Reforma T-Mobile Ekstraklasy. Co z niej wynikło?

To już półtora roku piłkarskiej rewolucji, jaką jest nowa formuła rozgrywek piłkarskiej ekstraklasy. Sprawdzamy, co się udało, a co nie.

W tym artykule dowiesz się o:

Jedno jest pewne, polski system rozgrywek jest niepowtarzalny. Różne ligi szukają sposobów na to, aby być bardziej atrakcyjnymi, reformę przeprowadzili m.in. Belgowie. Tylko w Polsce jednak po rundzie zasadniczej mamy dwie grupy, dzielimy punkty na pół, a w rundzie finałowej nie ma meczów rewanżowych. To nasz, polski pomysł, który ma tyle zwolenników, ile wrogów.
[ad=rectangle]
Większa konkurencyjność, zwiększenie spotkań o stawkę, rozwiązanie problemu zbyt małej liczby spotkań w trakcie sezonu, przyciągnięcie kibiców na stadiony i w końcu, co może brzmi nieco górnolotnie, zmiana mentalności polskiego piłkarza, który od teraz cały czas ma harować - takie były cele reformy. Formułował nam jest kilka miesięcy temu Marcin Stefański z Ekstraklasy S.A.

- Jednym z celów sportowych jest wykreowanie mentalności polskiego piłkarza zdolnego do rywalizacji przez cały sezon na określonym poziomie. On musi być mentalnie i fizycznie przygotowany, żeby "przeżyć" te 37 kolejek - mówił w obszernym wywiadzie dla Wirtualnej Polski.

Oczywiście, nie można też zapomnieć o aspekcie finansowym. Zwiększona liczba meczów to dodatkowa ekspozycja dla sponsorów, to także poważny argument w rozmowach na temat praw medialnych. Ekstraklasa S.A stoi u progu nowego telewizyjnego rozdania. Z drugiej strony więcej meczów oznacza więcej wydatków na ich organizację. W grupie słabszej teoretycznie mecze powinny być mniej ciekawe, powinno się to przełożyć na frekwencję.

Oczywiście, reforma nadal wzbudza wiele kontrowersji. Wielu ekspertów uważa, że rozgrywki stały się dziwacznym tworem, który ze sprawiedliwością i zasadami fair nie ma nic wspólnego. Dlaczego drużynom zabierać ich ciężko wywalczony na boisku dorobek punktowy? Dlaczego w rundzie finałowej nie ma rewanżów? Można przypomnieć choćby słowa napastnika Legii Warszawa Marka Saganowskiego, który reformę określił jednym, dosadnym określeniem: kradzież.

- Nigdy się nie zgodzę, że ktoś gra cztery mecze u siebie, a inny trzy na wyjeździe. Nie ma to nic wspólnego ze sportem - mówił kilka tygodni temu w serwisie SportoweFakty.pl jeden z największych krytyków reformy Jan Tomaszewski.

On swojego zdania nie zmienia. Od początku jest, był i pewnie będzie na "nie".

Poprawki mile widziane

Pogląd Ekstraklasy S.A jest zaś taki, że pełnej analizy reformy należy dokonać dopiero po 3-4 latach. Polscy piłkarze rozegrali zaś dopiero jeden cały sezon i pół kolejnego. Generalnie w spółce na razie panuje zadowolenie, że projekt się udaje. Owszem, po pierwszym sezonie dostrzeżono pewne uchybienia, teraz udało się je wyeliminować.

- Jednym z problemów były maratony kolejek - mówi Marcin Stefański. Faktycznie, jeśli przypomnimy sobie poprzedni sezon, to były okresy, w których trzy kolejki następowały jedna po drugiej. Można było stracić rachubę, kiedy kończy się jedna, a kiedy rozpoczyna kolejna. Mecze potrafiły już znudzić nawet największych ekstraklasowych fanatyków, brakowało oddechu. - Jesienią 2014 r. nie było już kolejek w środę. Pozwoliło nam to porozdzielać mecze. Wiosną w rundzie finałowej, nawet gdy 33. kolejka będzie rozgrywana w środę, to w poniedziałek i czwartek spotkań już nie będzie - dodaje Stefański.

Ekstraklasie udało się również poprawić nieco terminarz - nie będziemy mieli teraz aż dwutygodniowej przerwy pomiędzy końcem sezonu zasadniczego a początkiem rundy finałowej. Poza tym dokonano znacznej zmiany w terminarzu dodatkowej rundy. W poprzednim sezonie pierwsza drużyna po zakończeniu sezonu zasadniczego z drugą grała dopiero w ostatniej 37. kolejce. Teoretycznie miał to być mecz o mistrzostwo, de facto już na kilka kolejek wcześniej wiadomo było, że mistrzem zostanie Legia Warszawa. Teraz będzie inaczej, bo Ekstraklasa chciała, aby to spotkanie dwóch najlepszych drużyn po 30. kolejkach było jednak spotkaniem o stawkę. Wyłączono więc je poza multiligę, odbędzie się już na starcie ligowej dogrywki.

Swoją drogą, rozgrywki 2013/2014 jednak w pewien sposób wytrąciły ekstraklasie argument o rywalizacji do samego końca (choć w samej spółce akurat mają na ten temat nieco inne zdanie). Faktem jest, że nawet pomimo podziału punktów, na 2-3 kolejki przed końcem wiadomo było kto zostanie mistrzem, kto wicemistrzem, a kto z ligi spadnie. Poza tym dla niektórych drużyn awans do rundy finałowej okazał się celem samym w sobie. Najlepszy przykład to słaba postawa w dogrywce Górnika Zabrze, Wisły Kraków czy Zawiszy Bydgoszcz.

