"Piłka Nożna:" Real Madryt znajduje się w kryzysie?

PAP/EPA / JUANJO MARTIN
PAP/EPA / JUANJO MARTIN

"Algo pasa" ("Coś się dzieje") odpowiada Zinedine Zidane zapytany o sytuację zespołu. I tak naprawdę nikt, włącznie z nim samym, nic więcej nie wie: w drużynie najbliższego rywala Legii Warszawa w Lidze Mistrzów coś się dzieje, ale nie wiadomo co.

Suche fakty są takie: zespół stracił werwę charakteryzującą jego grę na początku sezonu, a wyniki też poszły w dół. Ale już ich interpretacja budzi kontrowersje.

Co to bowiem za kryzys, skoro drużyna jest współliderem ligi krajowej, a w Champions League zdobyła cztery z sześciu punktów? Co to za kryzys, skoro zespół nie przegrał jeszcze w tym sezonie meczu? Tak może powiedzieć ktoś, kto spojrzy tylko na wyniki. Ale z drugiej strony: tak silny personalnie team nie remisuje czterech meczów z rzędu bez głębszej przyczyny. Coś się musi dziać złego.

Najtrafniej chyba ujął rzecz publicysta "El Mundo Deportivo", Manuel Bruna, który użył następującego porównania: Real jest człowiekiem, którego złapało przeziębienie. Wie, że coś się dzieje, ale nie ma pojęcia, czy za chwilę będzie zdrowy, czy zapadnie na ciężką grypę. Dodajmy, że jest to człowiek właśnie kładący się do łóżka i to na dłuższy, bo dwutygodniowy sen. Trwa przecież przerwa w rozgrywkach klubowych. Tak więc w sobotę, gdy Los Blancos w lidze zmierzą się z Betisem, może się zarówno okazać, że są w pełni zdrowi, jak i że są prawie trupem. A kolejnego podziału punktów też nie można wykluczyć.

ZOBACZ WIDEO Jan Tomaszewski: co zrobił Kazimierz Górski? Wyrzucił zawodnika

{"id":"","title":""}

Ma więc o czym myśleć w długie jesienne wieczory Zidane, obwołany kilka miesięcy temu cudotwórcą, wielkim magiem trenerskiego fachu. Po kilku miesiącach pracy wygrał przecież z Realem Ligę Mistrzów, co takiemu Jose Mourinho nie udało się na Santiago Bernabeu przez trzy lata, a teraz nagle nie wiedzieć czemu zespół przecieka mu przez palce. Francuz nigdy nie był wielkim miłośnikiem czytania książek i gazet, ale teraz akurat powinien po te ostatnie sięgać, by zapoznać się z katalogiem domniemanych błędów, które ostatnio popełnił.

Listy takie publikuje każdy tytuł sportowy: "As" wylicza cztery powody kryzysu zespołu, "El Pais" osiem itd. W hiszpańskich mediach odbywa się istny sąd nad francuskim trenerem. Jest to sąd bez wydawania wyroku, bo co będzie, jeśli Real ogra wysoko Betis, a potem spierze skórę Legii i pokona Athletic Bilbao? Lepiej nie pisać zbyt mocnych rzeczy, żeby potem nie wyjść na idiotę...

Następnie Francuz winien sam sobie odpowiedzieć: zgadzam się z tym zarzutem, albo: nie zgadzam się z tamtym. I na tej bazie opracować linię postępowania. Jemu ta przerwa spadła jak z nieba.  Jakie więc błędy popełnił trener, no bo przecież nikt nie powie, że to nie on jest winien smutnego stanu rzeczy?

Bo wypadł Modrić

Generalnie chodzi o to, że od kilku tygodni Real przypomina ciepłe kluchy. Piłkarzom ewidentnie nie chce się powalczyć o dobry wynik, jeśli mecz się nie ułoży po ich myśli, dać z siebie wszystko, by zdobyć punkty z takim na przykład Eibar, jeśli te stawi zacięty opór. Po tym, jak na początku sezonu Los Blancos wyszarpali przeciwnikom w kilku meczach zwycięstwo w końcówce, teraz nie chce im się tego robić. Zidane nazywa to błędnym przekonaniem, że punkty wywalczą same koszulki, na których widok rywal prędzej czy później klęknie. Media piszą o braku woli walki, ambicji, ducha.

Mniejsza o definicję - problem jest jasny. A fakt, że Zidane szybko go zdiagnozował, już po pierwszym meczu bez zwycięstwa, z Villarrealem mianowicie, ale nie potrafił nic zdziałać, źle o nim świadczy. Po każdym meczu trener zamyka się z piłkarzami w szatni i ostro im wypomina ich brak zaangażowania. Wszyscy kiwają głowami, obiecują, że to się nie powtórzy. A potem wychodzą na kolejne spotkanie i znów jest tak samo. Jak grochem o ścianę. O czymś takim jak wysoki pressing na rywalu nie ma nawet co marzyć. Borussia Dortmund bez kłopotu przedostawała się pod bramkę Realu i oddała na nią dwadzieścia strzałów. W spotkaniu z Eibar zespół do przerwy popełnił tylko dwa faule, co "As" skwitował komentarzem, że piłkarze wyszli jak na sjestę, a nie na mecz. Trzeba tu wspomnieć, że jednak inaczej było w Las Palmas, gdzie walki i fauli nie brakowało. Mecz z Eibar był z całej czwórki zremisowanych zdecydowanie najsłabszy pod każdym względem.

Na tym rzecz jasna nie koniec. Gra Realu w ataku jest do bólu przewidywalna. To teraz - a nie wiosną, gdy piłkarze wychodzili na boisko rozentuzjazmowani faktem, że patrząc na ławkę nie widzą już zaciętej twarzy Rafy Beniteza, ujawniają się w pełni czysto zawodowe klasyfikacje trenera. To teraz widać, jak Zidane zna się na taktyce, ile ma w głowie pomysłów na ożywienie gry swego zespołu. Ich liczba to zero. Każda niemal akcja Realu kończy się dziś centrą, we wspomnianym meczu z Submarinos zespół wykonał ich aż 53, a przeciwko Eibar - 30. Wniosek z tego jest jasny - brakuje innych sposobów na przeprowadzenie akcji, zespół zasklepia się w jednym koncepcie, nie szuka podczas meczu nowych rozwiązań, skoro nie podpowiada ich trener.

A nie szuka, bo nie ma Luki Modricia. Nie jest przypadkiem, że w ostatnim wygranym meczu z Espanyolem Chorwat grał, a w pierwszym zremisowanym - z Villarrealem - już nie i do dziś nie pojawił się na boisku. Dodatkowo rozsypał się Casemiro i środek pola przestał funkcjonować. Okazało się, że ciężka praca, jaką wykonał "Zizou", by przyuczyć do systemu 1-4-3-3 Isco i Jamesa, nie przyniosła efektów: każdy z nich ma udane zagrania, ale nie potrafi utrzymać wysokiego poziomu przez cały mecz. Modricia nie jest w stanie zastąpić także Marco Asensio, a Casemiro - Mateo Kovacić. Temu ostatniemu przez długi czas Zizou w ogóle nie dawał grać i teraz ma piłkarza jak z... lamusa.

Bo wrócił Cristiano

Idąc dalej tropem wskazanym przy okazji Modricia: jest pewien piłkarz nieobecny w meczu z Espanyolem, który zagrał w wyjściowym składzie we wszystkich czterech następnych. Nazywa się Cristiano Ronaldo. Obecność CR7 w składzie przyczyną niepowodzeń Realu? Teza ta brzmi absurdalnie, ale można spróbować ją uzasadnić. Portugalczyk na pewno jest daleki od optymalnej formy. Łatwo ją zresztą zmierzyć, mianowicie golami. A strzela ich mało. Natomiast w znakomitej dyspozycji cały czas utrzymuje się Gareth Bale. Dopóki nie było Cristiano, koledzy traktowali Walijczyka jak lidera, do niego grali w kluczowych momentach. I to była słuszna strategia. Kiedy Portugalczyk wrócił, Bale znalazł się na drugim planie, co stało się z wielką szkodą dla zespołu.

Drużynie nie pomógł też powrót do zdrowia innego z bohaterów poprzedniego sezonu, a mianowicie Keylora Navasa. Kiko Casilla spisywał się świetnie, ale na mecze z Borussią i Eibar do bramki wskoczył Kostarykanin i zawiódł przy golach. Być może z Casillą wyniki byłyby inne.

Zidane sukces w poprzednim sezonie zawdzięcza temu, że sprzymierzył się z gwiazdami. Tercet "BBC" miał u niego niepodważalną pozycję. A teraz, niestety, z tej trójki tylko Bale gra na oczekiwanym poziomie. Ale ZZ nie zamierza zrywać sojuszu z gigantami. Wie, że prędzej czy później zaczną oni grać jak trzeba, a gdyby teraz odstawił któregoś od składu, natychmiast straciłby szansę na kolejny sukces. Woli więc przeczekać okres niepowodzeń, ale nie przekreślać swej przyszłości na ławce Realu, niż dokonać czasowych zmian w wyjściowej jedenastce. Można zrozumieć jego strategię obliczoną na osobiste przetrwanie, ale jest to strategia zła z punktu widzenia interesów klubu. Trener z mocną pozycją w szatni i w klubie, kierujący się tylko i wyłącznie aktualną formą zawodników, po prostu sadzałby w tej chwili na ławce zarówno Cristiano jak i Benzemę, a do gry wystawiał Alvaro Moratę i Lucasa Vazqueza - do czasu, aż gwiazdy nie złapią rytmu. Do tego trzeba odwagi, charyzmy, osobowości, ale też doświadczenia, sukcesów odniesionych gdzie indziej, a nie z łaski Cristiano i kumpli.

Chodzi zresztą nie tylko o BBC. Czemu pod nieobecność kontuzjowanego Marcelo przeciwko Eibar na lewej obronie zagrał znany, drogi i słaby Danilo, a nie skromny ale bardzo porządny piłkarsko Nacho? Trafnie napisał publicysta "Asa", że Zidane ustalając skład, kieruje się bardziej dyplomacją niż formą. A w sytuacji, kiedy gra Realu opiera się, jak było za kadencji Mourinho, na indywidualnej klasie gwiazd, a nie na pomyśle taktycznym, słaba forma liderów przekreśla szanse na regularne wygrywanie. Jak słaba jest ta forma, ilustrują liczby: w poprzednim sezonie na tym etapie rozgrywek ligowych BBC mieli łącznie trzynaście goli, a teraz sześć, z czego połowa jest autorstwa Bale'a. Benzema zaś tak się przykłada do gry, że w pierwszej połowie meczu z Eibar zaliczył łącznie pięć kontaktów z piłką, z których żaden nie był w jakikolwiek sposób cenny dla zespołu. Nie miał odbioru, faulu. Po czymś takim został w przerwie zdjęty z boiska i chyba nie może do trenera zgłaszać żadnych pretensji, nawet jeśli pogłoska o kontuzji nie opiera się na prawdzie.

Bo zła kadra

Nie wszystko, co złe, wiąże się oczywiście z Zidanem. Kontuzje mięśniowe kolejnych piłkarzy to nie jego wina. Brak w kadrze zmienników dla Casemiro oraz Marcelo, którzy akurat doznali kontuzji, to przecież nie jego wina. Kadra została skonstruowana niewłaściwie: do pozycji nieistniejącej w schemacie gry, czyli "10", kandyduje kilku zawodników (James, Isco, Asensio), a nie ma drugiego zdrowego bocznego obrońcy (Fabio Coentrao przyjechał z kontuzją, a ledwo wznowił treningi, znów coś mu się przydarzyło) i defensywnego pomocnika. Trudno czepiać się, że wystawia do gry Sergio Ramosa i trudno jego obwiniać za fakt, że ten znakomity obrońca sprokurował w tym sezonie już trzy rzuty karne. Błąd Daniego Carvajala przy golu na 2:2 dla Borussii też nie jest jego winą. Podobnie monotonna gra Toniego Kroosa. Nikt na pewno nie może zarzucić mu, że wraz ze swoimi współpracownikami źle przygotował zespół do sezonu. Ostatnie, czego brakuje graczom Realu, to siły do biegania przez dziewięćdziesiąt minut. Mają je, tylko im się nie chce.

A może to wszystko, czyli obniżenie jakości gry Realu, jest rzeczą nieuniknioną, która w trakcie sezonu nie raz się musi zdarzyć każdemu (Atletico i Barca też pogubiły punkty)? Zwłaszcza jeśli zespół musiał bardzo wcześnie rozpocząć sezon, gdyż w pierwszej połowie sierpnia grał mecz o Superpuchar Europy. Zidane pewnie przyjąłby taką linię obrony, gdyby miał więcej śmiałości i autorytetu, gdyby gotów był iść na udry z mediami, wykłócać się na konferencjach prasowych. Ale on woli tego nie robić. Potrafi tylko mruknąć, słysząc o rzekomym wielkim kryzysie swego zespołu, "spokojnie, jesteśmy w październiku", a poza tym zgadza się z zarzutami. Gra na zwłokę, na przeczekanie. Liczy, że chmury wkrótce się rozstąpią i wyjrzy zza nich słoneczko z dorysowanym uśmiechem Cristiano Ronaldo. Zachowuje się, jakby chciał stosować się do znanego rosyjskiego przysłowia: ciszej jedziesz, dalej będziesz?

Może Zidane to mędrzec, który wie, że w życiu zawsze raz będziesz na wozie, a raz pod nim i chodzi o to, żeby będąc na dole, za bardzo się nie poobijać i zdrowym oraz całym wynurzyć na powierzchnię... Za chwilę przecież Cristiano zacznie strzelać gola za golem, za trzy tygodnie wróci Modrić i jeśli tylko w trakcie kryzysu nie ulegną pogorszeniu relacje między trenerem a zawodnikami, Real znów będzie wygrywał z każdym, kto się nawinie.

Leszek Orłowski

Czytaj także:
Marcelo gotowy do gry z Betisem
Weekendowy rozkład jazdy
Z wizytą w Płocku

Komentarze (1)
avatar
Arcadius
15.10.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Niestety dla nas teraz grają z legią... więc pewnie się odbudują...