Artur Wiśniewski: Jak to jest po dwóch strzałach w meczu - jednym z rzutu karnego, drugim z 25 metrów, stracić dwa gole?
Radosław Cierzniak: Właśnie to mnie bardzo boli. Remisujemy mecz, puszczam dwie bramki i nie mogę pomóc swojemu zespołowi. Zawsze staram się zachować czyste konto.
Tym razem się nie udało, mimo że szybko narzuciliście swój styl gry zespołowi Podbeskidzia.
- Moim zdaniem pierwsza połowa spotkania była bardzo dobra w naszym wykonaniu. Naprawdę zaczynamy nieźle grać w piłkę. Jestem spokojny, jeśli chodzi o nasze kolejne konfrontacje. Wiadomo, że wynik z Podbeskidziem martwi. Wszyscy chcieliśmy bardzo wygrać to spotkanie. Zdobywamy tylko jeden punkt, cóż, taka jest piłka. Ale trzeba to podkreślić jasno i wyraźnie - stworzyliśmy sobie dużo sytuacji pod bramką rywali, zespół gości był gorszy od nas co najmniej o jedną klasę. Faktem jest jednak, że udało mu się strzelić nam dwa gole. Tak czy tak, wchodzimy na właściwe tory, którymi chcielibyśmy podążać.
Poprzednia inauguracja rundy też do najlepszych w wykonaniu Korony nie należała.
- Potrafiliśmy się wtedy podnieść i teraz będzie podobnie. Jesienią w końcu przegraliśmy trzy mecze, a potem było już tylko dobrze. Myślę, że poradzimy sobie z naszymi problemami i jestem pełen optymizmu na przyszłość. Umiemy wychodzić z dołków. Jesteśmy na tyle silnym zespołem, że potrafimy radzić sobie w takich sytuacjach.
Pierwszego gola zespół Podbeskidzia strzelił wam po rzucie karnym. Czy sędzia podjął słuszną decyzję, dyktując "jedenastkę" za faul Markiewicza na Zarembie?
- Jestem bramkarzem i widziałem tę sytuację chyba najlepiej spośród wszystkich na boisku. Karnego nie było, bo napastnik po prostu upadł. Wiadomo, że to nie są szachy. Zawodnik czekał na swą okazję. Później też próbował jeszcze nabrać sędziego, ale mu się nie udało. W każdym razie Podbeskidzie zdobyło bramkę z karnego, a decyzji arbitra nie powinno się podważać. Sędzia też ma prawo się pomylić, choć trzeba przyznać, że jest w tym wszystkim też jego zasługa, że nie udało nam się tego spotkania wygrać.
Trener Gąsior bardzo się złościł po meczu w szatni?
- Na wszelkie rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Każdy z nas musi sobie to na spokojnie przemyśleć, przeanalizować błędy. Na pewno będzie wyciąganie wniosków, wspólne rozmowy. Mecz jest nagrany, wszystko będzie widać jak czarne na białym, kto popełnił błąd. Ja apelowałbym o spokój. Spotkań mamy jeszcze dużo, liga jest wyrównana, czołówka też nie będzie wygrywać z każdym. Podkreślam, że mamy bardzo duże szanse w lidze i co do tego, że awansujemy, że nie mam absolutnie żadnych wątpliwości.
W końcówce meczu było jakieś spięcie między panem a Robertem Bednarkiem. O co poszło?
- Wiadomo, na boisku są emocje, które udzielają się wszystkim, ale poważnego sporu nie było. Sprawa dotyczyła sytuacji samej końcówki meczu, gdy było już 2:2, w której zamiast puścić piłkę, bo leciała obok bramki, dotknąłem ją i goście tym samym zyskali rzut rożny.
O to Bednarek się tak zdenerwował?
- Straciłem pole i nie wiedziałem, czy mam za sobą bramkę, czy też nie. Nie byłem pewny, dlatego tak zrobiłem. Gdybym miał przekonanie, co się za mną dzieje, zachowałbym się inaczej. Takie sytuacje się zdarzają.