Robert Lewandowski między niebem a ziemią. Za mały na wielkie mecze?

Getty Images / 	Sebastian Widmann / Stringer / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Sebastian Widmann / Stringer / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Oto paradoks. Robert Lewandowski jest jednym z najlepszych piłkarzy świata, a dla Anglików z "Daily Mail", wręcz legendą Bundesligi. Tymczasem wiele wskazuje na to, że dla polskich kibiców nigdy legendą nie zostanie.

Zbigniew Mucha

Bo polska historia faktycznie mundialami jest pisana, więc Deynie, Lacie czy Bońkowi dorównać będzie trudno. A powoli też Robert Lewandowski musi zacząć stawiać czoła opinii gracza na małe mecze. Czy prawdziwej?

To rzecz jasna problem złożony - i byśmy tylko takie mieli, oglądając choćby potyczki mistrza Polski z mistrzem Luksemburga - niemniej wart uwagi, ponieważ coś się ewidentnie zmieniło w bezkrytycznym dotąd odbiorze Roberta Lewandowskiego. Łatwo w tej swoistej wiwisekcji oczywiście przesadzić, zagubić bezstronność lub obnażyć złośliwą gębę, podczas gdy mamy niewątpliwie do czynienia ze sportowcem wybitnym, który na Zachodzie swoją markę zbudował od zera i cieszy się pozycją, jakiej przed nim nie osiągnął żaden polski piłkarz, może z wyjątkiem Zbigniewa Bońka. Sportowca, który strzelił 181 goli w Bundeslidze, jeszcze 12, a będzie najskuteczniejszym obcokrajowcem w jej historii, jeszcze 23 (wszystko to realne cele na obecny sezon) i stanie tuż za podium, zastanawiając się nad zamachem na Juppa Heynckesa, Klausa Fischera i Gerda Muellera. Który po prostu jest gigantem.

Kiedy zaczęło się psuć? 

Niezależnie od wszystkiego ostatnie półrocze nadszarpnęło mocno wizerunek kapitana reprezentacji Polski, a chmury nad jego głową zaczęły gromadzić się już wiosną, w Monachium. Niemcy, którzy na pewno nie zapomnieli wywiadu, którego Robert udzielił ponad rok temu, żaląc się na brak dostatecznej pomocy ze strony partnerów, gdy ścigał się o tytuł króla strzelców, z zainteresowaniem przyjęli informację o lutowym konflikcie (sprzeczce) z Matsem Hummelsem. Potem był jeszcze incydent z niepodaniem ręki trenerowi Juppowi Heynckesowi i oczywiście jawnie wysyłane sygnały o chęciach zmiany środowiska.

Zamiast środowiska Lewandowski zmienił menedżera. To Pini Zahavi miał pomóc mu w przeprowadzce najlepiej na Santiago Bernabeu, lecz nawet słynny menago okazał się bezradny w starciu z bawarskimi bonzami. "Lewemu" wolno więcej, bo jest nie tylko jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy Bayernu Monachium (15 milionów euro rocznie) i najcenniejszym, gdyż gwarantem kilkudziesięciu (w 2017 roku ponad 50) bramek w sezonie, ale więcej nie znaczy wszystko. Zwłaszcza gdy w dwumeczu sezonu, przeciw Realowi Madryt  w Lidze Mistrzów, nie spełnił oczekiwań.

Spadła na niego wówczas pierwsza w tym roku poważna, choć głównie niemiecka, fala krytyki. Zastanawiano się, czy właśnie on może decydować o zwycięstwach w wielkich meczach. "Brakowało mu zaangażowania, odpowiednich decyzji. Bezskutecznie próbował zdobyć bramkę…" – pisał "Spiegel", a wtórował mu "Kicker": "Od lat Polak strzela gole na zawołanie w Bundeslidze, ale zbyt mało wnosi do gry w europejskich pucharach".

Fakty są nieubłagane. Bayern, monopolista na krajowej scenie, nie wygrał żadnego międzynarodowego trofeum z Lewandowskim w składzie. Z pewnością zadrą w sercu Polaka siedzi również przegrany w 2013 roku finał Ligi Mistrzów. Wówczas był jeszcze po drugiej stronie barykady, w żółto-czarnym trykocie Borussii. W finale na Wembley wygrał Bayern i był to ostatni jego triumf w tych rozgrywkach. Rok później Bawarczycy zakontraktowali polskiego napastnika.

- Dajcie spokój, a jak strzelał cztery gole Realowi w Borussii, to nie był graczem na małe mecze, a teraz taki jest? - pyta trener Bogusław Kaczmarek.  - A Bayern grał wielki mecz z Realem? A "Lewy" jest winny klopsów bramkarza? Powtarzam, to jest piłkarz wybitny.

Oddzielnie należy traktować dokonania Lewandowskiego w drużynie narodowej. Imponujące liczby i targanie na własnych plecach reprezentacji, przenoszenie jej przez progi kolejnych kwalifikacji niczym poślubionej panny młodej. Znakomita dyspozycja lidera faktycznie mogła przykryć kołdrą brudne nogi i być może rację mają ci, którzy utrzymują, że wozimy się na plecach gwiazdy, nie dostrzegając ewidentnych słabości naszego futbolu. Marek Wawrzynowski: "Mamy Lewandowskiego, jest dobrze. Wskoczymy mu na plecy i gdzieś na pewno nas dowiezie". No to tego lata akurat nie dowiózł.

Jesień jeszcze należała do niego - z 16 golami został królem strzelców eliminacji MŚ, pobił historyczny rekord Włodzimierza Lubańskiego, zostając najlepszym strzelcem w historii biało-czerwonych. Po fatalnym mundialu prosto z nieba został szybko sprowadzony na ziemię. Obdarty z atrybutów boskości podlegał takiej samej, albo i większej, krytyce, bo fani czuli się zdradzeni. Karmiono ich opowieściami o silnej reprezentacji, zresztą mirażowi ulegali wszyscy, łącznie - uderzmy się w pierś - z mediami. Kamieniem węgielnym, na którym powstawał gmach nadziei i pewności sukcesu, był Lewandowski.

Polski snajper wszech czasów oddał w trzech grupowych meczach MŚ dziewięć strzałów, tylko trzy w światło bramki, żadnego do siatki. Skrytykowały go największe gazety - "Marca" czy "Guardian". "La Gazzetta dello Sport" pisała o ego wielkim jak Rosja, o tym, że nie dał sygnału do walki, ale zdążył już po wszystkim skrytykować kolegów. Suchej nitki nie zostawiały na nim również media niemieckie.

- Robert dał im pożywkę, bo w Bayernie też zawodził nie tak dawno w najważniejszych meczach Ligi Mistrzów. Coś w tym chyba jest. Jeśli chodzi o bramki dla reprezentacji, po obliczeniach wyszłoby pewnie, że 75 procent strzelił w meczach z kelnerami. Nie wiem, czy nie przeceniamy jego możliwości - zastanawiał się w Onecie Andrzej Iwan, były napastnik reprezentacji.

To akurat ciekawe spostrzeżenie. Rozkład 55 reprezentacyjnych trafień "Lewego" wygląda następująco: Gibraltar 6, Rumunia 5, Armenia 4, San Marino 4, Czarnogóra 3, Gruzja 3, Dania 3, Kazachstan 2, Litwa 2, Irlandia 2, Szkocja 2, Niemcy 2, Korea 2, Islandia 2, Singapur 2, WKS 2, Bułgaria, Australia, Norwegia, Białoruś, Andora, Grecja, Litwa, Portugalia, Chile - po jednym.

Z tego grona tylko Niemcy i Portugalia, no i może Dania, należą do elity.

Co może dowódca? 

Krytyka przybierała momentami rozmiary karykaturalne. Niezrozumiała była debata nad odbiorem "Lewemu" opaski kapitańskiej. Owszem, problem z przywództwem zauważały nawet media zagraniczne. Brytyjski magazyn "FourFourTwo" pisał: "Jego zdolności przywódcze jako kapitana nie istnieją. Tuż po porażce z Senegalem pocałował się z żoną, a po klęsce z Kolumbią stwierdził, że drużynie brakuje jakości, i ewidentnie nie miał na myśli siebie".

