WP SportoweFakty: Różnie w tych eliminacjach bywało z pańską formą, ale w końcówce to był Łukasz Piszczek z najlepszych czasów?
Łukasz Piszczek: Całe eliminacje trwają dwa lata, były mecze lepsze i gorsze. Akurat te ze Szkocją i Irlandią to był finał eliminacji i każdy chciał zagrać jak najlepiej. Zawsze gra się na maksimum, ale nie zawsze wychodzi jak chcesz. Nie, że chciałbym komuś coś udowodnić, ale był decydujący moment walki i mam wrażenie, że cała drużyna dobrze wyglądała. Po meczu z Irlandią miałem świadomość, że zagrałem bardzo dobrze.
Takie rzeczy się czuje od razu?
- Tak. Jak wiem, że z Niemcami we Frankfurcie zagrałem słabiej a w pierwszym w Warszawie dobrze.
Ta końcówka eliminacji to odpowiedź na mecz z Niemcami?
- Wtedy na rozgrzewce poczułem ból, ale wolałbym się nie tłumaczyć. Po prostu myślałem, że adrenalina zrobi swoje i to puści. Było inaczej i z minuty na minutę było coraz gorzej. Oczywiście gdzieś tam w końcowym rozrachunku wychodzi na to, że byłem zamieszany przy dwóch bramkach, ale to wyszło z czegoś, co wydarzyło się wcześniej.
Oczywiście była też taka interpretacja, że po tamtej stronie brakowało asekuracji.
- Ale nie mam problemu z krytyczną oceną, wiem co myślę.
No więc ta Szkocja i Irlandia to była odpowiedź na krytykę?
- Nie, po prostu chciałem zagrać dwa dobre mecze.
Po pierwszym meczu z Niemcami, w Warszawie, była euforia, która niosła nas do samego końca. Mało brakowało, a skończyłoby się źle. Znaleźliście się na ostrzu noża.
- Trochę już gram w piłkę i doświadczenie z różnych sytuacji mam. Na pewno to pomaga w takich sytuacjach i jesteś na to przygotowany. Choćby mecz w Lidze Mistrzów z Malagą (Borussia do 90. minuty przegrywała 1:2 u siebie, potrzebowała 2 bramek do awansu i strzeliła je w doliczonym czasie - dop. red.) uczy, że zawsze możesz coś zrobić. Tak było ze Szkocją, był ostatni rzut wolny i trzeba traktować go jako szansę.
Joachim Loew nazywa to efektem Kilimandżaro, co brał ze swojego doświadczenia. 100 metrów przed szczytem chciał zrezygnować, ale wstał, włożył w tę końcówkę największy wysiłek i odpoczął na szczycie. Używał tej historii do motywowania graczy.
- Jeśli wiesz w jakiej jesteś sytuacji, przegrywasz, a musisz wydrzeć co najmniej punkt, to rzucasz wszystko. Nawet Łukasz Fabiański na ten rzut wolny wszedł i też w jakimś stopniu przyczynił się do tego, że piłka przeszła dalej, odbiła się od słupka i "Lewy" ją dobił do pustej bramki.
To najlepszy moment eliminacji?
- Było ich kilka, choćby mecz z Niemcami, gdzie pierwszy raz wygrywasz z Niemcami, którzy w tym momencie są w dodatku mistrzami świata. Ale też mecze z Gruzją, które były bardzo trudne, choć wyniki na to nie wskazują. Gruzini pokazali, że potrafili urwać punkty Szkocji, Niemcy też się męczyli z nimi. A my zagraliśmy te mecze na zero z tyłu i to ma swoją wartość. Oczywiście koniec eliminacji, gdzie musieliśmy wygrać i wygraliśmy. Kluczem do tego wszystkiego było to, że drużyna wyglądała dobrze mentalnie.
Skoro wspomniał pan mecz z Niemcami w Warszawie, można powiedzieć, że to był początek drużyny?
- Awansowaliśmy do mistrzostw Europy i to na razie jest początek. Turniej pokaże jaka jest nasza siła. Ale wiadomo, że media lubią takie "kamienie milowe". Był mecz z Portugalią, z Czechami, teraz jest z Niemcami. Ok, to wasza praca, ale ja do tego tak nie podchodzę. Swoją drogą przypominam sobie teraz głosy, żeby ten mecz z Niemcami odpuścić i skoncentrować się na Szkocji.
Autorem cytatu jest Jan Tomaszewski.
- Nie pamiętam kto, ale nie można tak podchodzić.
[nextpage]Zastanawiam się na co stać ten zespół. Zna pan siłę tej drużyny, pamięta dwa poprzednie turnieje…
- W 2008 roku zaczynałem i byłem młodym chłopakiem, który w dodatku z wakacji wskoczył na turniej. Za drugim razem czułem, że powinniśmy wyjść z grupy, rozczarowanie było duże.
Największe w karierze?
- Jedno z dwóch. Jeśli chodzi o klub, to przegrany finał Ligi Mistrzów, jeśli chodzi o kadrę to na pewno mistrzostwa w Polsce. Jeszcze w trakcie urlopu się o tym myślało. Życie piłkarza jest takie, że najlepszym lekarstwem jest kolejny mecz. A mieliśmy akurat dłuższą przerwę… Kac był, nie powiem. Tą drużyną, którą mamy dziś, na pewno udałoby się wyjść z grupy.
