Dogrywka z Adrianem Mierzejewskim. Prince i klątwa Mierzeja

TVN Agency / Na zdjęciu: Adrian Mierzejewski (w białej koszulce)
TVN Agency / Na zdjęciu: Adrian Mierzejewski (w białej koszulce)

Polscy trenerzy lubią powybrzydzać, że są zbyt często zwalniani. Dobrze, że na co dzień nie pracują w Arabii Saudyjskiej, bo skończyliby w psychiatryku.

W tym artykule dowiesz się o:

W zeszłym sezonie klub Adriana Mierzejewskiego Al Nassr Rijad ligę zaczął od siedmiu zwycięstw z rzędu, potem przyszła porażka, a po niej kolejne dwa zwycięstwa. Za wyniki głową zapłacił hiszpański trener Caneda.

Jedna rzecz, która pana najbardziej zaskoczyła po transferze do Arabii Saudyjskiej?

- To proste, nie spodziewałem się, że tak będzie podobało mi się życie tutaj - mówi Mierzejewski. - Trabzon był zupełnie innym miastem, typowo tureckim. Mogłeś wyjść na spacer z rodziną i wrócić do domu, nic więcej się tam nie działo. Rijad to miasto dwa razy większe od Warszawy, jest co zwiedzać, można w czterdzieści minut dostać się do Kataru, pojechać do Dubaju. Nie można narzekać na nudę po treningu. Tę przygodę mogę ocenić wyłącznie na plus. Zresztą tu ludzie niesamowicie interesują się piłką. Na nasze mecze przychodzi po 60 tysięcy widzów, w Iranie w azjatyckiej Lidze Mistrzów graliśmy przed stutysięczną publiką. Szok! W Katarze czy Zjednoczonych Emiratach Arabskich tak to nie wygląda.

Trudno żyje się gwieździe w Arabii Saudyjskiej?

- Wypadałoby zachować skromność, ale w jakimś stopniu się do tego przyzwyczaiłem. Już w Trabzonie mogłem zobaczyć, co to znaczy fanatyzm na punkcie piłki nożnej. Piłkarze byli niesamowicie popularni i w Arabii Saudyjskiej jest podobnie. W Rijadzie są trzy drużyny ekstraklasy. Ja gram akurat w największym klubie, kibice więc kręcą sobie ze mną filmy i wrzucają na te wszystkie snapchaty. Nie mam z tym problemu. Jako młody chłopak marzyłem, żeby grać w piłkę, i żeby być rozpoznawalnym, w jakimś stopniu mi się to udało, trudno, żebym się teraz obrażał. Wręcz przeciwnie, cieszę się, iż jestem lubiany.

Obcokrajowcy mogą liczyć na specjalne względy u kibiców?

- Jak dobrze grają… Spotkałem już na swojej drodze kilku zawodników z zagranicy, którym nie uśmiechało się wychodzenie na miasto. Nie chcieli wysłuchiwać krytyki pod swoim adresem. Łukasz Szukała, który grał w Dżuddzie mówi, że tam jest podobnie, ciężko jest zapłacić za obiad w restauracji po dobrym meczu. Ja miałem to szczęście, że byłem w Trabzonie, ale jak przyjeżdżają na przykład Brazylijczycy po raz pierwszy opuszczający ojczyznę, to muszą przeżywać szok.

Zdarzyło się, że któryś z tych obcokrajowców po prostu uciekł z Arabii, bo nie poradził sobie z zupełnie inną kulturą?

- Nikt nie może zwiać, bo wszyscy są na kontraktach. Przesiew jest jednak duży. W Arabii Saudyjskiej naprawdę ciężko utrzymać się obcokrajowcom. Grał tu Samaras, po pół roku out, przyszedł z etykietą najlepszego obcokrajowca polskiej ekstraklasy Dani Quintana - już go nie ma, to samo Ya Konan, zdobył ze dwie bramki i mu podziękowano, do mojego klubu trafił Brazylijczyk Hernane za 4 miliony euro, nie znał języka angielskiego, miał kłopot z wejściem w szatnię, w grupę, za chwilę już go nie było. Obcokrajowiec musi robić różnicę, delikatny spadek formy nie tyle nie jest mile widziany, nie jest wybaczany.

Cudzoziemiec musi robić show.

- Dokładnie tak jest. Nie po to Arabowie płacą obcokrajowcom bardzo dobre pieniądze, żeby ci potem mieli słabsze momenty na boisku. I trzeba się z tym pogodzić. Często cudzoziemcy mają nastawienie - zarobić, ale się nie narobić. To ich gubi. Do Arabii Saudyjskiej nie przyjeżdża się na piłkarską emeryturę, jak na przykład do Kataru czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tutejsza liga jest zdecydowanie najsilniejsza, trzeba po prostu dobrze pracować. Jak myślisz, że będziesz odcinał kupony, za chwilę przepadniesz. Pełny profesjonalizm, otoczka medialna, transmisje z meczów w BeIN i MBC Pro Sports. Nie słyszałem jeszcze, żeby jakikolwiek obcokrajowiec przyszedł do klubu i powiedział, że jest z czegoś niezadowolony, że chce odejść. Łatwo się domyślić dlaczego. To kluby rezygnują z piłkarzy. Po transferze do Al Nassr zdziwiony byłem presją, z którą się tu spotkałem. Gram w czołowym klubie i my mamy wygrywać wszystkie mecze. Remis ze słabszą drużyną odbierany jest jak ogromna wpadka i za chwilę mamy spotkanie z właścicielem klubu, z którego przekaz jest jasny - w kolejnym meczu nie ma mowy o potknięciu. W zeszłym sezonie, w którym zdobyliśmy mistrzostwo, z 26. meczów wygraliśmy 20. Teraz w trzech kolejkach zremisowaliśmy dwa razy (wywiad został przeprowadzony w poprzednim tygodniu - przyp. red.) i już posada trenera Jorge Da Silvy wisi na włosku, mimo że przed chwilą wygraliśmy z nim ligę. Gramy teraz do pierwszego błędu, jak trenerowi powinie się noga, nie będzie wesoło.

Maciej Skorża z ostatnimi wynikami Lecha Poznań mógłby się nie utrzymać na stołku.

- Nie, radził sobie całkiem dobrze w Arabii Saudyjskiej. Zresztą przed transferem dzwoniłem do trenera, żeby zasięgnąć języka, choć akurat pracował w mniejszym klubie. Mówił, że obcokrajowcowi jest ciężko wytrzymać tu rok. Jak trafiłem do Al Nassr było tu dwóch Brazylijczyków, w grudniu odeszli, potem przyszedł napastnik i pomocnik z Ameryki Południowej, ale w czerwcu już ich nie było. Teraz oprócz mnie jest Modibo Maiga z Mali, który ostatnio grał w West Hamie United i Marokańczyk Youness Mokhtar z Twente Enschede. Zobaczymy ile wytrzymają, ja się na razie trzymam.

Jest między wami rywalizacja o utrzymanie się w klubie?

- Trochę tak. W Arabii Saudyjskiej obowiązują limity. Może być w sumie czterech obcokrajowców, z czego jeden to Azjata. Miejsce trzeba więc sobie wywalczyć.

A co by się stało, gdyby obcokrajowiec po strzelonym golu przeżegnał się?

- Pewnie nie zostałoby to dobrze odebrane. Prowokacje nie są nigdzie mile widziane. Przychodząc do Al Nassr wiedziałem w jakim kraju będę grał i staram się podporządkować tutejszym regułom. To ja jestem tutaj gościem. Po bramkach lepiej się więc nie modlić, jeśli ktoś ma chrześcijańskie tatuaże, też lepiej się nimi nie chwalić, obnoszenie się z łańcuszkiem z krzyżykiem na szyi odpada. Tyle że nie ma sensu tego wyolbrzymiać. W Arabii mieszkają normalni ludzie, jest mnóstwo obcokrajowców, pracowników, którzy pomagają przy budowie metra czy wieżowców. Są tu amerykańskie szpitale, niemieckie i francuskie szkoły, moja córka poszła do szkoły amerykańskiej. Zresztą najlepszym dowodem jest to, że nie mieliśmy żadnych oporów, aby żona urodziła tu dziecko, obywatelstwa jednak nie ma, bo to wiązałoby się ze zmianą wyznania. Saudyjczycy są przyzwyczajeni do obcokrajowców, nie ma żadnego problemu. Po prostu obowiązują określone zasady i trzeba się ich trzymać. Ten kraj chce być przykładem dla wszystkich muzułmanów. Tu znajduje się Mekka, a więc najważniejsze miasto dla islamu, nie ma więc mowy o alkoholu, każda kobieta ma obowiązek zakrywać twarz i włosy wieczorem na ulicy i nie może prowadzić samochodu. Strony bukmacherskie są zablokowane, bo hazard jest zabroniony. Jeśli komuś to nie odpowiada, nie musi tutaj przyjeżdżać. Nie ma sensu zastanawianie się nad tym czy starać się łamać te zasady.

