Ewa Pajor, bo o niej mowa, weszła na boisko w 46. minucie i perfekcyjnie wywiązała się z roli dżokera. To dzięki niej ostatni kwadrans okazał się piorunujący w wykonaniu ekipy z Wielkopolski. Najpierw młoda zawodniczka doprowadziła do wyrównania, wykorzystując szybki kontratak, a potem - już w doliczonym czasie - z zimną krwią ukarała Unię za dziury w kryciu na 8. metrze.
- Rozmawiałem z Ewą przed meczem i postanowiłem, że tym razem wpuszczę ją na boisko w trakcie gry. Nie miałem zresztą innego wyjścia, bo co można zrobić przy konieczności odrabiania strat? Zdjąłem defensorkę, a w jej miejsce posłałem do boju zawodniczkę ofensywną. Cieszę się, że ta roszada dała tak dobre efekty. Pajor dwukrotnie zachowała zimną krew, zaś gol na 1:1 powinien być pokazywany młodym adeptom futbolu jako modelowy przykład wyprowadzenia kontrataku - stwierdził po ostatnim gwizdku sędziego trener Medyka, Roman Jaszczak.
Ewę Pajor wybraną najlepszą zawodniczką finałowego spotkania, a jej szkoleniowiec zwrócił uwagę na jeszcze jedną istotną sprawę. - Kiedy ekipa z Raciborza egzekwowała rzut rożny, po którym ją skontrowaliśmy, to właśnie Ewa wybiła piłkę z własnego pola karnego. Mimo to zdążyła przebiec całe boisko i skutecznie wykończyć akcję. Oczywiście nie możemy chwalić tylko jej, bo na wynik pracował cały zespół, ale warto powiedzieć trochę ciepłych słów. Ona przecież dopiero w grudniu skończy 17 lat.
Jaszczak zaznaczył też, że mecz mógł się ułożyć zupełnie inaczej i wówczas jego zespół nie musiałby odrabiać strat. - W pierwszym kwadransie byliśmy zdecydowanie lepsi, mieliśmy kilka świetnych sytuacji i tylko indolencja strzelecka spowodowała, że nie objęliśmy prowadzenia. Później moje dziewczyny trochę odpuściły krycie w środku pola i z tego wziął się gol dla Unii. Mimo to uważam, że drużyna zasłużyła na duże słowa uznania, bo w końcówce dała z siebie wszystko i pokazała, że bardzo chce wygrać.
Szkoleniowiec ekipy z Raciborza ze zrozumiałych względów nie miał tak dobrego humoru. - Gratuluję klubowi z Konina. Moim zdaniem spotkanie było wyrównane. Po pierwszej połowie wydawało mi się, że mamy sytuację pod kontrolą. W końcówce popełniliśmy jednak szkolny błąd przy rzucie rożnym. Zbyt dużo dziewczyn pobiegło w pole karne, zabrakło asekuracji i zapłaciliśmy za to wysoką cenę. Z kolei przy drugim golu Medykowi dopisało szczęście, bo chwilę wcześniej to my mieliśmy okazję, po której mogła paść bramka na 2:1. Taki jest jednak futbol. Cieszę się tylko z tego, że obejrzeliśmy ciekawe i wyrównane widowisko - ocenił Remigiusz Trawiński.
- Przy prowadzeniu staraliśmy się kontrolować wynik. M. in. dlatego Natasza Górnicka zastąpiła Dominikę Sykorovą. Ta ostatnia ma za sobą chorobę i na pewno nie wytrzymałaby 90 minut. Nasze możliwości manewru były mocno ograniczone. Myślę, że duże znaczenie miała strata bramki na 1:1. To efekt prostego błędu, zresztą krzyczeliśmy z ławki, żeby lepiej zaasekurować przedpole. Niestety dziewczyny tego nie słyszały, takie sytuacje się zdarzają. W przekroju całego meczu Unia pokazała tyle, na ile ją stać. Mieliśmy swoje okazje i wcale nie musieliśmy przegrać. Dość powiedzieć, że Anna Żelazko trafiła w słupek, a Ewelina Kamczyk stanęła przed szansą na gola aż dwukrotnie - oznajmił Trawiński.