W czym jest lepsza?
- Jest bardziej doświadczona. To dużo znaczy. Trzon kadry gra od dłuższego czasu ze sobą. Trener ma pomysł na tę drużynę i konsekwentnie go realizuje.
Plus wzrost jakości zawodników.
- Na pewno. Robert był wtedy bardzo dobrym piłkarzem, teraz jeszcze poszedł do przodu. Doszedł Arek, którego wcześniej nie było. Wystarczy spojrzeć na statystyki, to najskuteczniejszy atak Europy, więc to też miało wpływ. Plus kilka innych rzeczy.
A jeśli chodzi o samą grę? Czego brakowało drużynie Smudy?
- Przede wszystkim sytuacje, które mamy, są wykorzystywane z zimną krwią. Zobacz na mecze z Grecją, Czechami. Mieliśmy te sytuacje. Zwłaszcza w pierwszych 20 minutach mieliśmy sporą przewagę w obu spotkaniach i mogliśmy strzelić 1-2 bramki. Gdyby udało się to wykorzystać, wyszlibyśmy z grupy. Teraz, poza tym meczem z Gruzją w Warszawie gdzie się długo męczyliśmy, wykorzystujmy sytuacje. Dziś dochodzą nowi zawodnicy, wszyscy się rozwijają. Arek, "Krycha", który gra rewelacyjnie w Sevilli, Kamil Glik świetnie radzi sobie w Torino, na lewej obronie nie ma posuchy.
Rybus to sensacja.
- Tak, ale też Kuba Wawrzyniak grał świetnie, gdy dostał szansę. Na koniec eliminacji właściwie każdy w optymalnej formie.
Wiem, że nie było jeszcze losowania, ale nie było odpowiedzi na pytanie: na co stać ten zespół?
- Na pewno minimum to wyjście z grupy. Inaczej sobie nie wyobrażamy. A potem kluczowe będzie na kogo trafimy.
Po wygranym meczu z Niemcami to ma znaczenie? Chodzi o świadomość grupy, abstrahując od tego, że oni tam byli zmęczeni mundialem, nie mieli kilku zawodników i tak dalej...
- Zawsze może być tak, że nie będzie kilku zawodników, że ktoś nie trafi z formą. Ty na to nie patrzysz, wychodzisz i chcesz wygrać, czy to Niemcy czy Gibraltar. To jest dobre w tym zespole, że on chce wygrywać.
[nextpage]Mecz z Gruzją w Tbilisi potwierdził, że to nie przypadek.
- I pokazał, że umiemy wykorzystywać stałe fragmenty. Że one mogą przeważyć, z Gruzją na wyjeździe, z Irlandią, ze Szkocją.
Ciekawe, że tak dobre mecze w kadrze zagrał pan w czasie, gdy ciężko szło w klubie. I w sumie dalej idzie. Zrozumiał pan jak się czuł Patrick Owomoyela, gdy tracił miejsce w składzie.
- Jest to dokładnie taka sama sytuacja. Tyle, że on wtedy wypadł (z powodu kontuzji - red.) na dłużej, ja na dwa tygodnie. Ale wystarczyło, że wskoczył Ginter i sam jestem pod wrażeniem, statystyki ma niesamowite.
Przypomina pana sprzed 5 lat?
- Kto by się spodziewał, że tak odpali. Był szykowany na środek obrony albo na "szóstkę". Jest zdolny, złapał "system" trenera…
I co teraz?
- Na razie staram się spokojnie do tego podchodzić
Polska czeka na transfer, najlepiej do Liverpoolu.
- Mam 2,5 roku umowy w Borussii. Mogę sobie powiedzieć: "Słuchajcie, mam mistrzostwa Europy i puśćcie mnie", ale to nie jest taka prosta sytuacja.
Były jakieś rozmowy?
- Jeszcze nie. Na pewno chcę grać, ale trzeba pamiętać, że jest zawsze kilka czynników, które wpłyną na to, że będę musiał albo chciał zostać. To nie jest wszystko takie proste, jak czasem ktoś napisze: "Nie gra, to powinien zmienić".
Sprawa jest trudna, bo w pewnym momencie był pan na szczycie świata i nagle stajesz się rezerwowym.
- Znam swoją wartość i dlatego to nie jest łatwe dla mnie. Ale to kolejne doświadczenie w karierze - jesteś gotowy do gry, ale trener wybiera inną opcję. To jest piłka, tu nie ma gwarancji miejsca w 1. składzie. Nie jestem jedynym w takiej sytuacji.
Trudne momenty miał też Kuba Błaszczykowski, który stracił opaskę kapitana z czym nie do końca się pogodził, co można wyczytać z jego książki. Jego sytuacja była też ciężka dla pana?
- Jestem przyjacielem Kuby i wiadomo, że jeśli jest w ciężkiej sytuacji to starałem się go wspierać. Dla mnie jako jego przyjaciela też nie było to komfortowe, ale jest reprezentacja i trzeba się dostosować. Zaakceptować pewne rzeczy. Są sytuacje na które nie masz wpływu, możesz potraktować je jako doświadczenie.
Rozmawiał Marek Wawrzynowski