Andrzej Strejlau: Nie ma rzeczy niemożliwych

Reprezentacja Polski po raz ostatni ze Szkocją w Glasgow zmierzyła się 19 maja 1990 roku, a z Irlandią o punkty na własnym boisku zagrała tylko 16 października 1991 roku w Poznaniu. Oba mecze zakończyły się remisami.

Gdyby teraz udało się to powtórzyć i zremisować z tymi drużynami zarówno 8 października na Hampden Park jak i trzy dni później na Stadionie Narodowym w Warszawie, to Biało-Czerwoni zakwalifikowaliby się do finałów Euro 2016. Rozmawiamy z Andrzejem Strejlauem, selekcjonerem biało-czerwonych w latach 1989-93.

Czy do meczów z reprezentacjami z Wysp Brytyjskich jakoś specjalnie dobierał pan piłkarzy, na przykład pod względem predyspozycji, umiejętności walki o górne piłki, skoczności oraz warunków fizycznych?

- Nie, po prostu grali najlepsi w tych momentach polscy piłkarze i rzecz jasna ci co byli zdrowi - mówi Andrzej Strejlau. - Jaki sens miałoby wystawianie w meczu międzypaństwowym zawodnika, który może i ma dobre warunki fizyczne oraz predyspozycje do gry w powietrzu, skoro nie wyróżnia się w lidze? Nie ma przecież gwarancji, że akurat w spotkaniu reprezentacji złapie kapitalną formę.

Szkoci i Irlandczycy zawsze słynęli ze świetnej gry w powietrzu, a we wspominanych potyczkach zarówno w Glasgow jak i w Poznaniu nasza drużyna pierwsze gole traciła właśnie po strzałach głową, najpierw Szkota Mo Johnstona, a później Irlandczyka Paula McGratha. W obu na przerwę schodziliście przegrywając 0:1.

- To, że oni dobrze sobie radzą w walce o górne piłki nie jest tajemnicą. Ważne jednak, że we wspomnianych przypadkach potrafiliśmy odrobić straty już wkrótce po przerwie. Chociaż ze Szkotami rozgrywaliśmy mecz towarzyski, to jednak oni szykowali się na mistrzostwa świata, a mecz z nami był jednym z ich ostatnich sprawdzianów przed wyjazdem do Włoch. Wtedy na Hampden Park gola na 1:1 wbił lobując swojego bramkarza szkocki obrońca, który był naciskany przez jednego z naszych piłkarzy. Natomiast z Irlandczykami w Poznaniu świetnym strzałem z pola karnego do wyrównania 1:1 doprowadził Piotruś Czachowski.

Tyle że po kwadransie było już 3:1 dla zespołu gości.

- Zaraz po doprowadzeniu przez nas do remisu doszło do dłuższej przerwy w grze spowodowanej kontuzją ich świetnego lewego obrońcy Steve’a Stauntona. Widząc, że moi zawodnicy czekając na rozwój sytuacji w tym czasie jakby zastygli, krzyknąłem do nich, żeby zamiast stać, zaczęli truchtać. Zanim zdążyłem wrócić do ławki padła druga bramka dla Irlandii, po kilku zaś minutach goście podwyższyli rezultat na 3:1.

W tym momencie szanse naszej reprezentacji na awans do finałów ME ’92 zostały pogrzebane, bo przy takim rezultacie zostalibyście z pięcioma punktami. Irlandia w przypadku wygranej miałaby dwa oczka więcej, a Anglia po wygraniu tego samego dnia z Turcją już osiem. Wprawdzie wszystkim zespołom z naszej grupy zostało do rozegrania jeszcze po jednym meczu, tyle że wtedy zwycięstwo nagradzano tylko dwoma punktami.

- Do dziś przypominam Darkowi Szpakowskiemu, jak komentując w telewizji mecz Polska – Irlandia mówił, że wystarczy popatrzeć na minę naszego trenera, czyli moją, żeby wiedzieć kto prowadzi w tym spotkaniu. I dla porównania pokazywano spokojnego szefa kadry Eire, słynnego przed laty angielskiego obrońcę Jacka Charltona, który palił sobie fajeczkę. Ten mecz pokazał, że nigdy nie należy się poddawać, trzeba walczyć do końca, bo na boisku nie ma rzeczy niemożliwych. W końcówce sytuacja diametralnie się zmieniała, gdyż świetnego Pata Bonnera najpierw pokonał Janek Furtok, a potem Janek Urban drugi raz tego dnia doprowadził do wyrównania, i to strzałem głową. Mało tego, nawet mogliśmy wygrać. Gdyby w ostatniej minucie Czachowski zamiast samemu strzelać podał do lepiej ustawionego Jacka Ziobera, to mogliśmy odnieść zwycięstwo nad silną Irlandią, która zaledwie kilkanaście miesięcy wcześniej odpadła dopiero w ćwierćfinale mistrzostw świata po minimalnej porażce z drużyną gospodarzy – Włochami.

Remis nie zamknął wam drogi do finałów Euro ’92, bo mieliście jeszcze przed sobą mecz z Anglikami, również na stadionie Lecha.

- I nawet w pewnym momencie po golu Romana Szewczyka i przy równoczesnym remisie Irlandczyków z Turkami byliśmy jedną nogą na turnieju w Szwecji. Niestety, prześladujący nas Gary Lineker wyrównał i dzięki remisowi 1:1 pierwszą pozycję zajęli Anglicy, a my trzecią za Irlandią, która ostatecznie pokonała Turków. Z tym, że wtedy dalej przechodził tylko zwycięzca grupy, bo w finałach mistrzostw Europy mogło wystąpić 8 drużyn, a nie tak jak teraz 24.

Jakieś rady dla obecnego selekcjonera?

- Adam Nawałka wie najlepiej co ma robić. Jedno jest pewne, reprezentację Polski czekają w najbliższych dniach dwa trudne mecze. Wspomniane potyczki sprzed ćwierćwiecza pokazują natomiast, że grając przeciw Szkotom i Irlandczykom nie wolno się załamywać nawet chwilowym niepowodzeniem.

Rozmawiał Zbigniew Mroziński

Finisz eliminacji to nie jest polska specjalność -->
Prawie zatrzymali mistrzów świata. Czy poradzą sobie z Lewandowskim? -->
[b]El. Euro 2016: Kto nadal liczy się w grze o awans?

[/b]

Komentarze (1)
avatar
Lekarz Medycyny
7.10.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To niech otworzy parasol w tylku