Pana żonie to odpowiada?

- Wiadomo, że nie jest z tego powodu wyjątkowo szczęśliwa, ale potrafi się dostosować. Przyzwyczaiła się. Robiliśmy wywiad przed podjęciem decyzji o przeprowadzce, rozmawiałem z trenerem Skorżą, zadzwoniłem też do polskiej ambasady w Arabii Saudyjskiej, wiedzieliśmy na co się decydujemy. Rijad to jedno z najbardziej konserwatywnych miast w Arabii, na przykład Dżudda leży nad morzem i wolności jest nieco więcej - zresztą Al Ittihad to w ogóle klub, w którym stawiają na Rumunów, stąd transfer Szukały grającego niegdyś w Bukareszcie. Natomiast obcokrajowcy zazwyczaj mieszkają w zamkniętych osiedlach, na które Saudyjczycy nie mają wstępu i życie wygląda tam jak w Europie. Nie ma żadnych nakazów czy zakazów. Na moim osiedlu spotkałem nawet ostatnio byłego trenera Marcina Baszczyńskiego i Marka Saganowskiego z Grecji. Miło wspomina chłopaków.

Jakim człowiekiem jest właściciel klubu Al Nassr?

- Jest niemal codziennie na treningu. Traktuję go jak kolegę, nie jest człowiekiem niedostępnym. Książę Faisal bin Turki bin Nasser jest koło czterdziestki i ma dobry kontakt z zespołem. Mówimy do niego: princu i jemu to się podoba. I to od niego zależą każde wydane pieniądze przez klub, bez jego akceptacji nic nie może się w klubie wydarzyć. Jest fanem Barcelony, ma hotel w Hiszpanii, postawił Al Nassr na nogi.

[nextpage]Princu ma jakieś kaprysy?

- Ma swoje pomysły jeśli chodzi o drużynę, z jego opinią trener i zawodnicy muszą się liczyć. Szkoleniowiec na pewno ma obowiązek przynajmniej sprawdzić czy jego pomysł da się zrealizować na boisku. W trakcie meczu siedzi normalnie na ławce rezerwowych, przychodzi do szatni przed, w przerwie i po spotkaniu. Rozmawia z trenerem, przedstawia oczekiwania. Wykłada na klub prywatne pieniądze, więc trudno się dziwić, że chce mieć wpływ na wiele rzeczy. Inna sprawa, że szkoleniowiec nie musi godzić się na pomysły właściciela.

Ma pan u niego jakieś specjalne względy? Pytam, bo w zeszłym sezonie został pan wybrany najlepszym pomocnikiem ligi.

- Śmiejemy się w klubie, że jestem ulubieńcem księcia, ponieważ wielu uważa, że jestem najlepszym obcokrajowcem w historii Al Nassr. Z właścicielem żyję więc na stopie koleżeńskiej, często wysyła mi smsy, pyta co u mnie i na odwrót. Mogę też wyrazić swoją opinię dotyczącą zespołu czy taktyki. Liczy się z moim zdaniem. Jak mam jakiś kłopot, na przykład załatwienie wizy dla rodziny, zawsze mogę zwrócić się do niego o pomoc. Chce, żebym był szczęśliwy.

Dostał pan od księcia jakiś ekstra prezent? Wiadomo, że nie musi liczyć się z wydatkami.

- Jeszcze w Trabzonie dostałem skrzypce, ale to była tradycja - każdy nowy zawodnik dostawał ten instrument, żeby pięknie grać na boisku. W Arabii dostałem za dobrą grę z kolei puchar… odbierany przez mistrzów świata. Replikę rzecz jasna, ciężka… Mam kontrakt, nie potrzebuję i nie oczekuję specjalnych względów, niemniej czasem ktoś coś dostanie - czy elegancki zegarek, czy samochód, czy po prostu pieniądze do ręki. Ale tylko po dobrych meczach, ładnych bramkach czy asystach… To forma dodatkowej motywacji. Rok temu po wygraniu ligi każdy z zawodników dostał premię w postaci SUV’a Kia Sportage, a to auto warte około 30 tysięcy dolarów. Z kolei po wywalczeniu mistrzostwa właściciel zaprosił cały zespół do jednej ze swoich posiadłości z dostępem do morza. Robiła niemałe wrażenie, to fakt. Cała posesja składała się z kilku domów, jeden był gościnny, drugi tylko sypialny i jeszcze inne. Pracownicy zajmujący się parzeniem kawy poruszali się po terenie meleksami. Żeby zrobić sobie zatoczkę i wpływać do niej jachtem, Princu musiał wydać około 10 milionów riali (ponad 2,5 miliona dolarów - przyp. red.). Aby zrobić odpowiednio głęboki podkop, bo wcześniej było za płytko. Wiadomo, to są bardzo bogaci ludzie, trochę inaczej patrzą na świat. Samochód musi być podstawiony, kierowca musi czekać, jak lot to tylko prywatnym samolotem. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, wszyscy muszą chodzić jak w zegarku. Jeśli komuś się to nie uda, po prostu jest zastępowany kimś nowym.

Ma pan szczęście do bogatych szefów, pamiętam jak Józef Wojciechowski wysyłał asystentki na pana ślub ze specjalnym prezentem - Rolexem.

- Nigdy nie miałem żadnego zatargu z właścicielami, dobrze grałem, więc w jakimś stopniu mnie cenili. Książę Faisel jest w dużej mierze podobny do Józefa Wojciechowskiego, choć częściej przychodzi na treningi. Bardzo mu zależy. Z JW zdarzało mi się porozmawiać prywatnie w jego biurze, teraz jest podobnie. Jak jest dobrze, to jest dobrze. Prezydent nie chce, żebym chodził nieszczęśliwy, bo mówiąc szczerze – trochę ode mnie zależy jeśli chodzi o grę drużyny.

Też jest taki impulsywny jak Wojciechowski?

- Nie wiem nawet czy nie bardziej. Kiedy trafiłem do Al Nassr trenerem był Hiszpan Caneda. Wygraliśmy pierwszych siedem meczów w lidze, potem była porażka i znów dwa zwycięstwa. Niestety, szkoleniowiec stracił posadę, ponieważ wygrywaliśmy za nisko.

W ogóle jak się gra w piłkę w Arabii Saudyjskiej? Wspomniany trener Skorża opowiadał kiedyś, że tam wszyscy chcą atakować, nikt nie myśli o obronie.

- Pod względem taktycznym liga wygląda średnio, za to jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne i techniczne zawodników, nie można się przyczepić, można tu fajnie pograć w piłkę. Jesteśmy mistrzami, więc tym bardziej musimy atakować, robić widowisko, po zwycięstwie 1:0 trener może polecieć. Na pewno nie jest to liga słabsza od polskiej. Czołowe kluby z Arabii Saudyjskiej biłyby się o mistrzostwo w ekstraklasie. Najlepsi Saudyjczycy nie zmieniają klubów, bo tu często żyją jak pączki w maśle, często jest tak samo w przypadku Turków. Nie muszą wyjeżdżać z kraju, żeby dobrze żyć z futbolu. Wiadomo, że poziom jest niższy niż w Europie, że trudniej tu rozwijać się pod względem piłkarskim, że potem ma to przełożenie na reprezentację, bo w kadrze gra w piłkę jest po prostu szybsza. Inna sprawa, że jako zawodnik ofensywny trochę się w Arabii Saudyjskiej zmieniłem. Najważniejsze są bramki i asysty, tego się ode mnie przede wszystkim wymaga, to muszę dawać. Bez nich mogę tu nie przetrwać. Czasem nie angażuję się na sto procent w walkę w defensywie, żeby mieć więcej pary do gry z przodu, zrobić różnicę w ataku. Mamy najlepszych zawodników w lidze, w trakcie gry niekiedy biorę pod uwagę, że obrońcy poradzą sobie beze mnie.

Statystyki ma pan dobre.

- Wynika to właśnie z tego, o czym mówię. W pierwszym sezonie w lidze zdobyłem osiem bramek, teraz w trzech meczach trzy razy trafiłem do siatki.

Co z poziomem sędziowania?

- Różnie. W każdym razie jeden z moich meczów w zeszłym sezonie sędziował znany z ekstraklasy Daniel Stefański. Tu w ogóle często do prowadzenia najważniejszych meczów sprowadzani są arbitrzy z zagranicy.

Stefański nie chciał zostać dłużej?

- Powiedział, żeby dzwonili do niego, że jest pod telefonem. Chyba był zadowolony.
Jak miejscowi piłkarze są traktowani przez właściciela klubu? Też słyszałem opowieści, że są traktowani zdecydowanie gorzej od obcokrajowców.
Na pewno od nich się również dużo wymaga. Ustaliliśmy, że obcokrajowcy muszą robić show na boisku, ale jest nas tylko trzech, cała reszta zależy od Saudyjczyków. De facto więc to od nich zależy czy wygramy ligę, my możemy dać impuls, przełamanie w kilku meczach. I też podlegają rotacji. Jeśli zdarzają się opóźnienia w wypłatach, miejscowi zawodnicy muszą troszkę dłużej poczekać na pieniądze. Cudzoziemcy są dobrze zabezpieczeni pod względem prawnym. Z kolei Saudyjczycy mają ten atut, że znają kilku prince’ów więcej…

Czyli opóźnienia się jednak zdarzają?

- Pomidor. Jestem zadowolony, czasem coś tam się spóźni, ale szybko jest regulowane, zależy to od wyników. Jak się zdarzy porażka, książę pokazuje, że jest niezadowolony. Mam tu jeszcze blisko dwa lata kontraktu, gdyby jednak była możliwość podpisania kolejnego – z chęcią bym to zrobił. I gdybym mógł jeszcze raz podejmować decyzję o transferze do Al Nassr, w ogóle bym nie musiał się zastanawiać.

Miał pan wybór przed transferem do Arabii Saudyjskiej, czy został pan postawiony przed faktem dokonanym?

- Nikt mnie z Trabzonu nie wyganiał. Zajęliśmy czwarte miejsce w lidze, byłem w pierwszej trójce zawodników z największą liczbą asyst w rozgrywkach, w zespole miałem ich już najwięcej. Dostałem jednak sygnał, że przychodzi nowy trener ze swoimi pomysłami, w dodatku docierały do mnie głosy, że klub boryka się z problemami finansowymi. Dwa tygodnie przede mną z Trabzonu został sprzedany do Chin czołowy napastnik Paolo Henrique, a najlepszy Turek do Galatasaray Stambuł… To pokazywało, że sygnały o kłopotach finansowych nie są przypadkowe. Arabowie widzieli mnie w kilku meczach, zadzwonili i trafili w dobry moment, wstrzelili się. Zapłacili za mnie ponad 3 miliony euro, a akurat wtedy byłem więcej wart, bo miałem bardzo udany sezon w Turcji. Nawet prince się śmiał: - na tansfermarkt wyceniali cię na 6,5 milionów euro, a ja cię kupiłem za połowę.
Do dziś jest pan też najdrożej sprzedanym zawodnikiem z naszej ekstraklasy, przechodząc do Trabzonsporu kosztował pan ponad 5 milionów euro.
Rzuciłem chyba klątwę, skoro nikt nie pobił mojego rekordu.

Rozmawiał Przemysław Pawlak

CZYTAJ WIĘCEJ W PIŁCE NOŻNEJ

Lewandowski w pogoni za Złotą Piłką. Czy to możliwe? -->
Djibril Cisse został aresztowany -->


W rytmie... Krakowa. Z wizytą u Mateusza Cetnarskiego (video) -->

Źródło artykułu: