zostanie w pana pamięci z Krakowa?
M. K.: Osobiście zawsze będę pamiętać, że pokazaliśmy na boisku, iż jesteśmy jedną drużyną, nawet w trudnym okresie. Jestem wdzięczny także naszym kibicom, którzy cały czas nas wspierali. Dla nich chcę teraz powiedzieć jedno, wielkie "dziękuję", bo to było naprawdę dla nas ważne. A dla mnie fajnym wspomnieniem będzie też mecz z Lechem, gdy przegrywaliśmy 0:2, ale wygraliśmy 5:2. To było naprawdę szalone, niezapomniane emocje.
Wspomniał pan o trudnym czasie. Jak wpływały na was kłopoty finansowe klubu?
M. K.: Może zacznijmy od tego, że nie chcieliśmy tego upublicznić, ale to było nie do powstrzymania. Tego nie da się długo ukrywać. My jednak staraliśmy się o tym nie myśleć, robiliśmy swoje i pokazaliśmy wspaniałą jedność. Dlatego też drużyna z tych czasów na zawsze pozostanie w mojej głowie jako dowód silnego i świadomego charakteru, który można pokazać na boisku piłkarskim.
A co było najtrudniejsze, gdy klub nie płacił?
M. K.: Cóż, tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jak to wygląda w rzeczywistości. Wciąż mówiono o tym, by czekać. Dawano nadzieję, że wkrótce rozwiąże się tą sytuację. Później okazało się, że nie mówili nam prawdy.
Pozostały w was jakieś pretensje do klubu?
M. K.: Nie...
P. J.: Nie, nie myślimy źle. Wszyscy mieliśmy poważne powody, aby pozostać w poprawnych stosunkach. Mamy nadzieję, że pomożemy Wiśle przetrwać. Dotrzymaliśmy naszych słów w układzie z Wisłą i Jagiellonią.
Rywalami Martina w Jagiellonii będą Arvydas Novikovas, Mile Savković, Justas Lasickas...
M. K.: Cóż, oni wszyscy są fantastycznymi graczami. Sprawdzonymi już na pewnym poziomie. Mam więc nadzieję, że razem będziemy... zabójczy dla przeciwników.
Do Białegostoku trafia pan z Jesusem Imazem, wcześniej przybył tu już inny wasz kolega - Zoran Arsenić. Będzie łatwiej?
M. K.: Oczywiście. Znamy się już bardzo dobrze i może to być bardzo pomocne.
Ale jeszcze lepiej zna pan kogoś innego.
M. K.: Tak, znam Andreja Kadleca. Jest moim bardzo dobrym przyjacielem. Graliśmy razem jeszcze w Trnawie, ponadto znamy się ze zgrupowań słowackiej młodzieżówki. Byliśmy w stałym kontakcie od kiedy dołączył do klubu. Naprawdę nie mogę się doczekać, aby znowu się z nim spotkać i być w tym samym zespole.
Jaki cel stawia pan przed sobą w Jagiellonii?
M. K.: Mam nadzieję, że jesteśmy w stanie osiągnąć najwyższe cele jako drużyna. Osobiście chcę zagrać z Jagiellonią w europejskich pucharach. Moim największym marzeniem piłkarskim pozostaje zaś to, by na boisku móc słuchać i cieszyć się hymnem Ligi Mistrzów przed meczem.