Debiutant na trenerskiej ławce Korony. "Trzeba twardo stąpać po ziemi"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Piotr Polak
PAP / Piotr Polak
zdjęcie autora artykułu

- Użalając się nad porażkami, bądź za bardzo świętując dobry mecz nigdzie się nie dojdzie. Trzeba twardo stąpać po ziemi, być pokornym, ale mieć w sobie też trochę odwagi - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty nowy trener Korony, Tomasz Wilman.

W tym artykule dowiesz się o:

Wybór 40-latka był dla wielu dużym zaskoczeniem. Nieznany wcześniej z samodzielnej pracy trenerskiej Tomasz Wilman zajął miejsce Marcina Brosza, który w ostatnim sezonie osiągnął z Koroną wynik ponad stan. Czy tym razem będzie podobnie? Czego powinniśmy się spodziewać po kolejny raz przebudowanej drużynie z województwa świętokrzyskiego?

WP SportoweFakty.pl: Ma pan ulubione powiedzenie?

Tomasz Wilman: Nie, nie mam.

Pytam, ponieważ patrząc na przebieg pana pracy w Koronie wydaje mi się, że mogłoby nim zostać "cierpliwość popłaca".

- Cierpliwość na pewno, ale chyba przede wszystkim praca, bo to jest podstawa. Trzeba skupić się na tym co w danej chwili się robi, nie wybiegać za daleko w przyszłość i też nie wracać do przeszłości, tylko żyć i robić swoje jak najlepiej. I to tak naprawdę w każdym aspekcie życia. Gdy staram się być z rodziną, to tylko z nimi, ale coraz częściej zarzucają mi, że zbyt dużo jest tej pracy nawet w życiu osobistym, ale wydaje mi się, że przynosi to efekty. Jeśli człowiek zaangażuje się w pracę, robi to z przekonaniem i wyciąga wnioski to będzie dobrze. Oczywiście można też marzyć, ale nie można żyć tymi marzeniami. Trzeba wiedzieć czego się chce. Tak to się teraz poukładało, wiele czynników miało na to wpływ. Dalej pracuję tak jak pracowałem, z tą różnicą, że może trochę więcej.

ZOBACZ WIDEO Rio bez Możdżonka."Zespół już o tym wie" (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Wspomniał pan o marzeniach. Jedno z nich, debiut w Ekstraklasie w roli pierwszego trenera, niedługo się spełni.

- To jest tylko kolejny etap. Teraz chcę żebyśmy zdobywali punkty, rozgrywali dobre mecze, żeby drużyna się rozwijała, a piłkarze dostawali oferty z lepszych klubów, klub na tym zyskiwał, po prostu, żeby to dobrze funkcjonowało. Teraz moim marzeniem jest jak najlepiej przygotować się do meczu z Zagłębiem. Chcemy, żeby kibice byli z nas zadowoleni i docenili to, że się staramy.

Jest pan związany z Koroną ponad 15 lat. Współpracownicy mówią o panu "pracowity, oddany klubowi". To chyba miłe?

- Tak, jest to miłe, ale nie ma wpływu na wyniki. Przyniosło to efekt taki, że jestem trenerem w Koronie i mogę tylko być wdzięczny losowi, włodarzom, że mi zaufali. Wierzę w to, że do każdego meczu i treningu trzeba przygotować się jak najlepiej i wynik jest sprawą otwartą. Wpływa na to wiele czynników i trenerzy muszą przewidzieć jak najwięcej z nich i umieć zareagować w odpowiednim momencie spotkania. Tak też zamierzam pracować.

Prezes Marek Paprocki nazwał pana wychowankiem Korony. Czuje pan, że tak właśnie jest?

- Oczywiście. W Kielcach zdobywałem wszystkie doświadczenia trenerskie, klub mi wiele rzeczy umożliwiał, za co jestem wdzięczny. Ale to było w przeszłości, a liczy się tylko to co dziś i jutro. Z przeszłości są miłe wspomnienia, ale nie można tym żyć, trzeba iść do przodu. Ważne, żebyśmy byli jednością. Mam tutaj na myśli nie tylko zespół, ale też administrację klubu. To ważne, żebyśmy czuli poparcie i wzajemnie szanowali swoją pracę.

Nie ukrywa pan swojego przywiązania do klubu. To może pomóc czy bardziej przeszkodzić?

- Nie jestem w stanie tego przewidzieć. Emocje emocjami, ale w kluczowych momentach muszę mieć chłodną głowę i trzeźwe myślenie. Nie będę nieustannie myślał, że jestem w klubie 15 lat. Oczywiście jest to dla mnie ważne, ale nie ma to przełożenia na aktualny wynik.

Czeka pana największy test w karierze. Jak samopoczucie tuż przed debiutem w Ekstraklasie?

