W tym roku skończy 67 lat. W polskiej lidze pojawia się i znika od 22. Jest symbolem ekstraklasy z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to zdobywał swoje jedyne w karierze mistrzostwa Polski – dwa razy z Widzewem i raz z Wisłą. To wtedy zbudował swoją legendę i zaczarował kibiców. Jest ostatnim polskim trenerem, który prowadził drużynę z ekstraklasy w Lidze Mistrzów.
[ad=rectangle]
Mit charyzmatycznego zwycięzcy, który zawsze zrobi coś z niczego, doprowadził go nawet do reprezentacji Polski. O tym, kto ma być selekcjonerem podczas najważniejszej piłkarskiej imprezy w historii w Polsce zdecydował lud. Ówczesny prezes Grzegorz Lato postawił na tego, kogo nazwisko kibice nosili na sztandarach.
To, że Smuda w 2013 roku wrócił do Wisły, raptem rok po kompromitującej go klęsce, jakim był występ kadry na Euro 2012, świadczyło o tym, że są w polskim futbolu ludzie niezatapialni. Bogusław Cupiał miał do Smudy słabość, tym razem jednak wysłał swojego ulubieńca na pole minowe. Kazał skakać i sprawdzał, jak długo trener będzie miał farta.
Bez pieniędzy na wzmocnienia Smuda i tak długo utrzymał się w Krakowie, ale że tradycyjnie wiosną trenowani przez niego piłkarze wyglądają na tak zmęczonych, jakby dopiero ich odciągnięto od pługa, Wisła zaliczyła najgorszy początek roku od wielu sezonów. Może jednak doprowadzanie piłkarzy do wymiotów podczas zimowych przygotowań nie było najlepszym pomysłem.
Smuda to trener starej epoki. Zna pięć języków, ale niestety mówi wszystkimi na raz, ciągle liczy się dla niego bardziej nos i zapach szatni, niż taktyczne nowinki i profesjonalne przygotowanie kondycyjne. Ostatni wielki sukces w lidze odniósł w 1999 roku, następne 16 lat stać go było na chwilowe wzloty. Z Legii zwolniono go - tak jak teraz z Wisły - po fatalnym początku rundy wiosennej, kiedy między innymi drużyna z Warszawy przegrała z Zagłębiem Lubin 0:4. Z Lechem nie wywalczył mistrzostwa, pożegnał się z klubem, a rok później na najwyższym stopniu podium z drużyną z Poznania stanął Jacek Zieliński. Po tym, jak przez dwa i pół roku nie potrafił z reprezentacją wyćwiczyć choćby trzech wariantów gry, a rozegrania rzutów rożnych nawet nie sprawdzał, bo nie warto, trafiła mu się oferta z ostatniego klubu drugiej Bundesligi. W Ratyzbonie przez pół roku wygrał raz, trzy razy zremisował a reszta to same porażki.
Pomnik wielkiego, zwycięskiego "Franza" już runął. To ostatnio synonim porażki. Trener przegapił, kiedy zejść ze sceny. Ciekawe czy znajdzie się teraz odważny klub, który zaryzykuje pieniądze i go zatrudni.
Michał Kołodziejczyk