Radosław Murawski ma 21 lat, urodził się w Gliwicach i od początku kariery związany jest z Piastem, z którego kibicami bardzo się zżył. W obecnym sezonie chwalą go wszyscy. Szybko został też kapitanem gliwiczan, którzy całkowicie zasłużenie zajmują pierwsze miejsce w Ekstraklasie.
WP SportoweFakty.pl: Śląsk Wrocław na mecz z wami wyszedł co prawda z trzema defensywnymi pomocnikami, ale gospodarzom nie udało się zdominować środka boiska, głównie dzięki panu. Przegrali z wami 1:2.
Radosław Murawski: Na sukces tak naprawdę pracuje cała drużyna. Owszem, to dyplomatyczna wypowiedź. Pewnie chcielibyście usłyszeć, że to byłem najlepszy, ale taka jest prawda. Trzeba mówić, jak jest. Mieliśmy założenia, wiedzieliśmy, że Śląsk jest groźny nawet pomimo tego, że grał w tygodniu mecz w Pucharze Polski. W piątek rywale pokazali charakter. Trudno mi się grało. W pierwszej połowie o tyle mieliśmy łatwiej, że kontrolowaliśmy drużynę Śląska. Po przerwie gospodarze zaczęli już atakować, ale nie z tego powodu, że się cofnęliśmy, tylko po prostu brakowało nam trochę miejsce, gdzieniegdzie byliśmy bardziej spóźnieni.
Wasz trener mówił, że to Śląsk Wrocław w tym meczu był faworytem, ale to wy jesteście liderem i macie nad Śląskiem 12 punktów przewagi. To celowe działanie, żeby uśpić czujność przeciwnika?
- Dokładnie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To się sprawdza za każdym razem. Słyszałem już niejedną wypowiedź, że będziemy startować do walki o europejskie puchary, a chyba nie jestem jedyną osobą, która powie, że nasz cel to pierwsza ósemka. To nie jest minimalizm, nie szukamy alibi. Mamy cele jasno określone przed sezonem i tak naprawdę cieszymy się z każdego dnia i każdego meczu. Zdobywamy punkty.
Chce pan mi wmówić, że mając taką przewagę nad resztą stawki wciąż walczycie o pierwszą ósemkę?
- Tak. Powiedzieliśmy sobie przed sezonem, że jeszcze nam się nie udało do niej awansować i że to będzie nasz taki pierwszy raz. Z piłki nożnej żyjemy, zasuwamy, zostawiamy pełno potu na boisku. Oddajemy pełno serducha i niekiedy też krwi.
Tak z ręką na sercu: miejsce, które zajmujecie, to dla was zaskoczenie?
- To faktycznie mogło być zaskoczenie po trzech, czterech meczach, ale teraz uwierzyliśmy, że możemy, że ligi nie musi wcale wygrać znowu Legia albo Lech. Pokazujemy, że możemy stanowić o sile tej Ekstraklasy.
Pokonaliście już Legię, Lecha, ale także i Cracovię, Lechię czy teraz Śląsk.
- Jeszcze Jagiellonii nie było. Trzeba też powiedzieć, że nie udały nam się spotkania z Pogonią i Ruchem. Nie można wszystkiego wygrywać. Cieszę się, że zwyciężyliśmy osiem meczów i mamy 24 punkty.
Jeńców nie bierzecie, bo albo zwycięstwo, albo porażka.
- Dokładnie. Albo wszystko, albo nic.
Jak się pan czuje jako najmłodszy kapitan w Ekstraklasie?
- Były niekiedy docinki, ale to jest normalne. Wchodzi się w ten świat powoli i niekiedy idzie odczuć, że jestem po prostu najniższy rangą wśród kapitanów. Jakoś podchodzę do tego spokojnie, nie denerwuję się. Rozumiem i czekam na to, aż prędzej czy później ludzie podejdą do nas jako drużyny z respektem i szacunkiem.
Ale sprzętu w Piaście Gliwice pan nie nosi?
- Noszę, noszę! Jestem trzeci najmłodszy. Jest zasada, że trzech najmłodszych zawsze bierze sprzęt, więc nic mnie nie usprawiedliwia.
Pojawią się te głosy, żeby pana powołać do reprezentacji.
- Słyszałem. Szczerze powiem, niczego tak naprawdę nie oczekuję. Robię swoje na boisku. Chcę udowadniać sobie, najbliższym i również kibicom, którzy przychodzą na mecze, że nieprzypadkowo gram w pierwszym składzie, jestem kapitanem i nieprzypadkowo jesteśmy liderami. Czekam na powołanie, ale do kadry U-21, bo mamy mistrzostwa Europy za dwa lata, więc do nich się przygotowuję.
Podczas meczu da się wyczuć, że jest pan ważną postacią dla fanów Piasta.
- Jestem też jednym z nich, reprezentuję ich na boisku. Tak było od zawsze. To jest mój klub. Tutaj się wychowałem.
Rozmawiał Artur Długosz
{"id":"","title":""}