- Zaczyna być ciepło w brzuchu (śmiech). Pojawia się większe napięcie. Drużyna jednak normalnie trenuje, wiemy co jeszcze musimy poprawić w tych ostatnich dniach, mamy świadomość tego co jest naszą silną stroną i na tym się skupiamy.

Pewnie zdaje sobie pan sprawę z tego, że dla szerszego grona kibiców, ale też trenerów, jest pan zagadką. Można to przekuć w atut Korony?

- Wiadomo, że jeśli jakiś trener jest od wielu lat na rynku, to można niektóre jego reakcje przewidzieć. Nie wiem czy to może być atut. Naszym atutem jest to, że mamy drużynę, która chce grać w piłkę, jest gotowa ciężko pracować. Wiemy ile nam potrzeba do tego, żeby być tam gdzie planujemy. Na szczęście odczuwamy potrzebę podnoszenia swoich umiejętności. Na tym będziemy bazować.

Początek sezonu macie wymagający - Zagłębie, Pogoń, Piast i Lech. Układa już pan sobie w głowie różne scenariusze tych pierwszych kolejek?

- Liczy się dla nas tylko niedzielny mecz. Nie wybiegam w przyszłość, tak samo jak nie rozpamiętuje ostatnich spotkań kontrolnych. To nie ma znaczenia prócz tego, że trzeba wyciągać wnioski. Tylko w taki sposób można normalnie żyć. Użalając się nad porażkami, bądź za bardzo świętując dobry mecz nigdzie się nie dojdzie. Trzeba twardo stąpać po ziemi, być pokornym, ale mieć w sobie też trochę odwagi.

Doświadczenia nabierał pan będąc asystentem trzech ostatnich trenerów Korony. To bez wątpienia duży kapitał.

- Była to dla mnie bezcenna nauka i jestem wdzięczny, że miałem taką możliwość. Doceniam to, że mogłem z tymi trenerami pracować, ponieważ od każdego wiele się nauczyłem. Mam nadzieję, że ja też dałem im od siebie dużo, bo starałem się jak mogłem. Postaram się wykorzystać to w mojej pracy.

Mimo to wielu kibiców zarzuca panu brak obycia w pracy pierwszego trenera w seniorskiej piłce.

- I mają rację, to nie jest kłamstwo. [nextpage]To w jaki sposób chce pan ich przekonać, żeby dali szansę Koronie Tomasza Wilmana?

- Tylko wyniki mogą ich przekonać. Gdy nie będzie wyników, to zawsze winny będzie trener. Trzeba to przyjąć na klatkę i nie ma co nad tym ubolewać. Generalnie kibic ma prawo wymagać, mieć swoje zdanie, oczywiście jeżeli nikogo tym nie krzywdzi i nie jest niesprawiedliwe, bo przecież czasami są to rzeczy dziwne. Trzeba to jednak szanować. My przecież gramy dla kibiców i bez kibiców nas nie ma. Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Kibice różnie reagują na porażki, zwycięstwa. Czasami po wygranej 1:0 padają pytania, dlaczego tylko 1:0? A znowu po pechowej porażce głośno krytykują. Musimy być przygotowani na to, że fani będą od nas wymagać i wręcz zależy nam na tym, bo to właśnie jest sens naszej pracy.

Siłą Korony po raz kolejny będzie zadziorność i kolektyw?

- Wszystko po trochu. Mamy swój pomysł, wiemy jak chcemy grać i oczywiście przełoży się to na wynik. Mamy też umiejętności piłkarskie. W jednym meczu o wyniku zadecyduje zadziorność, w kolejnym cierpliwość a w jeszcze następnym może to być geniusz jednego zawodnika. Tak to bywa. Spotkania zazwyczaj kończą się różnicą jednej bramki, więc często są to niuanse. Te mecze są bardzo do siebie podobne. Czasami decyduje szczęście i my chcemy mu pomagać i na nie zasługiwać. Jestem przekonany, że pracując tak jak teraz w dłuższej perspektywie wyniki zaczną przychodzić.

Widać w panu optymizm, ale czy nie zmartwił się pan po ostatnim sparingu z AEK Ateny (porażka 0:2 - przyp. red.)?

- Nie. Tak na chłodno analizując było wiele dobrych elementów, na które pracowaliśmy. AEK to jest klasowa drużyna, mieli dobre sytuacje, ale wiele z nich miało miejsce po naszych prostych błędach. Gdyby nie to, zbyt wiele tych okazji by nie stworzyli. Bez dwóch zdań byli od nas lepsi, ale my też mieliśmy swoje szanse, które musimy wykorzystywać. Musimy być skuteczni i cierpliwi, wtedy będą z tego efekty. Potrzebna jest nam koncentracja i odpowiedzialni ludzie, którzy będą na boisku pracować przede wszystkim dla drużyny. Ostatnie Euro pokazało, że gdy te największe gwiazdy pracują dla swoich zespołów to mamy wspaniałe efekty. Miło było patrzeć na Garetha Bale'a jak pracował na całym boisku dla reprezentacji Walii.

A nie boi się pan, że zaangażowanie to może być za mało, że prędzej czy później Koronie zacznie brakować jakości? Ciężko będzie zastąpić Airama Cabrerę czy Vlastimira Jovanovicia.

- Mamy chłopaków, którzy potrafią grać w piłkę. Mateusz Możdżeń ma doświadczenie w lidze, ale też w europejskich pucharach, którego przecież nie miał "Jova". To są całkowicie inni zawodnicy i nie ma co ich porównywać. Chcemy wykorzystać zalety Mateusza, ściągnęliśmy go po to, żeby zastąpić Jovanovicia. Przebudowa drużyny to jest trudny proces. W naszym przypadku odeszło wielu zawodników, jednak jestem przekonany, że ci którzy są z nami dadzą nam odpowiednią jakość. Oczywiście dalej będziemy szukać wzmocnień, piłkarzy, którzy dzięki swoim umiejętnością pomogą rozwijać się pozostałym, przez co wszyscy będziemy systematycznie szli do przodu. Tacy zawodnicy są mile widziani i takich postaramy się jeszcze pozyskać.

Jeśli już mowa o zmianach w szatni, to znów wiele się działo. W takich warunkach chyba ciężko mówić o komforcie pracy?

- Nie jest to komfortowe, ale przecież takie jest życie trenera. Fajnie byłoby mieć stałą kadrę, ale na tę chwilę jest inaczej. Nie możemy sobie jednak pozwolić na analizowanie tego. Zmiany są i tyle. Przygotowujemy się w optymalnym dla nas składzie do najbliższego spotkania i chcemy zagrać z głową.

Sparingi pokazały, że największy problem Korony tkwi w słabej skuteczności. Kibice liczą na to, że pozyskacie jeszcze napastnika.

- Generalnie na każdą pozycję możemy szukać zawodnika, który mógłby nas wzmocnić. W formacji defensywnej zmieniło się najmniej, więc jesteśmy w miarę spokojni. Ale z drugiej strony po meczu z AEK, kiedy popełniliśmy dużo prostych błędów, nie możemy mówić, że śpimy spokojnie, bo obronę już mamy i teraz tylko potrzeba napastnika. Absolutnie tak nie jest. Będą jeszcze zmiany w drużynie i chłopaki są na to przygotowani.

Kilka dni temu kieleccy radni zgodzili się na sprzedaż klubu. Czy ta sytuacja dotyka jakoś zespół?

- Pracujemy normalnie. Prezes Paprocki zapewnił nas, że wszystko jak na razie zostaje po staremu. Umowa o sprzedaży nie została jeszcze podpisana. Nie mamy na to wpływu, dlatego najlepiej, żeby każdy robił swoje. Jeżeli władze uznają, że to jest najlepszy pomysł dla Korony, to musimy im wierzyć.

Te wszystkie roszady kolejny raz spowodowały, że wielu ekspertów właśnie w Koronie upatruje potencjalnego spadkowicza. Jak podchodzi pan do takich przedsezonowych opinii?

- Można to traktować w kategoriach zabawy. Ludzie lubią przewidywać, ale niekoniecznie musi się to później sprawdzić. Całkowicie się od tego odcinam. Nigdy nie typuje tego kto będzie mistrzem Polski czy Europy. Zbyt wiele czynników ma na to wpływ. To jest prawo dziennikarzy i kibiców, żeby takie komentarze wydawać. Ważne dla mnie jest tylko to, żeby nie było to w rażący sposób krzywdzące dla drużyn czy poszczególnych zawodników, bo widziałem pytania kto jest najsłabszym piłkarzem? Według mnie jest to mocno nie w porządku.

A czy to nie jest czasem tak, że stawianie krzyżyka na Koronie jeszcze bardziej was mobilizuje? W ostatnich latach drużyna udowadniała, że im mocniejsza krytyka, tym większe zaskoczenie.

- Znamy swoją wartość i będziemy grali swoje. Wiemy co mamy dobrego, czego nam brakuje i skupimy się na walce. Nie zamierzam dywagować na temat tego, czy jesteśmy postrzegani jako pierwsi do spadku. To są założenia, które boisko może bardzo brutalnie zweryfikować. Piłka nożna jest sportem tak nieprzewidywalnym, że każdy może wygrać z każdym. Musimy wiedzieć czego się chce na boisku, iść razem i wtedy to wszystko ma sens i właśnie tak chcemy pracować.

Rozmawiał Sebastian Najman

Źródło artykułu: