Szukiełowicz: Jak się nie zgadzasz, to do widzenia

Romuald Szukiełowicz, nowy trener ostatniego w tabeli ekstraklasy Śląska Wrocław o pierwszych dniach pracy, twardych zasadach i wizji gry

WP SportoweFakty: Po co panu to było?

Romuald Szukiełowicz: Gdyby propozycja pracy przyszła z innego klubu, niż Śląsk, na pewno dłużej bym się zastanawiał. Życie miałem ułożone, żadnych stresów. A teraz wsiadłem na roller-coster. Szaleństwo pełne, nawet nie wiedziałem, że tyle ludzi zna mój numer telefonu.

Piłkarze pana znali?

Niektórzy w klubie patrzyli z ciekawością, zdziwieni, że jeszcze chodzę. Inni myśleli pewnie, że nie żyję. Spokojnie. Mamy taką ligę - 45+, w której biegam, grywam, radzę sobie dobrze. Mnie to zamieszanie wokół trenera Śląska nie przeszkadza, adrenalina zawsze działała na mnie pozytywnie.

W 1989 roku także obejmował pan ostatni w tabeli Śląsk, by skończyć ligę na dziewiątym miejscu. Widzi pan jakieś podobieństwa z tamtym czasem?

Jedno widzę. Miejsce w tabeli.

Nic więcej?

To sytuacje bez porównania. Wtedy miałem w zespole wielkich piłkarzy, a później zimą sprowadziłem kolejnych, którzy stanowili wzmocnienia. Od Ryszarda Tarasiewicza i Waldemara Prusika zaczynało się przecież ustalanie składu kadry, a byli jeszcze Stefan Machaj, Zbyszek Mandziejewicz, Janusz Jedynak, Aleksander Socha… Z Romana Szewczyka, którego wziąłem z wojska, zrobiłem dobrego stopera. Oczywiście dzisiaj w kadrze też są zawodnicy, nie mówię, że są źli. Przy pełnej integracji możemy powalczyć o spokojne utrzymanie.

Mówi się o panu - "trener z twardą ręką".

Irytuje mnie to. To nic nie znaczy. Mamy konkretną pracę do wykonania, musimy sprzedać swoje umiejętności na boisku. Albo się na to zgadzasz, albo nie. Jak nie, to do widzenia. Kiedy patrzę na drużyny z najwyższego poziomu, to nie widzę, żeby z tamtych zawodników lał się pot, żeby schodzili z boiska z wywieszonym językiem. A przebiegli 11-13 kilometrów. I co? Myśli pan, że oni się tacy urodzili czy że na Zachodzie mają tak silne antyperspiranty, że zatrzymują pot na dwie godziny i dopiero potem wszystko spływa? To po prostu efekt ciężkiej pracy. Mam rozpisany na nuty obóz przygotowawczy Realu Madryt z 2008 roku z Austrii. Oni tam w interwałach biegali 6 razy 1200 m w czasie 4:40.

Nie boi się pan, że jest pan strażakiem na trzy mecze, a zimą działacze wymyślą kogoś nowego?

Umowa podpisana jest do końca sezonu. Jak utrzymam drużynę w lidze, zostanie automatycznie przedłużona.

Będą zimą pieniądze na transfery?

Na razie się tym nie zajmuję. Myślę o ligowych meczach z Górnikiem Łęczna i Podbeskidziem Bielsko-Biała oraz pucharowym z Zawiszą Bydgoszcz. Przez całe dni oglądam piłkarzy, dostrzegam inne rzeczy niż w telewizji czy podczas meczów obserwowanych z trybun. Jesteśmy już po pierwszych rozmowach. Jak znajdziemy wspólny język to "łapa" i zostajesz. Jak nie - to mam jasność i idę do zarządu z konkretnymi planami transferowymi.

Jak wyszły te badania socjometryczne, które zrobił pan piłkarzom w pierwszych dniach swojej pracy?

Znajomy profesor mi je rozpisał, teraz potrzebujemy czasu na analizę.

Jaki spotkał pan zespół? Załamany, bez wiary w siebie?

Inaczej. Dużo brakuje, żeby powiedzieć, że to jest zespół.

Co pan zamierza zrobić? Jaki jest plan?

Sprawdzam, jak bardzo drużyna jest rozbita, rozwarstwiona. Na jakim poziomie jest kooperacja. Analizuję czy zawodnik podaje piłkę drugiemu, żeby wykorzystać jego atuty czy dlatego, że sam już nie wie co z piłką zrobić, bo się zmęczył. Przedstawiłem piłkarzom swoją wizję naprawy.

I?

Nie wiem, ale oni nie są od komentowania tylko do akceptowania mojego pomysłu. Podejdziemy do sprawy profesjonalnie, zbadamy się pod kątem przygotowania fizycznego, spotkamy się z psychologiem. Oczywiście nie będę głuchy na głosy z zespołu. Będzie rozmowa, kooperacja, ale nie w tej fazie projektu.

[b]Rozmawiał Michał Kołodziejczyk
#dziejesiewsporcie: wspaniały gol w Rumunii

[/b]

Komentarze (0)