Marcelo Bielsa: szaleniec z granatem w ręce

Zrewolucjonizował piłkę, wyprzedzał swoje czasy, od niego uczył się Pep Guardiola. Wybuchowy i despotyczny. Przypomniał o sobie, gdy po jednym meczu odszedł z klubu z Marsylii.

Od razu pojawiły się spekulacje - Marcelo Bielsa odszedł, bo już miał nagraną pracę w Meksyku jako selekcjoner kadry? Wtedy rezygnacja pracy dla Olympique (był tam od 2014 roku) wszystko by wyjaśniała. No, może prawie wszystko. Taki ruch nie pasuje jednak do człowieka tak owładniętego piłką jak Bielsa. Człowieka, który niewiele w życiu wygrał, ale piłkarską filozofią wyprzedzał swoje czasy. Gdyby miał łatwiejszy charakter, pracowałby tylko dla Barcy, Bayernu lub innego Manchesteru.
[ad=rectangle]
60-letni Bielsa po odejściu z Marsylii zapowiedział, że wraca do ojczyzny i nie ma na oku żadnej innej pracy. Wkrótce wróci na ławkę, to pewne. To przecież Argentyńczyk połączył coś, co było nie do połączenia - szkołę trenerską Menottiego i Billardo, które wyznaczały światowe trendy od lat 70. Pierwszy stawiał na luz i improwizację, drugi na żelazną dyscyplinę. - Słuchałem 8 lat rad Menottiego i 8 lat Billardo. Chciałem wybrać coś najlepszego z nich obu - mówił Bielsa.

Żelazna dyscyplina

Zawsze miał skrajnie emocjonalne podejście do piłki, przydomek "El Loco" ("Szaleniec") nie wziął się z niczego. W rodzinie bogatych prawników i polityków (jego brat Rafael był ministrem spraw zagranicznych, siostra Marie gubernatorem Santa Fe) on postawił na piłkę. Ojciec kibicował klubowi Central z rodzinnego Rosario, on zdecydował się na drugi zespół z tego miasta - Newell's Old Boys. Podobno jego dziadek miał w domu 30 tys. książek, a Bielsa zamiłowanie do wiedzy i poszerzania horyzontów odziedziczył właśnie po nim.

Obrońca Bielsa karierę piłkarską skończył w wieku 25 lat i postawił na trenerkę. Zajął się przygotowaniem fizycznym, bo już wtedy zakładał, że podstawą jego pracy będzie wybieganie zawodników. Gdy zaczął pracę dla młodzieżowych grup Newell's Old Boys, podzielił całą Argentynę na 70 rejonów i pojechał do każdego z nich (autem, bo bał się latać), żeby poszukiwać młodych talentów. Dzięki tej metodzie do Boys trafili m.in. Gabriel Batistuta, Abel Balbo, Roberto Sensini i Gabriel Heinze - wielkie nazwiska.

W 1990 roku, mając 35 lat, został pierwszym trenerem Newell's Old Boys. Zawodnicy wspominali, że teraz nie jest to szokujące, ale wtedy była to dla nich nowość: zajęcia krótkie, bardzo intensywne, tyle samo gry z piłką co taktyki, zawodnicy byli przerzucani na różne pozycje. Zobaczcie, za co m.in. chwalą Pepa Guardiolę - za uniwersalność piłkarzy. Tę filozofię przejął od Bielsy.

Początki w Newell's Old Boys były trudne, ale kiedy jego metody zaskoczyły, skończyło się mistrzostwem Argentyny, potem powtórzonym. Do tego finał Copa Libertadores. Jego styl był i pozostaje zawsze taki sam - atakować i jeszcze raz atakować. Wprowadził coś, co z powodzeniem uskuteczniał Ariggo Sacchi w czasach wielkiego Milanu: "najważniejsze jest ustawienie, tak żeby między obrońcami i atakującymi nie było więcej niż 25 metrów".

Piłkarze poczuli, jak wygląda fanatyzm Bielsy, bo zabronił im dzwonić do bliskich, żeby się nie dekoncentrowali. Ze zgrupowania Old Boys, każdy mógł wykonać tylko jeden telefon, ale w ważnych sprawach, czyli - jak wyjaśnił trener - jeśli ktoś piłkarzowi umarł lub jest blisko śmierci. - Moja żona jest w ciąży, źle się czuje, ale powiedziałem jej, że w razie kłopotów ma dzwonić do swojego taty, nie do mnie - wyjaśnił. Podobno nikt nie użył telefonu przez cały pobyt na obozie.

Gwiazdy miały dość

Spał po trzy godziny na dobę, resztę zostawiał na analizę meczów, nie cierpiał zostawiać coś przypadkowi. Uczył piłkarzy 120 ustawień obronnych i 120 do ataku. Notował wpadki - Argentyna na MŚ w 2002 roku nie wyszła z grupy, choć miała niesamowitą pakę. Veron, Almeyda, Crespo, Ayala, Zanetti, Sorin, Claudio Lopez, Simeone, Ortega, Caniggia. Zarzucano Bielsie jednak, że znalazł miejsce starzejącego się Batistuty, a nie dla Savioli czy Riquelme. Co więcej, uparł się, żeby grać z jednym napastnikiem i nie było miejsca dla Batistuty i Crespo w tym samym czasie.

W kadrze miał opozycję. Piłkarze nie chcieli grać trójką w obronie, ulubionym schematem Bielsy. Ten wysłuchał delegacji, a każdego z zawodników spytał, czy chcą grać trójką czy czwórką defensorów. Zebrał kartki z odpowiedziami i oznajmił: "OK, wiem już, jak lubicie grać. A teraz ogłaszam, że będziemy grać trójką".

Tłumaczono, że do porażki na MŚ doszło, bo zbyt wiele gwiazd było zmęczonych, ale sytuacja była napięta. Przed mundialem na treningu doszło do niewinnego starcia Verona i Sorina, obaj rozładowali sytuację żartem. Śmiali się wszyscy poza Bielsą, który orzekł, że nie traktują treningów poważnie. Wyrzucił obu z zajęć i zagroził, że wywali ich z kadry definitywnie. Nic dziwnego, że nie był ich ulubieńcem.

Potem była porażka w finale Copa America i złoto na igrzyskach, oba w 2004. Trener miał już dość po MŚ, ale jego dymisja została przyjęta dopiero po turnieju w Atenach.

W Chile, gdzie następnie pracował, został bohaterem. Awansował na mundial w 2010 roku, tam była pierwsza wygrana od 48 lat, kraj oszalał. Bielsa zaangażował się w cały rozwój piłki w tym kraju. Odszedł, bo wybory na prezesa federacji przegrał Harold Mayne-Nicholls, z którym dobrze się rozumiał. Wybory anulowano, tym razem wygrał Sergio Sadue, który miał zatrzymać Bielsę, ale koniec końców trener ze wszystkimi się pokłócił. Jego następcą został Jorge Sampaoli, fanatyczny "bielsanista". Pamiętamy, co zrobił na Copa America.

Zapach krwi

U Bielsy linia między geniuszem a szaleństwem jest cienka. Przed meczem z Kolumbią, gdy prowadził Chile, mówił: "Są dwa rodzaje ludzi biorących udział w walkach ulicznych: jeden, gdy widzi krew, cofa się. Drugi podąża za krwią, żeby dopaść ofiarę. Byłem przed chwilą na zewnątrz i daję głowę, że czułem zapach krwi...".

Szejkowie z Arabii Saudyjskiej oferowali Bielsie u 10 dolarów za rok pracy, jednak postawił na Bilbao. Zrezygnował z oferty Interu, bo wcześniej dał słowo, że przyjdzie do Hiszpanii. Początek miał ciężki, dziennikarze narzekali, on trzymał się planu.

W Athletic królowała piłka toporna, oparta na obronie i dalekich wykopach. Bielsa zmienił wszystko, pozbył się 9 piłkarzy, a tych, którzy zostali, poprzerzucał na inne pozycje. Drużyna w Lidze Mistrzów pokonała Man Utd, a przed meczem każdy z piłkarzy dostał 30 stronicowe opracowanie gry rywala dostosowane do swojej pozycji na boisku. W 2012 roku doszli do finału Copa del Rey i Ligi Europy. Zbyt łatwo jednak jego nieugięty charakter dawał znać o sobie. Kiedy w 2013 roku stracił pracę, nikt z wielkich nie zabijał. się o niego.

Jest fanatykiem, ale oczekuje tego od innych. To było często zarzewiem konfliktów. W Bilbao pojechał na urlop z nadzieją, że po powrocie ośrodek treningowy będzie ukończony. Wrócił, a tu wszystko rozgrzebane, koparki stoją. Wściekł się, pobił z szefem ośrodka, zwołał konferencję prasową, oskarżył wszystkich, łącznie z działaczami, o oszustwo i lekceważenie. "Mamy drużynę za 300 mln euro, a nie mamy normalnych boisk" - grzmiał. Działacze odbili piłeczkę, on się obraził, kilka dni nie przychodził na trening, wreszcie odszedł.

Z piłkarzami bywało różnie. Więcej jest takich, których wyciągnął za uszy na szczyt kariery, ale są i tacy, którzy nie wytrzymali jego emocjonalnych wahań i dyktatorskich metod. No i ciągłego biegania, ciągłej presji na rywalu. Dochodziły kontuzje, spadek formy, zniechęcenie, zmęczenie żołnierskim drylem. Zawodnicy nie szli wtedy za nim w ogień. Bielsa zwracał się do piłkarzy per "pan", trudno było o nawiązanie bliższych relacji. Inna sprawa, że nigdy nie nosił głowy w chmurach i wszystkich traktował tak samo - czy był Batistutą, kierowcą autokaru czy dziennikarzem lokalnej gazetki.

Wojna z kibicami

Miał szalone pomysły. Norberto Scoponi, bramkarz Newell's, wybijał piłkę zawsze daleko w aut. Co piłka, to gwizdy od kibiców. Dopiero po jakimś czasie wyszło, że kazał mu tak robić Bielsa, bo wyliczył, że znacznie łatwiej przejąć piłkę, gdy ta jest wybijana z autu na połowie rywala.

W Newell's pokazał, że z "Szaleńcem" trzeba się liczyć. Po ligowej porażce 0:6 pod jego dom przybył tłum kibiców. Wściekli walili w drzwi, a Bielsa nie zadzwonił bynajmniej na policję, ale wyszedł do nich z granatem w ręce. "Spierd**** stąd albo wysadzę was w powietrze!" - powiedział. Zaczęli się wycofywać, a ten ich gonił, kompletny wariat. Historia niepotwierdzona, ale kibice przysięgają, że tak właśnie było.

Do uczniów Bielsy zalicza się nie tylko Guardiolę, ale i Diego Simeone, Mauricio Pochettino czy Gerardo Martino. Mieszał "tiki-takę" z bardziej praktycznym podejściem do gry, korzystając także z dalekich przerzutów z pominięciem środka pola. Starał się, żeby przygotowywać mecz dokładnie pod rywala. W dniu meczu ma padać? To zalewamy boisko treningowe. Każda formacja trenowała osobno. No i analizy, setki zapisanych arkuszy Excela. Na konferencjach prasowych odpowiada długo i wnikliwie, trwają nawet ponad godzinę, choć wywiadów indywidualnych nie udzielał i nie udziela.

Odejście z Marsylii zaplanował, nie chodziło o porażkę z Caen 0:1 w pierwszej kolejce. Dziękował działaczom, ale zarzucał im też, że chcieli zmienić kilka zapisów w umowie, którą razem wcześniej opracowali. "Zabrakło zaufania, dlatego odszedłem" - wyjaśniał. Bo dla Bielsy słowo to rzecz święta.

Komentarze (0)