Zamieszkałe przez około 250 tysięcy osób Moenchengladbach zna jak własną kieszeń. Tu, w 1992 roku, się urodził, a następnie przez 18 lat związany był z miejscową Borussią. Za piłką uganiał się już jako czterolatek. Początkowo, jak każdy młody chłopiec, chciał grać w polu. Aż później jeden z trenerów postanowił wstawić go do bramki, ponieważ uważał, że porusza się po boisku w komiczny sposób.
Z miejsca stał się pewniakiem
Na związanie się z drużyną popularnych "Źrebaków" ter Stegen był niejako skazany. Dziadek był policjantem, który pilnował na jej meczach porządku. Mama sympatyzuje z Borussią od 14. roku życia, zaś ojciec po raz pierwszy zabrał Marca na stadion, ale również pewnego razu pozwolił młodzieńcowi wejść na murawę. Wtedy jeszcze nie wiedział, że kilkanaście lat później syn stanie się filarem jego ulubionego zespołu.
Ter Stegen czynił postępy z roku na rok. Regularnie był powoływany do młodzieżowych reprezentacji Niemiec. Wzorował się na Oliverze Kahnie. Imponowała mu przede wszystkim mentalność wieloletniego golkipera Bayernu Monachium. Dzięki kolejnym znakomitym występom, Marc szybko otrzymał szansę debiutu w Bundeslidze. Od razu został rzucony na bardzo głęboką wodę.
ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Portugalska komedia pomeczowa
Ówczesny szkoleniowiec Borussii Lucien Favre posłał 18-letniego zawodnika między słupki, kiedy drużyna znajdowała się na dnie tabeli. Jej sytuacja była tak dramatyczna, że spadek wydawał się nieuchronny. Wielka presja nie robiła jednak na ter Stegenie wrażenia. Nie przeszkadzał mu też zupełny brak doświadczenia na poziomie seniorskim. Od razu zaczął prezentować wielkie umiejętności, walnie przyczyniając się do tego, że ekipa z Moenchengladbach po znakomitym finiszu, a następnie barażach z VfL Bochum, utrzymała się w Bundeslidze.
Wspomniana końcówka sezonu 2010/2011 okazała się dla zawodnika trampoliną do regularnej gry na najwyższym poziomie. Przez trzy kolejne lata był jednym z filarów klubu, w którym od dziecka uczył się piłkarskiego rzemiosła. Zadebiutował w dorosłej reprezentacji, został też wybrany przez Kickera najlepszym bramkarzem ligi (2011/2012). Wyróżniał się do tego stopnia, że zainteresowała się nim FC Barcelona. Odszedł do niej w 2014 roku, za 12 milionów euro. Z kibicami na Borussia-Park żegnał się ze łzami w oczach, nie wiedząc, kiedy ponownie przed nimi wystąpi.
Problemy idealnego kandydata
Na powrót do "domu" musiał czekać nieco ponad dwa lata. Mimo że po transferze Niemca w Katalonii zapanował powszechny entuzjazm, nie były one dla niego łatwe. Co rusz dało się słyszeć, że ter Stegen ma wszystko, by dorównać Manuelowi Neuerowi bądź nawet stać się od niego lepszym. Zachwycano się przede wszystkim jego znakomitą grą nogami.
- Pomimo młodego wieku, Marc jest już bramkarzem kompletnym. Będzie perfekcyjnie pasować do naszego stylu - komentował Luis Enrique, trener FC Barcelony. Sytuację golkipera skomplikowała jednak kontuzja pleców, jakiej doznał w okresie przygotowawczym przed debiutanckim sezonem w Hiszpanii.
Na wszelki wypadek klub postanowił się zabezpieczyć, sprowadzając Chilijczyka Claudio Bravo. A ten prezentował się na tyle dobrze, że to jemu Enrique powierzył bronienie dostępu do bramki w rozgrywkach Primera Division. Przez dwa kolejne sezony. Ter Stegen grał natomiast w Copa del Rey i Lidze Mistrzów.
Kpiny i życiowa szansa
Taka sytuacja na dłuższą metę niezbyt go satysfakcjonowała. Przeżywał różne momenty. W sezonie 2014/2015 zachwycano się postawą, jaką prezentował na europejskiej arenie. Na Olympiastadion w Berlinie wniósł wraz z kolegami najcenniejsze klubowe trofeum, a jego parada z półfinałowej rywalizacji przeciwko Bayernowi została uznana za najbardziej spektakularną w sezonie. Kilka miesięcy później, Niemiec stał się jednak obiektem żartów w hiszpańskich mediach.
Z racji urazu, jakiego nabawił się Bravo przed startem kolejnych rozgrywek, ter Stegen otrzymał kilka dodatkowych szans na grę. Ale ich nie wykorzystał. W sześciu meczach puścił aż 15 goli, z czego w trzech aż czterokrotnie wyjmował piłkę z siatki. A ponadto w Lidze Mistrzów strzałem z około 50 metrów zaskoczył go Alessandro Florenzi.
"Ter Stegen nie potrafiłby nawet złapać taksówki na ulicy" - wyśmiewała go "Marca". Wydawało się, że przez kilka następnych miesięcy notowania gracza w Barcelonie nie wzrosły choćby odrobinę. Wewnątrz klubu postrzegano jednak jego sytuację w odmienny sposób.
Włodarze Blaugrany konsekwentnie odrzucali wszystkie oferty wykupienia zawodnika. Jedna z nich nadeszła z Manchesteru City. Do tego klubu powędrował ostatecznie Bravo, któremu wprost oznajmiono, że trenerzy zamierzają uczynić numerem jeden ter Stegena. 24-letni golkiper w końcu otrzymał w Katalonii szansę z prawdziwego zdarzenia. Powrót do Moenchengladbach stanowi dla niego tylko jeden z wielu przystanków na drodze do stania się legendą FC Barcelony. W przeciwieństwie do rodzinnego miasta, w Hiszpanii wciąż bowiem jest tylko pretendentem do tego miana.
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)