- Wy tego nie słyszycie, bo jest tłum ludzi, i dobrze, ale potrafię podczas meczu krzyknąć, kiedy trzeba -  zapewniał w pomundialowym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - Natomiast poza nim? Nigdy nie miałem takiego kapitana, który przemawiałby do mnie krzykiem. Jesteśmy profesjonalnymi piłkarzami, wielu z nas gra w naprawdę wielkich klubach. Świadomość zawodników jest na zupełnie innym poziomie niż kiedyś. Dlatego chciałem, żeby rola kapitana nie sprowadzała się do autorytarnego głosu. Moim zdaniem to nie działa. Krzyczeć na innych? Według mnie to metoda zawodników bez umiejętności. Lepiej przemawiać do kolegów przykładem...

Problem w tym, że teraz tego przykładu zabrakło. Rację miał również Tomasz Hajto, konstatując po pierwszym meczu z Senegalem, że nawet jeśli drużyna gra słabiej, to Robert powinien tym bardziej się wyróżniać, bo to jest wybitny piłkarz, a on tego nie zrobił, nie dał sygnału do walki. Na pewno sam zawodnik musi wyciągnąć z tego wnioski. Bo jeśli wszyscy wokół zwracają uwagę na pewien problem, nie należy go zamiatać pod dywan.

Kontynuuje Lewandowski (to samo źródło):  - Po co się napinać, skoro odbiera to energię i koncentrację. Funkcjonujemy w grupie inteligentnych ludzi i nie sądzę, żeby to było potrzebne. Jestem dumny, nosząc opaskę, ale gra drużyna. Idealna to taka, która ma kilku piłkarzy odpowiedzialnych za wynik. Nikt sam nie wygra meczu. Jest jedenastu zawodników na boisku, rezerwowi, sztab - dążyłem do tego, aby każdy czuł się ważny w tym zespole. Tak postrzegam rolę kapitana (...) Młodych zawodników wziąłem pod skrzydła. Na stołówce siedzą ze mną przy stoliku Jan Bednarek, Dawid Kownacki, Piotr Zieliński, Karol Linetty. Nie uciekam w jakieś ścisłe grono. Choć wiadomo, że przy grupie 23 piłkarzy nie masz non stop codziennego kontaktu ze wszystkimi (...) Przez cztery lata wszyscy uważali, że byłem super w roli kapitana. Nagle pojawiły się porażki i szukanie winnego. Kapitan jest wystawiony na pierwszy strzał. Robi się nadrzędny problem z opaski.

Tu ma rację. Opaska była naprawdę problemem trzeciorzędnym.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ O PORÓWNANIU LEWANDOWSKIEGO DO DAWNYCH BOHATERÓW REPREZENTACJI, MUSKULATURZE KAPITANA KADRY I TYM, CZY "LEWY" DA SIĘ LUBIĆ.
[nextpage]Trzeci raz. Przypadek?  

Natomiast czy można mówić o wypadku przy pracy w sytuacji, kiedy to druga kolejna, a właściwie nawet trzecia wielka impreza, z której najlepszy piłkarz reprezentacji wraca na tarczy? Albo mamy drużynę i cały futbol do niczego, a RL9 to puder na syfa, albo on sam ma feler, albo problem jest znacznie bardziej złożony.

Fiasko Euro 2012 tłumaczono słabą drużyną i jeszcze słabszym selekcjonerem. Ale przecież "Lewy" był naszą polisą. Kilka tygodni przed finałami mistrzostw Europy cieszył się z dubletu w Niemczech, finiszował z blisko 30 golami w lidze i Pucharze DFB, już wówczas mówiło się, że lada moment Dortmund stanie się dla niego zbyt ciasny. Skończyło się na efektownym trafieniu w meczu otwarcia przeciw Grekom, w kolejnych spotkaniach ktoś zagwoździł armatę numer 1. Afera biletowa, dymisja Franciszka Smudy przykryły te niepowodzenia. Sam Lewandowski nie ukrywał zdegustowania sposobem przygotowania drużyny do turnieju.

