Zarówno Wisła, jak i Warta miały ochotę na trzy punkty, ale za poznaniakami przemawiał atut własnego boiska. Drużyna Bogusława Baniaka od początku zastosowała wysoki pressing na połowie Wisły, co szybko przyniosło efekty, bo już w 4. minucie po błędzie Mateusza Żytki, który się poślizgnął, gospodarze objęli prowadzenie. Całe spotkanie było bardzo dramatyczne, ale ostatecznie to Warta mogła cieszyć się z trzech punktów, a sytuacja w tabeli zespołu z Płocka robi się coraz bardziej nieciekawa. - Jesteśmy bardzo niezadowoleni z wyniku. Przyjechaliśmy tutaj po trzy punkty, ale mecz ułożył się dla nas fatalnie. Po karygodnych błędach straciliśmy bramki, a potem musieliśmy gonić wynik. Nie możemy tak tracić bramek. W ostatnim meczu z Odrą Opole straciliśmy dwie głupie bramki po stałych fragmentach gry. Byliśmy na to uczuleni, ale widać, że nie trafiło to do nas. Szkoda, że Tomek Grudzień nie strzelił na 3:3, gdzie obrońca Warty wybił piłkę z linii bramkowej - mówi Ireneusz Kowalski.
Choć Warta była trochę lepszym zespołem i dwukrotnie prowadziła dwoma bramkami, to niewiele brakowało, a po raz kolejny roztrwoniłaby przewagę i straciła punkty. Czego zabrakło Wiśle do wywiezienia ze stolicy Wielkopolski przynajmniej jednego oczka? - Na pewno trochę szczęścia. Być może jakbyśmy przegrywali do przerwy 1:2, to udałoby się osiągnąć lepszy rezultat, a tak Warta miała dwubramkową przewagę i w drugiej połowie nie stwarzała już tylu sytuacji, chyba że z kontrataku. Strzeliliśmy bramkę kontaktową, mieliśmy jeszcze okazje i bardzo nam przykro, że nawet nie zremisowaliśmy, bo celem było zwycięstwo - żałował po meczu pomocnik płocczan.
Warta, mimo iż rywal był bardziej renomowany, od początku narzuciła swój styl gry, co zaowocowało dwoma szybko strzelonymi bramkami. Kowalski nie uważa, że to poznaniacy zaskoczyli czymś Wisłę. - Zaskoczyliśmy sami siebie. Po błędzie naszego obrońcy było 0:1, mecz się ustawił i zaraz zrobiło się 0:2. Potem było już ciężko - twierdzi zawodnik Nafciarzy.
Mecz odbył się w "Ogródku", gdzie Warta jeszcze nie przegrała w tej rundzie, a doliczając zeszły sezon, było to jej szóste z rzędu zwycięstwo na tym obiekcie. Trzeba jednak dodać, że kilka spotkań w roli gospodarza Zieloni rozgrywali jeszcze na stadionie przy ul. Bułgarskiej, gdzie czują się gorzej. Drużynom przyjezdnym o wiele trudniej gra się na skromnym obiekcie przy Drodze Dębińskiej, chociaż Kowalski nie przykłada do tego specjalnej wagi. - Jest to normalny stadion. Wiadomo, że nie jest to taki obiekt jak na Lechu, gdzie kilka drużyn miało przyjemność grać. Żałujemy, że tam się mecz nie odbył, bo wyglądałby inaczej, ale oczywiście nie kwestionuję zwycięstwa Warty. Murawa była dobra, a reszta stadionu to już problem Warty - stwierdził Kowalski.
Wisła po ośmiu kolejkach zdobyła dwanaście punktów, jednak wynik meczu ze Zniczem Pruszków został zweryfikowany jako walkower, więc obecnie płocczanie z dorobkiem dziewięciu punktów plasują się na dwunastym, ostatnim bezpiecznym miejscu w tabeli. Trener Mirosław Jabłoński wierzy jednak, że zabrane punkty zostaną Wiśle zwrócone. Mimo wszystko Nafciarze w tym sezonie rozczarowują. - Na pewno nie możemy być zadowoleni z naszego dorobku. Straciliśmy głupie punkty. W ostatniej kolejce Odra nawet nie chciała atakować. Mieli dwa rzuty rożne, po których strzelili bramki i mecz skończył się remisem 2:2. Teraz przegraliśmy z Wartą, a wcześniej również potraciliśmy punkty. Musimy wziąć się w garść i zdobyć jak najwięcej oczek - opowiada 29-letni piłkarz.
Przed Wisłą "mecz o sześć punktów" z Motorem Lublin. Płocczanie mają nad najbliższym rywalem tylko jeden punkt przewagi, więc gdyby doznali porażki, pogrążyliby się w strefie barażowej, a może nawet spadkowej. - Musimy to spotkanie wygrać i nie ma innej opcji. Będzie to mecz o dużym ciężarze gatunkowym. Presja będzie więc ogromna, ale postaramy się zdobyć trzy punkty - zakończył Ireneusz Kowalski.