Łęczyńscy kibice nie posiadali się ze szczęścia, gdy po osiemnastu minutach ich ulubieńcy prowadzili ze Śląskiem Wrocław 2:0. Szczęście trwało jednak krótko, gdyż kilka brzemiennych w skutkach pomyłek popełnił Sergiusz Prusak. Często miał problemy z wyprowadzeniem piłki. Najpierw wybił ją pod nogi Roberta Picha i został przez niego przelobowany, a później odbił futbolówkę po uderzeniu Tomasza Hołoty, czym ułatwił skuteczną dobitkę Kamilowi Bilińskiemu. - Mecz układał się nam bardzo dobrze. Otworzyliśmy wynik i od razu poprawiliśmy na 2:0. Później mój błąd i bramka na 2:1. Następny błąd bez asekuracji, puściłem piłkę, jeszcze zdążyłem zablokować, ale jakoś wturlała się do bramki i 2:2 - ocenia bramkarz.
[ad=rectangle]
W drugiej połowie dominacja wrocławskiej ekipy nie podlegała dyskusji i Prusak kilkoma interwencjami zrehabilitował się za wcześniejsze wpadki. Mimo wszystko w ostatniej minucie pokonał go Flavio Paixao. - Wyszliśmy na drugą połowę i chcieliśmy ten mecz wygrać. Można powiedzieć, że była taka wymiana ciosów. My albo oni. Stało się, że w 94. minucie straciliśmy bramkę na 2:3 - przyznaje 36-letni golkiper. - Jestem od tego, żeby pomagać chłopakom. Coś tam udało mi się obronić, ale w newralgicznych momentach zawiodłem chłopaków. Ja będę rozliczany za dwie bramki, które obciążają moje konto, a nie za to, co obroniłem - dodaje.
Po udanym początku sezonu Górnik Łęczna spuścił z tonu i od trzech kolejek pozostaje bez zwycięstwa. Teraz zielono-czarnych czekają dwa wyjazdowe starcia, a przed własną publicznością zaprezentują się za miesiąc. - Przegraliśmy ze Śląskiem na własne życzenie. Najważniejsze, żebyśmy się nie załamywali i podnieśli się z kolan - uważa Prusak.