Podczas Euro 2016 sytuacja była jeszcze inna - zespół odniósł sukces, piłkarze i Adam Nawałka zostali bohaterami. O kapitanie mówiło się niewiele, bo po prawdzie nie było powodu. Zdobył jedną bramkę, akurat w ostatnim z pięciu meczów turnieju. Trochę na zasadzie "ciszej nad tą trumną" marną skuteczność i dyspozycję RL9 tłumaczono jego odmienną rolą na boisku; koniecznością cofania się po piłkę, rozgrywania, gry z dala od bramki, a przede wszystkim pod presją co najmniej dwóch rywali, dla których był celem do zneutralizowania numer 1. No i zmęczeniem grą w klubie. W każdym z tych argumentów była część prawdy, ale niepokój rósł. Niepokój, który w czerwcu tego roku zamienił się w podejrzenie: czy aby presja nie zjada Lewandowskiego i zwyczajnie nie potrafi on stawić czoła wyzwaniom, które niesie wielka impreza?

Bo że był i jest poddawany znacznie większej presji od kolegów, to oczywiste. Niesie na barkach ciężar odpowiedzialności większy od selekcjonera. Bo może zepsuć się wszystko, ale jeśli nie będzie działał Lewandowski, nie można marzyć o sukcesie. I to właśnie Lewandowski czuł, i wiedział doskonale, więc nawet przekonany o swojej sile, ale świadom niedostatków drużyny (nie mając wokół siebie Hummelsa, Ribery’ego, Jamesa, Kimmicha i innych), mógł psychicznie nie dać rady. Szarmachowi, Lacie, Deynie, nawet Bońkowi było mimo wszystko łatwiej, bo nawet jeśli to dziś za polskich piłkarzy płaci się grube miliony euro, to 30-40 lat temu materiał piłkarski był prostu lepszy. Inna rzecz, że argumenty o mentalności i psychice pojawiają się zawsze, kiedy nie wiadomo, gdzie szukać prawdziwych przyczyn, a przed nimi zawsze powinny kroczyć argumenty o właściwym przygotowaniu fizyczno-motorycznym, należytej taktyce i personaliach.

- Trudno porównywać rolę Roberta w drużynie narodowej do roli, jaką odgrywali dawni bohaterowie - uważa Kaczmarek.  - Kiedy ja grałem w piłkę, w lidze występowało stu fachowców z prawdziwego zdarzenia i było z czego wybierać. Jako trampkarz Startu Łódź obserwowałem treningi kadry Ryszarda Koncewicza. Lucjan Brychczy to był pierwszy polski Brazylijczyk, nie do podrobienia. Byli w kadrze Pohl, Deyna, Lato, byli inni, ale żaden nie odgrywał takiej roli jak Lewandowski w obecnej reprezentacji, żaden nie ciągnął jej na swoich barkach w aż takim stopniu. No może Wilimowski, ale nikt tego nie widział. Naprawdę, chuchajmy na niego, bo nie wiem, czy drugiego takiego będziemy mieć. Nie zamierzam mu stawiać ołtarza, ale gdyby nie on, nie byłoby Euro i mundialu. Reprezentacja Nawałki to był "Lewy", dwóch bramkarzy, sześciu rzemieślników, pod warunkiem że w formie, plus pif-paf Grosicki i już cała drużyna. Czasem oczekujemy zbyt wiele od jednostki. Pamiętam mecz z Danią, ale w Gdańsku, za Fornalika. Siedziałem 10 metrów od boiska, widziałem więc wszystko doskonale. Gole strzelali Klich, Sobota i Zieliński, kiedy Robert schodził z boiska, ludzie gwizdali. Bo ludzie chcą jednego: lufa, bomba, brama. A on wówczas swoją grą pozwolił błyszczeć innym, miał właściwie udział przy każdej bramce i na pewno miał też żal o te gwizdy.

Ciało czy głowa? 

Teoretycznie w przypadku takiego profesjonalisty jak Lewandowski trudno doszukiwać się niedostatków fizyczno-motorycznych, ale nie brak opinii, że czasem można przesadzić.

- Z wielką przyjemnością patrzyłem w przeszłości, jak się Robert rusza. Kojarzył mi się z Thierrym Henrym, francuskim napastnikiem, superprzygotowanym koordynacyjnie, bardzo miękkim w ruchach, który w ekwilibrystyczny sposób opanowywał piłkę i oddawał strzał. Teraz Lewandowski bardzo się rozbudował, wygląda jak kulturysta, ciężarowiec, jest bardzo mocny, zwiększył muskulaturę, ale stracił przy tym koordynację. To nie jest już pięknie biegający Robert, to jest mocny, ciężki zawodnik, który ma problemy ze zwrotnością, opanowaniem piłki. Weźmy sytuację, w której w meczu z Japonią wyszedł sam na sam z bramkarzem. W normalnych okolicznościach dopracowałby ten strzał do perfekcji, a tak wielki tonus mięśniowy stał się przeszkodą - mówił w rozmowie z PolsatSport.pl Ryszard Szul, znany fizjolog i w przeszłości współpracownik Adama Nawałki.

I dodawał: - Popatrzmy, jak teraz biega kapitan reprezentacji. Przedtem robił to na śródstopiu, pięknie układał nogę pod pośladek, piękne "wahadło", teraz biega na całych stopach z palcami zadartymi ku górze. Jest bardzo spięty. Nie wiem, kto mu doradza, ale poszedł w złą stronę. Przesadził z przygotowaniem siłowym, to zaburzyło jego koordynację, to zaburzyło jego czucie piłki. To też jeden z powodów, dla których tak wypadł kapitan i cały zespół na mundialu.

Kaczmarek: - Znam od 30 lat i bardzo Ryśka szanuję, jako jeden z pierwszych w Polsce zaczął przywiązywać wagę do tych spraw, nie zamierzam z nim dyskutować, bo to fachowiec, ale zapytam tylko, czy Usainowi Boltowi muskulatura przeszkadza biegać.

Trywialne, ale prawdziwe może okazać się również wytłumaczenie, że podobnie jak we Francji, teraz as również nie trafił z formą. Nie mógł być zmęczony sezonem, zadbał o odpoczynek i o to, by wreszcie Bayern sprowadził mu dublera. Czyżby padł ofiarą, jak inni, złych przygotowań motorycznych? Być może.

Natomiast argument, że rywale na imprezach rangi mistrzowskiej są mocniejsi niż spotykani co tydzień w lidze, to mimo wszystko demagogia. Powtórzmy go piłkarzom Maroka, Iranu, Japonii, Rosji, a świetnie się ubawią. Człowiek strzelający ponad ćwierć tysiąca goli w koszulce BVB i FCB na różnych frontach nie powinien tłumaczyć się skalą trudności, jaką ustanawiają Czesi, Rosjanie, Grecy, Irlandczycy, Szwajcarzy, Ukraińcy, Kolumbijczycy, Senegalczycy i Japończycy.

W klubie ma z kim grać, w kadrze nie bardzo - kolejna teza mająca tłumaczyć indolencję strzelecką kapitana na imprezach rangi mistrzowskiej. Skąd się wzięła? Po części ze zdroworozsądkowego oglądu sytuacji, po części z czytania, choć może bez zrozumienia, między wierszami. Wypowiedź kapitana po meczu z Kolumbią, kiedy padły słowa o braku odpowiedniej jakości, o osamotnieniu napastnika, który winien żyć z podań, odebrano jako zawoalowaną krytykę drużyny. Temat pochwyciły szybko niemieckie media, lecz wydaje się, że to była nadinterpretacja słów kapitana.

Niemniej pożar trzeba było ugasić. Lewandowski zapewniał, że nigdy nie zdobyłby się na krytykę drużyny i wcale nie musiał się tłumaczyć przed ponoć rozżalonymi kolegami, którzy - wedle zapewnień Roberta - prawidłowo odczytali jego intencje.
Z pewnością od kilku miesięcy kapitan reprezentacji głowę miał zajętą transferem do Realu. To kolejny i niebagatelny zarzut mu stawiany. Czy prawdziwy? Podobny stawiano Bońkowi w 1982 roku, tyle że wówczas na zasadzie: podpisał z Juve, ma w d… reprezentację, nie chce mu się, bo już liczy dolary.

Boniek najlepiej sam odpowiedział na podobne idiotyzmy, zdobywając cztery bramki na mundialu. "Lewy" na boisku nie odpowiedział nic, nie dał rady, więc zabrał głos po powrocie z Rosji, mówiąc, że nakazał wręcz odcięcie go od spraw transferowych już na przedmundialowym zgrupowaniu. Być może. Czy podświadomie jednak nie myślał o tej dalszej, niż najbliższy miesiąc w Rosji, przyszłości? Przecież w czasie, kiedy przyjechał do Arłamowa, Zahavi ponoć próbował przekonać szefów Bayernu, by wystawili jego klienta na listę transferową, godząc się na zmianę barw.

To siłą rzeczy musiało absorbować uwagę spragnionego wielkich trofeów, pieczętujących i legalizujących niewątpliwą klasę, zawodnika. Na pewno bardziej niż zaangażowanie w reklamy, a i taki zarzut stawiano "Lewemu". Akurat bezsensownie, co wyłuszczył w rozmowie z "PS":  - Przed i w trakcie mundialu nagle następuje wysyp reklam z Lewandowskim, Glikiem, Błaszczykowskim, Grosickim czy Krychowiakiem, które były wyprodukowane wiele miesięcy wcześniej. Swoje sprawy zamknąłem w marcu. Potem miałem jeden krótki event i to wszystko. W żaden sposób nie koliduje to ze sportem, z przygotowaniem do meczu. To wszystko jest bardzo precyzyjnie zaplanowane. Przeważnie na dni wolne. Funkcjonuję w ten sposób od wielu lat i dobrze wiem, kiedy mogę coś robić, a kiedy nie.

ZOBACZ WIDEO Kontrowersje na inaugurację Bundesligi. Bramka Roberta Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Czy "Lewy" da się lubić? 

Rykoszetem krytyki w niezrozumiały sposób obrywali najbliżsi piłkarza (słynny pocałunek z żoną). Kiedy w połowie lipca Centrum Zdrowia Dziecka poinformowało, że Robert wraz z żoną Anną przekazali pół miliona złotych na wyremontowanie oddziału rehabilitacji, w ślad za komunikatem pojawiły się złośliwe podejrzenia, że było to klasyczne działanie PR-owe mające na celu ocieplenie wizerunku po sportowej klęsce. Podobne opinie należy uznać za bzdurne. Pieniądze Lewandowscy przekazali już w marcu, poza tym dość często, również anonimowo, biorą udział w akcjach charytatywnych. RL9 zarabia kilkadziesiąt milionów rocznie, ale dzieli się fortuną z najbardziej wsparcia potrzebującymi.

NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ O STOSUNKACH LEWANDOWSKIEGO Z INNYMI ZAWODNIKAMI REPREZENTACJI I FENOMENIE POLSKIEGO PIŁKARZA BAYERNU.
[nextpage]Co innego jednak akcje charytatywne, a co innego funkcjonowanie w grupie. W grupie, w której czy to się komuś podoba, czy nie, wyrasta się ponad innych. Klasyczny symbol Ronaldo w Portugalii, Neymara w Brazylii lub Messiego w Argentynie. Gdzieś dało się przeczytać i usłyszeć opinie o niezadowoleniu innych kadrowiczów specjalną pozycją kapitana. Jego wręcz izolowaniem się od innych, mentorskim tonem, okazywaniem niezadowolenia z powodu mniej profesjonalnego sposobu spędzania czasu. Czy prawdziwe? Nie do zweryfikowania.

- Ludzie, przecież reprezentacja Nawałki to nie były chóry anielskie, tam nie raz coś się działo, a "Lewy" potrafił to wszystko uspokajać - mówi Kaczmarek. - Po imprezie w Hiltonie media nawoływały do sądu, do rozprawienia się z najbardziej winnymi, tymczasem Robert potrafił się wstawić za kolegami, razem z selekcjonerem załatwili sprawę i na tej bazie powstała drużyna, która rozegrała świetny mecz w Bukareszcie.
Faktem jest, że prawdopodobnie lepiej Robert czuje się w towarzystwie Wojciecha Szczęsnego czy Grzegorza Krychowiaka niż np. tria Jakub Błaszczykowski - Łukasz Piszczek - Łukasz Fabiański. To jednak naturalne i nie powinno rzutować na atmosferę w drużynie. "Lewy" lubi powtarzać, że w swoim życiu musiał kilka murów zburzyć, ale w kontekście swojego przywództwa w kadrze zapewnia, że żadnych murów nie buduje.

Znamiennie jednak zabrzmiały słowa prezesa Bońka dla TVP: - Kiedyś wszystkim podobało się, że mogą grać przy Robercie Lewandowskim, bo to była wartość dodana. Dzisiaj, muszę to powiedzieć ze smutkiem, niektórym to przeszkadza.

Pojawiły się nawet w przestrzeni publicznej głosy nawołujące do odebrania RL9 kapitańskiej opaski. - Słuchałem tego i śmiać mi się chciało - przyznaje Kaczmarek.  - Poznałem w swojej karierze kapitanów, których rola ograniczała się do podania ręki sędziemu, wylosowania piłki i krzyknięcia "Cześć, czołem!". Sorry, ale "Lewy" to inna para kaloszy. Cała drużyna się rozgrzewa przed meczem, a on jeszcze stoi i dyskutuje z Nawałką. Przecież nie o ostatnim filmie, tylko o grze, o zespole, bo jest właśnie kapitanem i czuje się odpowiedzialny.

Boniek, Messi albo kto? 

Jak zatem klasyfikować fenomen, bo to jest fenomen, Lewandowskiego? Przecież nie na równi z Krzysztofem Warzychą, który pęczkami zdobywał bramki w lidze greckiej (gdzie jej poziomem do niemieckiej!), lecz nie zaistniał w drużynie narodowej. Nie do Włodzimierza Lubańskiego, który z powodów zdrowotnych musiał opuścić imprezę swojego życia, wyjechał za późno z Polski i mimo skali talentu, być może największej ze wszystkich, w europejskiej piłce zapisał się mimo wszystko tylko dość symbolicznie.

Na innej półce jest również Zbigniew Boniek, który w Serie A zdobył co prawda ledwie dziesiątą część bramkowego dorobku Lewego w Niemczech, ale grał w najsilniejszej wówczas lidze świata, w najsilniejszym klubie swojej doby, i przede wszystkim grał fantastycznie w najważniejszych meczach - tak na mundialu, jak i w klubie, kiedy błyszczał w meczach finałowych Pucharu Mistrzów (1:0 z Liverpoolem; wywalczony rzut karny), Superpucharu Europy (2:0 z Liverpoolem; dwa gole), Pucharu Zdobywców Pucharów (2:1 z Porto, bramka decydująca o wygranej Juventusu).
Lewandowski to absolutnie przypadek szczególny, któremu bliżej być może do Leo Messiego, ale - ważne zastrzeżenie - tylko w wydaniu reprezentacyjnym. Leo również nie przeskoczy Diego Maradony, również jako lider drużyny narodowej będzie raczej kojarzony z zawodem. Różnią ich oczywiście indywidualne laury i umiejętność Messiego błyszczenia w kluczowych momentach, przynajmniej dopóki granatowo-bordowego pasiaka nie zamieni na biało-niebieski.

Nowy sezon nasz najlepszy futbolista zaczął tak, jak można było się spodziewać. Choć nie odszedł do Realu, o czym ponoć marzył, to zdobył trzy bramki dla Bayernu w meczu o Superpuchar Niemiec, jego gol także przesądził o awansie monachijczyków do kolejnej rundy DFB Pokal. Strzelił też gola z rzutu karnego w inaugurującym Bundesligę meczu z Hoffenheim. Te premierowe wyczyny ponownie zaczęły nakręcać mechanizm wciągający go na cokół pomnika.

"... miesiąc temu odbierali @lewy_official opaskę kapitana, teraz zacznie się długi okres wazeliniarstwa. Trochę dystansu please. Ps. Gratulacje – @lewy_official" – zaćwierkał prezes PZPN.

Gorączkę podniosła też publikacja "Daily Mail". Zdaniem angielskiego tabloidu Polak już zasłużył na to, by znaleźć się w jedenastce wszech czasów ligi niemieckiej, która nawiasem mówiąc, prezentuje się następująco: Manuel Neuer - Philipp Lahm, Franz Beckenbauer, Paul Breitner - Lothar Matthaeus, Guenter Netzer, Arjen Robben, Ze Roberto - Robert Lewandowski, Uwe Seeler, Gerd Mueller. Nawet jeśli intencja autorów zdaje się oczywista - "Lewy", heros współczesny, miał odświeżyć i uatrakcyjnić jedenastkę dla wszystkich tych, dla których historia futbolu brzmi jak skandynawskie sagi o wikingach - to wybór spośród nowożytnych akurat RL9 jest dowodem jego niezwykłej pozycji.

I jakby w odpowiedzi hiszpański "Don Balon", nie bacząc na słowa Karla-Heinza Rummenigge, że Bayern nie puści Lewego ani za 100, ani za 150 milionów euro, poinformował, że Real znów wchodzi do gry i oferuje za Polaka 40 milionów plus dodatkowe 42, w formie zrzeczenia, które Bayern za rok będzie musiał zapłacić Realowi, gdy wypożyczenie Jamesa Rodrigueza zamieni się w transfer definitywny. Forma i wysokość zapłaty mogą niestety sugerować, jakoby w Madrycie doszli do wniosku, że Lewandowski, który przecież nie był ostatnio w stanie zrobić Królewskim krzywdy w Champions League, niekoniecznie musi być brakującym i nieodzownym elementem nowej układanki.

A zatem co dalej? Jakie wnioski płyną z ostatniego półrocza RL9?

1. Lewandowski zapewne nie odejdzie w najbliższym czasie z Bayernu i zapewne zostanie po raz czwarty królem strzelców Bundesligi, a siódmy raz sięgnie po mistrzostwo Niemiec.

2. Jeżeli -  co warto podkreślić - nie zmieni się nagle układ sił w Europie, czyli nie dojdzie do personalnych roszad, to pod nieobecność Cristiano Ronaldo w Realu, Bayern stanie w końcu przed olbrzymią szansą wygrania Ligi Mistrzów, swoich najgroźniejszych przeciwników musząc upatrywać w Juventusie i PSG. A jeśli nie w tym roku, to już chyba w żadnym. Tymczasem "Lewy" jak mało który zawodnik z topu potrzebuje spektakularnego sukcesu. Ostatnio na ustach całego świata i wszystkich serwisów informacyjnych był trzy lata temu - gdy strzelał Wolfsburgowi pięć goli w dziewięć minut, i pięć lat temu, gdy cztery razy trafił do bramki Realu. Czyli dość dawno temu.

3. Trylion goli wbitych jesienią w Bundeslidze nie da Lewandowskiemu Złotej Piłki - w tym roku jest zarezerwowana i może już wygrawerowana dla Luki Modricia.

4. Lewandowski zawiódł kompletnie na mistrzostwach świata, podobnie jak na Euro 2016, czego wcześniej staraliśmy się nie dostrzegać. Zawodząc, zrujnował marzenia kibiców. Mimo wszystko nie ma wątpliwości, że dalej powinien być liderem reprezentacji i jej kapitanem, bo przewyższa innych klasą piłkarską i osobowością.

5. Pomundialowe zgliszcza powoli będą wygasać w sercach kibiców, ale nawet znakomita gra przeciw Włochom i Portugalczykom w Lidze Narodów nie nada Lewandowskiemu statusu legendy reprezentacji Polski. Na kolejnym mundialu będzie mieć 34 lata. Sporo, ale przy jego stanie zdrowia, fizyczności, sprawności i odporności na kontuzje porównywanej tylko z Cristiano Ronaldo, może odgrywać taką rolę jak obecnie starszy od niego o trzy lata Portugalczyk.

Znakomity napastnik musi po prostu liczyć się z tym, że ludziom łatwo przyjdzie zapomnieć o 29 bramkach zdobytych w eliminacjach dwóch kolejnych turniejów. Łatwo, bo legendy nie buduje się w kwalifikacjach, repasażach, grach wstępnych. Lewandowski ma coraz mniej czasu, by przekonać wszystkich, że może być wielki także w meczach wielkich, zwłaszcza reprezentacyjnych. W przeciwnym razie w świadomości i odbiorze polskich kibiców pusta dziś (jak długo?) szala z prawdziwie wielkimi laurami będzie przeważała nad tą zapełnianą hurtowo krajowymi laurami. Ale on to wie doskonale. Już przed wyjazdem do Rosji zapewniał, że zdaje sobie sprawę z tego, że dopiero dzięki występom na mistrzostwach świata ludzie zapamiętują piłkarzy.

Źródło artykułu: