Niewiarygodny finisz Bundesligi. "Horror", "piłkarze płakali długo po meczu"

Getty Images / Na zdjęciu: smutek kibiców Schalke 04
Getty Images / Na zdjęciu: smutek kibiców Schalke 04

Niesamowity, nieprawdopodobny, pełen łez smutku i radości. Mimo że od finiszu sezonu Bundesligi, w którym o tytuł do ostatnich sekund walczyły Bayern i Schalke 04 minęło już 17 lat, nikt o nim nie zapomina. Zwłaszcza dwaj byli reprezentanci Polski.

- To był dla nas ogromny szok, w ciągu kilku sekund wszystko prysło jak bańka mydlana. Wielu z nas płakało jeszcze długo po zakończeniu meczu. Nawet po takim czasie nadal trudno mi do tego wracać. To był horror - wspominał Tomasz Wałdoch.

- To było niewiarygodne. Ludzie leżeli i płakali jeszcze przez kilka kolejnych godzin w różnych miejscach stadionu - dodawał Tomasz Hajto.

19 maja 2001 roku doszło do najbardziej niesamowitej końcówki sezonu Bundesligi w jej historii. "Tego dnia ludziom zatrzymały się serca" - pisał o ostatniej kolejce "Frankfurter Allgemeine Zeitung". "Nieprawdopodobna erupcja wszelkich emocji" - dodawał "Bild". "256 sekund pełne dramatu" - to cytat innego dziennikarza.

Tego dnia Schalke 04 Gelsenkirchen było tak bliskie zdobycia pierwszego w swojej historii mistrzostwa Bundesligi (utworzonej w 1963 roku), jak nigdy wcześniej i nigdy później. Wprawdzie kilka lat wcześniej klub zdołał wygrać rozgrywki Pucharu UEFA (1997), to wymarzone trofeum kibiców wciąż pozostawało niezdobyte.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Błysk Milika na wagę trzech punktów. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

17 lat temu miało się to udać, z wielką pomocą Polaków. Bo choć młodszym kibicom jako najbardziej "polska" drużyna Bundesligi pierwsza przychodzi do głowy Borussia Dortmund z lat 2010-2014, z Łukaszem Piszczkiem, Jakubem Błaszczykowskim i Robertem Lewandowskim, to kilkanaście lat wcześniej wielki wpływ na sukcesy innego niemieckiego klubu mieli dwaj inni reprezentanci Polski.

W 1999 roku do Gelsenkirchen trafił Tomasz Wałdoch, stając się przy okazji najdroższym polskim piłkarzem w historii. Schalke zapłaciło za niego VfL Bochum 5 milionów marek (2,5 mln euro) i dla nikogo w Niemczech nie było to zaskoczenie. 28-latek był już wtedy cenionym obrońcą i miał pewne miejsce w "11" drużyny, która grała nawet w europejskich pucharach.

Już rok później dołączył do niego Hajto, co również nie było zaskoczeniem. Przez trzy sezony Polak był wyróżniającą się postacią Duisburga, zwracając na siebie uwagę charakterystycznymi wyrzutami piłki z autów czy agresją, co przekładało się na rekordowe liczby żółtych kartek. Przy transferze decydowały jednak jego walory piłkarskie, a także pewność siebie.

- Po przybyciu do Schalke szybko zapytałem Tomka, kto jest tutaj autorytetem. Odpowiedział, że Olaf Thon, mistrz świata z 1990 roku. I już na pierwszym treningu postanowiłem się z nim ściąć. Nie cofnąłem nogi, coś mu odpowiedziałem. Po co? Żeby pokazać, że się nie boję, że będę walczył o swoje. Wszyscy byli w szoku, ale pomogło - wspominał Hajto.

Dwóch obrońców, dwóch reprezentantów Polski, chociaż z zupełnie innymi charakterami. - Byliśmy jak dwa żywioły, zupełnie inaczej podchodziliśmy do spraw, ale na boisku błyskawicznie łapaliśmy wspólny język. Niektórzy pytali nas w ogóle, czy na pewno pochodzimy z tego samego kraju, bo charakterologicznie dzieliła nas przepaść - opowiadał Wałdoch w niedawnej rozmowie z TVP Sport.

Wraz z Niko van Kerckhovenem stworzyli jednak trójkę świetnie rozumiejących się podstawowych obrońców Schalke 04. Pierwszy wspólny sezon omal jednak nie zakończył się katastrofą i spadkiem z Bundesligi. Drużyna zajęła 14. miejsce w tabeli, jednak nie zdecydowano się na zwolnienie trenera Huuba Stevensa. Okazało się to strzałem w "10".

W kolejnym sezonie, zespół wzmocniony Jorgiem Boehme czy Andreasem Moellerem, z Wałdochem jako kapitanem, spisywał się rewelacyjnie. Derby Zagłębia Ruhry z Borussią Dortmund? Wygrana 4:0 i to na wyjeździe. - Tę ciszę po czwartym golu zawszę będę pamiętał. Dla gospodarzy to był szok - wspominał Hajto. Spotkania z Bayernem Monachium? 3:2 u siebie, 3:1 na wyjeździe - to był popis drużyny Stevensa, która znakomicie radziła sobie w meczach z renomowanymi rywalami.

- Gdy ja przychodziłem do Schalke, trafiali ze mną Ebbe Sand, Gerald Asamoah. To były ikony, które potem wniosły bardzo dużo, ale nie od razu wszystko zatrybiło. Następnego roku przyszedł Tomek, Joerg Boehme, Andreas Moeller. Wszystko zaczęło funkcjonować - przekonywał Wałdoch.

Problem w tym, że gorzej było w starciach, gdy była zdecydowanym faworytem. W trakcie całego sezonu poniosła aż osiem porażek - m.in. z Freiburgiem, Kaiserslautern, Hamburgerem SV (dwukrotnie) i Energie Cottbus. Na dodatek w przedostatniej kolejce sezonu Schalke przegrało na wyjeździe z VfB Stuttgart 0:1, tracąc gola w doliczonym czasie gry. Na dodatek w samej końcówce trzy punkty wywalczył Bayern i wyprzedził Konigsblauen w tabeli.

W ostatniej kolejce Bawarczykom wystarczył remis w wyjazdowym spotkaniu z Hamburgerem SV, Schalke grało u siebie ze spadkowiczem, SpVgg Unterhaching. Zwycięstwo na własnym boisku było pewne, liczono tylko na cud w Hamburgu.

Na początku jednak szok - po 27 minutach Unterhaching prowadzi w Gelsenkirchen 2:0 (jednego z goli strzelił reprezentant Polski U-21, Mirosław Spiżak). Ostatecznie jednak gospodarze otrząsnęli się i wygrali 5:3. W równolegle rozgrywanym spotkaniu bramek nie było - 0:0. Aż do 90 minuty, gdy napastnik HSV Sergiej Barbarez pokonał Olivera Kahna. Bayern przegrywa, Schalke mistrzem.

- Ja doznałem w meczu z Unterhaching kontuzji i opuściłem boisko w pierwszej połowie, gdy przegrywaliśmy 0:2. Później już na ekranie oglądałem jak moi koledzy dźwignęli zespół z piekła do nieba. Na stadionie podano informację, że zakończył się też mecz w Hamburgu i jesteśmy mistrzami - opowiadał Wałdoch.

Na boisko wbiegli rozradowani kibice, piłkarze wpadali sobie w ramiona, podobnie trenerzy. - Fani wybiegli z trybun, zaczęli wyrywać kawałki murawy, śpiewać, a w międzyczasie reporter ówczesnej telewizji Premiere przyszedł do mnie, by przeprowadzić pierwszy wywiad z kapitanem zespołu, który został właśnie mistrzem kraju. Nagle jednak nasz bramkarz Oliver Reck powiedział mi, że mecz Bayernu jeszcze się nie skończył - wspominał były reprezentant Polski.

I miał rację, a po kilkudziesięciu sekundach łzy szczęścia zamieniły się w łzy rozpaczy. W 94. minucie meczu w Hamburgu sędzia podyktował rzut wolny pośredni, a po chwili najważniejszy strzał w swojej klubowej karierze oddał obrońca Bayernu Patrick Andersson i doprowadził do wyrównania.

- Na boisku rozpoczęło się świętowanie. Nagle wiadomość, że to nie koniec. Bayern w absurdalnych okolicznościach dostał rzut wolny pośredni i ten cholerny Patrick Andersson skierował piłkę do siatki. Totalny szok. Ludzie leżeli i płakali jeszcze przez kilka kolejnych godzin w różnych miejscach stadionu - przekonywał Hajto.

Kilka dni później Schalke 04 poprawiło nieco humory swoich fanów, zdobywając Puchar Niemiec. Na pocieszenie pozostał im też fakt, że przegrali mistrzostwo z najlepszą drużyną Europy - 23 maja Bayern pokonał Valencię w finale Ligi Mistrzów.

17 lat po pamiętnym finiszu Bundesligi drużyna z Gelsenkirchen nie ma co marzyć o mistrzostwie Niemiec i zajmuje dopiero 12. miejsce w tabeli. Poprawienie humorów kibiców znów jest jednak możliwe - w sobotę Schalke czekają Revierderby i starcie z Borussią na własnym boisku. A takiego meczu gospodarze nie przegrali od pięciu lat.

- Dla Schalke to znacznie ważniejszy mecz niż z Bayernem Monachium - przekonuje regularnie Hajto. A on i Wałdoch wiedzą o czym mówią. W barwach S04 nigdy Derbów Zagłębia Ruhry nie przegrali.

Komentarze (0)