Z drugiej jednak strony faktem jest, że niezwykle zaciętą rywalizację mieliśmy o miejsce w czołowej ósemce. 29 czy 30 kolejka dla około ośmiu drużyn ciągle były seriami o coś. Tego w przeszłości brakowało.
[nextpage]
Liczby, liczby…..

Liczby nie kłamią, że pierwszy zreformowany sezon był po prostu atrakcyjny i miły dla oka. Skoro bowiem w piłce nożnej chodzi o gole, to tych padło zdecydowanie więcej niż w poprzednich latach. Średnia bramek 2,66 na jeden mecz to najwięcej, odkąd rozgrywki piłkarskiej elity odbywają się pod egidą spółki Ekstraklasa, czyli już od blisko 10 lat.

Z wyliczeń organizatora rozgrywek wynika, że w końcu w Polsce zlikwidowano problem rozgrywania przez piłkarzy małej liczby spotkań. Zwiększono zaś intensywność meczów. Dzisiaj w naszej lidze mecz rozgrywa się co 3,7 dnia, po odliczeniu 60-dniowej przerwy zimowej. W Hiszpanii, gdzie gra się niemal bez przerwy średnia ta wynosi 3,8 dnia. Średnia europejska to 3,9 dnia.

Poza tym, jak wyliczono średnia liczba meczów ligowych w Europie to 35,6, a krajowych pucharowych 8,9. Ogółem to 44,5 meczu w sezonie. Klub polski gra teraz średnio 44 mecze w sezonie. Średnia europejska jest więc zachowana.

- Nagle w Polsce zniknął problem tego, że gramy za mało meczów, że piłkarza polskiego nie stać na rozgrywanie takiej liczby meczów, że jest zmęczony. Nikt w ogóle tego nie podnosi. Ludzie za to mówią, że przerwa zimowa jest krótka. Kiedyś w ogóle nie rozmawialibyśmy o tym, żeby w lutym wrócić na boisko - komentuje Wirtualnej Polsce Marcin Stefański.

Ciekawym parametrem jest również porównanie liczby młodych zawodników, którzy pojawili się na boiskach Ekstraklasy. Kadry naszych zespołów nagle się nie powiększyły, trenerzy zmuszeni byli natłokiem spotkań szukać nowych rozwiązań. Sięgali więc po narybek, a więc piłkarzy z roczników 1992 i młodszych. Szansę gry dostawali nawet 16-latkowie. Najwięcej młodzieżowców, bo aż siedemnastu wystąpiło w Jagiellonii Białystok.

Ekstraklasa najbardziej konkurencyjna

Bardzo ciekawy na zreformowaną polską ligę jest pogląd i porównanie Europejskiego Stowarzyszenia Lig Zawodowych. Dzieląc drużyny na grupy i zabierając im po 30. kolejkach połowę punktów Ekstraklasa S.A dążyła do tego, aby jak najwięcej drużyn grał do końca o jakąś stawkę, czy to mistrzostwo, awans do pucharów czy też walczyło o utrzymanie. I chyba faktycznie udało się tego dokonać. Oto bowiem, w zestawieniu EFPL polska liga jest dziś najbardziej konkurencyjną w Europie! Na Starym Kontynencie średnio 44 procent klubów walczy o miejsca UEFA/spadek, w Polsce po podziale jest to aż 63 procent. Przy powrocie do starego systemu byłoby to 33/38 procent w zależności od wyników Pucharu Polski.  

Co nie do końca się udało?

Niestety, przyciągnąć średnio więcej ludzi na stadiony. Pomimo tego, że padło więcej goli, że jest więcej meczów o coś, to jednak polskiego kibica to na razie nie rusza. Ligowa frekwencja wiele się nie zmieniła w porównaniu do starego systemu rozgrywek, oscyluje wokół 8,4 tysiąca kibiców na mecz. Jeśli porównamy sezon 2012/2013 (ESA 30) vs obecny 2014/2015 (ESA 37) po 17. kolejkach to wzrost frekwencji mieliśmy tylko w trzech klubach: Bełchatowie, Jagiellonii i Podbeskidziu. Skoro jest więcej spotkań, to i więcej osób pojawi się na stadionach, tak było już w zeszłym sezonie. Na średnią frekwencję to jednak nie wpływa. Klubowe działy marketingu stają na głowie, aby zapełnić stadiony, najnowszy przykład to Legia Warszawa, która zniosła karty kibica, aby ułatwić dostęp na mecze.

Swoje niestety robi pogoda, bo w grudniu i lutym zawsze mniej kibiców odwiedza stadiony. Na pewno bogata oferta telewizyjna i jednak brak wielkich gwiazd będących magnesem też dokładają od siebie. Najlepszy przykład to wspomniana Legia. Wygrywa najwięcej, a liczba osób na meczach spada.

Ciągniemy reformę dalej. Będzie jak w Belgii?

Choć sceptyków systemu ESA 37 nie brakuje nawet w najwyższych kręgach piłkarskich władz, to jednak wszystko wskazuje na to, że reforma będzie trwała co najmniej jeszcze przez jeden sezon. I po trzech pełnych sezonach już z czystym sumieniem będzie można stwierdzić, czy ten polski rewolucyjny pomysł wypalił. Na razie pomysłodawcy chętnie posługują się przykładem belgijskim. Belgowie też zreformowali ligę, w sposób jeszcze bardziej skomplikowany i nietradycyjny niż my. Tam również wielu pukało się w głowę, ale projekt przetrwał. I od 2009 Belgowie w rankingu klubowym UEFA awansowali z czternastego miejsca na dziesiąte. Od 2007 roku zwiększyli zaś dwukrotnie wpływy z praw medialnych. Dziś jest to 70 mln euro za sezon.

Początek wiosennej części sezonu rusza w piątek.

Źródło artykułu: