Tomasz Dzionek: Powrót Engela, czyli beton trzyma się mocno

Tajemnicą poliszynela jest to, że obecnie nam panujący Grzegorz Lato i cała jego świta, z Antonim Piechniczkiem na czele, nie darzą Leo Beenhakkera zbytnią sympatią. Trudno to nawet nazwać szorstką przyjaźnią, gdyż prezes z kolegami wielokrotnie deklarowali niezadowolenie z faktu objęcia stanowiska selekcjonera kadry narodowej przez obcokrajowca. Niby dlaczego na to stanowisko szuka się w innych krajach trenerów, jak w Polsce panuje taki urodzaj? Kimże jest ten Beenhakker, który pewnie nawet nie słyszał o "słynnej polskiej myśli szkoleniowej"?

Wojna na słowa

Od czasu zakończenia zeszłorocznych mistrzostw Europy w piłce nożnej, które przyniosły polskim kibicom ponowny powód do nieuniknionej frustracji, trener Leo Beenhakker stał się obiektem wielu niepotrzebnych ataków. Jego przeciwnicy zarzucali mu brak honoru i poczucia odpowiedzialności związany z niepodaniem się do dymisji po nieudanych mistrzostwach. Albowiem w przeciwieństwie do niego, jego poprzednicy - Jerzy Engel i Paweł Janas, po przegranych turniejach musieli pakować manatki i pożegnać z posadą. W takiej nieprzyjemnej atmosferze Holender miał za zadanie po mistrzostwach stworzyć drużynę, z którą awansowałaby do kolejnego mundialu.

Po historycznej i w pełni dobrowolnej rezygnacji spełnionego Michała Listkiewicza i porannym joggingu wokół Pałacu Kultury i Nauki redaktor Moniki Olejnik, władzę w związku przejął Grzegorz Lato. Większość obserwatorów twierdziła wówczas, że dni Beenhakkera są policzone. Trener coraz bardziej zapadał się w polskim bagnie, jakie zgotowali mu zarówno działacze, jak i żądni sensacji dziennikarze. Z bohatera z doczepionymi piórami husarii stał się nagle wrogiem publicznym. Uchodzący z początku za dżentelmena Holender zaczął polemizować ze swoimi przeciwnikami na równie niskim poziomie. Tym samym coraz bardziej dawał do zrozumienia, że praca w reprezentacji Polski już go nie satysfakcjonuje. Szczytem chamstwa z jego strony okazało się przyjęcie oferty holenderskiego Feyenoordu Rotterdam i objęcie funkcji doradcy do spraw beznadziejnych, mimo iż władze związkowe kategorycznie zabroniły mu szukania pracy na drugi etat.

Fortel "leśnych dziadków"

Cała polityka agresji wobec Beenhakkera ze strony PZPN była oczywiście zamierzona. Dziwi jednak fakt, że na te zaczepki trener chętnie odpowiadał, dając tym samym ewidentne powody do wyrzucenia go ze stanowiska. Plan "leśnych dziadków" sprawdził się i teraz mogą oni zacierać ręce. Na stanowisku prezesa jest człowiek, który w żaden sposób nie ma kompetencji do prowadzenia największego w Polsce związku sportowego, gwarantujący jednocześnie status quo dla swoich podwładnych. Problem pożerającej polski futbol korupcji ograniczać się będzie nadal do łapanki wrocławskiej prokuratury i wycieków dotyczących kolejnych przesłuchań. Nie będzie żadnej fali odnowy, pociągania do odpowiedzialności łapówkarzy, weryfikacji kompetencji sędziów z lepkimi rączkami, nie wspominając już o planach ratowania przed zapaścią polskiej piłki kopanej poprzez wprowadzenie systemu szkolenia najmłodszych adeptów. Cały ten sport zarasta z dnia na dzień coraz to gęstszymi krzakami i chwastami, jak swego czasu Stadion Dziesięciolecia. Wszystko to za sprawą decydentów, których kadencja w szeregach związku ogranicza się do pobierania pensji, ściągania składek członkowskich i pierdzenia w stołek na związkowych zjazdach. Nowo wybrane władze związku, tak samo jak poprzednicy, choć wiadomo, że zmiany w związku ograniczają się jedynie do roszad na stanowiskach, nie czują żadnej odpowiedzialności za sytuację w polskiej piłce. Fakt jakiejkolwiek dyskusji na temat ewentualnego przejęcia przez Engela reprezentacji jest tylko potwierdzeniem dalszej stagnacji, którą nam "leśne dziadki" chcą sprezentować.

Ale to już było - niech nie wróci więcej

Jerzy Engel prowadził reprezentację w latach 2000-2002. Jego przygoda z kadrą, przeplatana spektakularnymi zwycięstwami nad Armenią, Walią, Norwegią i Islandią, jak i porażkami z Białorusią i Japonią, zakończyła się z hukiem po fatalnym mundialu w Korei Południowej. Wiadomym było, że sędziowie musieli wówczas gospodarzom delikatnie pomóc, bo turniejowi groziła klapa finansowa, spowodowana brakiem zainteresowania meczami ze strony koreańskich kibiców. Z tymże w meczu z reprezentacją Polski, oszołomieni spektakularną kakofonią Edyty Górniak, polscy piłkarze zagrali tak fatalnie, że arbiter tego spotkania nie musiał wcale interweniować w interesie zawodników z Korei. Później przyszła żałosna porażka z Portugalią i zwycięstwo nad Stanami Zjednoczonymi na otarcie łez. Engela pozbyto się bardzo szybko i bardzo słusznie. Biorąc pod uwagę jego zasługi dla rozwoju cypryjskiego futbolu, można było przypuszczać, że Engel zaszyje się na dalekiej śródziemnomorskiej wyspie. Niestety trener nie dał za wygraną, został w kraju i w szeregach polskiego związku otrzymywał kolejne posadki. Aktualnie jest pełnomocnikiem Prezydium Zarządu ds. Szkolenia - trudno jednak określić o jakie szkolenie chodzi. Poza tym Engel jest członkiem zarządu związku, wydziału szkolenia oraz rady trenerów. Biorąc pod uwagę fakt, że trener Engel brał i bierze nadal czynny udział w działaniach związku, choć słowo "czynny" brzmi dość niefortunnie, należy podkreślić, że może on mieć duży wpływ na sytuację w polskim futbolu i kadrze narodowej. Jeśli więc jest źle, to dlaczego on ma dostać fuchę uzdrowiciela? Tycg, którym już za pracę w reprezentacji podziękowano, nie powinno się zatrudniać ponownie!

Smuda, Skorża, Kasperczak, ktokolwiek...

Po ostatnich sukcesach Lecha Poznań wielokrotnie poruszano temat ewentualnego przejęcia po Beenhakkerze reprezentacji Polski przez Franciszka Smudę. Trzeba przyznać, że "Franz" zna się na fachu. Sukcesy Widzewa Łódź, Wisły Kraków i teraz Lecha są głównie jego zasługą. Poza Smudą zdarzało się słyszeć głosy pochwalne na temat Macieja Skorży, który zarówno z Groclinem Grodzisk Wlkp., jak i aktualnie z Wisłą Kraków osiąga bardzo dobre wyniki. Do tego zacnego grona, pomimo nieudanych jak dotąd prób ratowania Górnika Zabrze przed spadkiem, dodałbym Henryka Kasperczaka, który także święcił sukcesy z Białą Gwiazdą. Poza tym polska reprezentacja nie byłaby pierwszą kadrą narodową, którą miałby zaszczyt poprowadzić.

Na nic się mają te wszystkie dywagacje na temat ewentualnego przejęcia schedy po Beenhakkerze. W związku, który decyduje o tym, kto będzie selekcjonerem kadry, od dawna mają upatrzonego kandydata. Ziomkostwo trzyma się tak mocno, że przypuszczalna negatywna reakcja opinii publicznej na ponowny wybór wypalonego Engela nie zrobi na nim żadnego wrażenia. Ważne żeby zrobić kolejna roszadę w związku i desygnować "swojego człowieka" na świetną posadę. Można przypuszczać, że nowo wybrany Engel prześlizgnie się przez eliminacje do mistrzostw świata w RPA. Na samym turnieju oczywiście znów się zbłaźni, a zastąpi go nie kto inny, jak... Antoni Piechniczek! Miejmy nadzieję, że prezes Lato, wraz z kolegami, zastanowią się jeszcze nad kandydatem do objęcia stanowiska po Leo Beenhakkerze i nie dadzą kibicom kolejnych powodów do poczucia wstydu za kondycję polskiej piłki nożnej.

Proponuję więc każdemu kibicowi przed pójściem spać odmówić cztery "zdrowaśki" za wypędzenie z polskiego związku złych pomysłów.

tomasz.dzionek@sportowefakty.pl

Komentarze (0)