Sebastian Radzio: Złamano mnie, ale wstałem, walczę i wrócę. Obiecuję

- Złamano mnie, ale wstałem, walczę i wrócę. Obiecuję - mówi WP SportoweFakty piłkarz 1. ligowych Wigier Suwałki Sebastian Radzio. 24-letni pomocnik od kilku miesięcy z powodu choroby nie może grać w piłkę.

WP SportoweFakty: Rok temu w czerwcu, w barwach Wigier Suwałki świętował pan awans do 1. ligi, w decydującym meczu ze Stalą Rzeszów (3:2) strzelił pan hattricka. A potem wszystko potoczyło się nie tak. Było wiele pogłosek dotyczących pana zdrowia. Poznamy prawdę? 

Sebastian Radzio: Problemy zdrowotne dopadły mnie już podczas gry w Widzewie Łódź. Wróciliśmy z obozu w Hiszpanii i musiałem poddać się rutynowemu, dobowemu monitoringowi pracy serca, bowiem lekarz sportowy dopatrzył się odchyleń w badaniu EKG. Wynik był dla mnie zaskakujący - nocna arytmia. Szybko powiązano to z chorobą serca i zakazano gry. Doskonale wiedziałem, że nie mam problemów z sercem i musiałem jeździć do Niemiec, by to wszystko odkręcać. Finalnie udało się wrócić na murawę.
- Dlaczego zatem już nie oglądamy pana na boiskach?

- Zaczęło się w styczniu tego roku od kontuzji. Miałem naderwany przyczep mięśnia półbłoniastego. Uraz udało się szybko wyleczyć, ale zaczęły mi się zbierać płyny pod oboma kolanami. Myślałem, że to zwykle przeciążenie, ale z tygodnia na tydzień nie dość, że nie było poprawy, to jeszcze dochodziły nowe objawy.
- Jakie konkretnie?

- Piekły mnie nogi. Bolały mięśnie, stawy, plecy i kości mostka. Okropne było to uczucie w kończynach dolnych, pieczenie w połączeniu ze swędzeniem i do tego sztywności. Trudno to opisać słowami. Ciężko było mi funkcjonować pod względem psychicznym, gdyż nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
- Co na to lekarze?

- Od początku podejrzewano boreliozę. W pierwszym badaniu okazało się, że mam przeciwciała, ale kolejne, bardziej dokładne testy, już nie potwierdziły choroby. Trop niesłusznie upadł, a ja zacząłem leczyć się w Warszawie na reaktywne zapalenie stawów. Poprawy jednak nie było.
- Co czuje piłkarz, któremu nie wiadomo jak pomóc?

- Czułem się strasznie. Miałem ciężkie chwile. Dużo pracy kosztował mnie powrót do formy po kontuzji, a tu ponownie schody. Sporo zawdzięczam pomocy psychologa dr Piotra Wierzbińskiego z Łodzi, na którego zawsze mogłem liczyć. Dużo rozmawialiśmy i on również dołożył cegiełkę do finalnego zdiagnozowania infekcji bakteryjnej.

Sebastian Radzio w barwach Widzewa Łódź - wtedy choroba dała o sobie znać po raz pierwszy.
Sebastian Radzio w barwach Widzewa Łódź - wtedy choroba dała o sobie znać po raz pierwszy.

- To jednak była borelioza?

- Dokładnie. Wspólnie z dr Wierzbińskim wróciliśmy do tego podejrzenia, uznając, że moje wcześniejsze problemy z sercem były jednym z objawów boreliozy. Zacząłem dużo czytać o tej chorobie i dowiedziałem się, że brak pozytywnego wyniku wcale nie oznacza braku infekcji. Trop powrócił. Pojechałem do Krakowa, gdzie miałem umówioną wizytę u pani dr Beaty Kowalskiej-Werbowy. Wybitna specjalistka w swojej dziedzinie, która wyleczyła m.in. Konrada Gołosia. Zrobiono mi mnóstwo badań i wreszcie poznałem przyczynę moich dolegliwości - borelioza z koinfekcją bartonelli.

- Jak zareagował pan na diagnozę?

- Najgorsza w tym wszystkim była niepewność, więc cieszyłem się, że wreszcie wiem co mi jest. Z drugiej jednak strony zdawałem sobie sprawę z powagi schorzenia i wiedziałem, że leczenie jest długie i trudne. Zostałem jednak podbudowany psychicznie. Zapewniono mnie, że mam młody, silny organizm i wyzdrowieję. Potrzeba jednak czasu i systematycznego przyjmowania antybiotyków.

- Tego czasu minęło już trochę. Jak postępy?

- W czerwcu wprowadzono wstępne leczenie antybiotykami, po którym nastąpiło nasilenie objawów, co oznaczało, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Aktualnie mijają już trzy miesiące leczenia. Nadal mam objawy, ale są dni w których czuję się nieźle. Wszystko zależy od tego jakie biorę antybiotyki. Przyjmuję ich aż cztery rodzaje w różnych kombinacjach. Do tego dochodzi przeciwgrzybicza dieta i masa suplementów oraz witamin. Jestem na dobrej drodze by wyzdrowieć i wrócić do tego co kocham.

- Są momenty w życiu w których człowiek potrzebuje wsparcia. 

- Zdecydowanie. Każdego dnia wspierają mnie rodzice i narzeczona Paulina. Generalnie cała rodzina jest ze mną. Na przyjaciołach też zawsze mogłem polegać i nie inaczej jest tym razem. Do klubu również nie mogę mieć pretensji, bo nie pozostał obojętny na moje problemy. Wigry starają się finansowo wspomóc moje leczenie, które nie jest tanie i za to pragnę podziękować ludziom w Suwałkach. Dostałem też jasną deklarację od władz klubu. Gdy będę zdrowy, wracam i odbudowuję formę właśnie tam. Wszystkie te osoby sprawiają, że mogę skupić się wyłącznie na kuracji i wierzyć w pozytywne jej zakończenie.

- Nie wierzę, że odstawił pan piłkę na bok.

- Bez piłki nie wyobrażam sobie funkcjonowania. Dostałem propozycję pracy z augustowską młodzieżą i samodzielnie prowadzę rocznik 2009-2010, a także pomagam trenerom w prowadzeniu innych roczników. Leczenie wyklucza skrajne wysiłki, ale są dni, w których czuję się lepiej i wtedy chodzę pobawić się piłką lub delikatnie pograć towarzysko. Taki lekki ruch z pewnością mi nie szkodzi. Mam dużo wolnego czasu, ale staram się go jakoś zagospodarować, głównie przez jazdę na rowerze i grę na konsoli…oczywiście w piłkę.

- Zdrowie jest najważniejsze, ale pewnie ma pan już w głowie moment w którym wraca na boisko. 

- W barwach Wigier osiągnąłem wysoką dyspozycję, na którą ciężko pracowałem. Zabrałem się za siebie pod względem treningu i odżywiania. To przyniosło efekty. Trener Kaczmarek dostrzegł moje zaangażowanie, obdarzył zaufaniem, a to zaowocowało dobrą grą. Moim celem jest powrót do formy z tamtego okresu. Łatwo nie będzie, ale mam dopiero 24 lata i jeśli zdrowie pozwoli, to dam radę.

Złamano mnie, ale wstałem, walczę i wrócę. Obiecuję.

Rozmawiał Dominik Polesiński
 

Źródło artykułu: