Zegar przy Słonecznej nieubłaganie odmierzał czas. Jagiellonia Białystok parła do przodu, a gdy czerwoną kartkę zobaczył Damian Jakubik, jej ataki jeszcze bardziej przybrały na sile. Brakowało jedynie dostawienia stempla pod bramką rywala. Bramkarz Górnika Łęczna raz za razem zerkał w górę, gdzie na tablicy świetlnej upływały kolejne minuty. Trwał z czystym kontem. Cel był bliski.
Na trybunach chwalono biegającego jak mały samochodzik Przemysława Frankowskiego i będącego zawsze tam gdzie trzeba Rafała Grzyba. Pojawiły się jednak głosy, że jeśli ktoś ma dać gospodarzom wygraną, to tylko Konstantin Vassiljev. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że mimo łagodnego wyglądu, ma dynamit w nodze i może zrobić z niego pożytek. I stało się. Była 84. minuta, kiedy Dziugas Bartkus wypiąstkował piłkę poza pole karne, a tą przejął właśnie Estończyk. Krótki rzut oka w stronę bramki i niesamowita petarda z lewej nogi. Żaden golkiper nie miał prawa tego zatrzymać! Pomocnik, uśmiechnął się i pobiegł do band okalających boisko, gdzie dopadli go fetujący koledzy. Wiedzieli już, że zostają w grze o czołową ósemkę.
- Kilka razy próbowałem już w pierwszej połowie, ale piłka nie chciała się słuchać. Zdecydowałem, że jeszcze ten raz spróbuje. Było dużo koncentracji przy tym strzale i udało się - powiedział estoński strzelec złotego gola.
- Dobrze, że mamy w drużynie takiego starego, który nam wywalczy punkty - żartował po spotkaniu Fiodor Cernych.
Gol Vassiljeva przedłużył szansę Jagiellonii na czołową ósemkę. Dla Estończyka jest to trafienie po długiej przerwie. Ostatnią bramkę zdobył bowiem latem, ubiegłego roku, w meczu z Cracovią (1:1).
Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: pudło roku?