W tekście Kielce. Polska stolica absurdu odniosłem się pokrótce do decyzji Dietera Burdenskiego, którą na specjalnie zwołanej konferencji prasowej przedstawił prezes Krzysztof Zając. Była wówczas mowa o braku logiki i tłumaczeniach, że musi dojść do zmiany na stanowisku trenera, bo takie były ustalenia przed kupnem klubu i nawet mistrzostwo Polski nie uratowałoby 40-latka.
Już wtedy nie brakowało głosów, że działacze z Kielc się skompromitowali, a wtorkowa decyzja kapituły nominującej Bartoszka do grona trzech najlepszych trenerów kończącego się sezonu, tylko to potwierdza. A nawet więcej, to powód do wstydu dla decydentów z woj. świętokrzyskiego i naprawdę zastanawia mnie, co muszą sobie teraz myśleć panowie Burdenski i Zając? Miała być budowa klubu w oparciu o zachodnie wzorce, przy Ściegiennego miało zapachnieć Bundesligą, zachowując oczywiście wszelkie proporcje, a póki co zalatuje wiochą. I to konkretną.
Owszem, zgadzam się z opiniami, że Burdenski jako właściciel ma prawo zatrudniać nowych ludzi, urządzać wszystko po swojemu, bo przecież za to zapłacił. Tyle tylko, że co jest złego w Koronie Bartoszka? Tylko tak na poważnie, kto się spodziewał, że ta drużyna przy tych wszystkich problemach będzie prezentowała taki styl, zmierzając po wyrównanie historycznego osiągnięcia, jakim było do tej pory piąte miejsce na koniec sezonu.
Jasne, można się czepiać, że Korona awansowała do grupy mistrzowskiej dzięki furze szczęścia. I to prawda. Można, a nawet trzeba ją ganić za to, że zbierała w czapę na wyjazdach przez wiele miesięcy, wygrywając na obcym terenie pod wodzą Bartoszka dopiero w 35. kolejce (2:0 z Bruk-Betem - przyp. red.). Trzeba jednak pamiętać, że kij ma zawsze dwa końce. I plusów w tym przypadku jest zdecydowanie więcej. Zwłaszcza, jeśli przypomnimy sobie z jakiego pułapu startował klub z Kielc.
ZOBACZ WIDEO Real mistrzem Hiszpanii po pięciu latach. Zobacz skrót meczu z Malagą [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Postawienie Bartoszka w jednym szeregu z takimi szkoleniowcami jak Jacek Magiera i Michał Probierz pokazuje, że w tym całym zaganianym świecie docenia się jeszcze ciężką pracę. No bo w jaki sposób złocisto-krwiści zbudowali serię siedmiu domowych zwycięstw z rzędu, urwali punkt Legii na jej stadionie, a w grupie mistrzowskiej zgromadzili do tej pory osiem "oczek", utrudniając życie Lechii i Jagiellonii? Wiadomo przecież, że nie transferami, bo na nie w Koronie zwyczajnie nie ma pieniędzy.
Obecna Korona ma w sobie coś z tej, którą stworzył Leszek Ojrzyński. "Banda Świrów" charakteryzowała się pracowitością, nadrabianiem piłkarskich braków sercem i jednością oraz niesamowitą atmosferą. I podobnie mamy teraz, tyle tylko, że do tego wszystkiego doszedł pierwiastek jakości, coś dzięki czemu przyjemnie spogląda się na piłkarzy Korony, sumiennie wykonujących polecenia dyrygującego przy linii bocznej trenera.
Były opiekun Chojniczanki Chojnice nie tylko scalił szatnię, wpoił swoim podopiecznym, że stać ich na równorzędną walkę z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami. Jego metody szkoleniowe pozwoliły przede wszystkim rozwinąć się zawodnikom. Nazwisko, które nasuwa mi się od razu - Rafał Grzelak. Boiskowy walczak, który pokazał, że oprócz zdecydowania w odbiorze potrafi dać zespołowi coś w ofensywie. Inny przykład? Jakub Żubrowski. Wychowanek, chłopak ściągnięty ze Stali Mielec, tak naprawdę dopiero uczący się Lotto Ekstraklasy, już stał się liderem środka pola. Ci wszyscy uważnie śledzący rozgrywki LE pewnie się zgodzą, że znalazłoby się jeszcze 2-3 innych zawodników czerpiących wyraźne korzyści ze współpracy z Maciejem Bartoszkiem.
Lecz już niedługo wszystko zostanie wywrócone do góry nogami. Trener w nagrodę za doskonały sezon, bo tak należy nazywać to, co może ugrać Korona, zostanie zwolniony. I to tylko dlatego, że Dieterowi Burdenskiemu wydaje się, że ta drużyna już więcej nie osiągnie, że jest to absolutne maksimum tak piłkarzy, jak i sztabu szkoleniowego. Pytanie, skąd ta pewność i jednocześnie przekonanie, że nowy sztab zagwarantuje walkę o wyższe cele? W futbolu nic nie jest pewne i kto jak kto, ale legenda Werderu Brema powinna sobie z tego doskonale zdawać sprawę.
Po niedzielnym meczu z Legią ogłoszone ma zostać nazwisko następcy Macieja Bartoszka. O wycofaniu się z tego szalonego pomysłu nie ma mowy. A szkoda, bo mylić się jest rzeczą ludzką. Kibice z pewnością ucieszyliby się z nagłej zmiany. Obecnie cieszą się jedynie ligowi rywale, bo już niedługo na rynku pojawi się gorące nazwisko. Docenione przez środowisko, ale nie własnego pracodawcę.
Dieter, warum?