Marek Ratownik Motyka powrócił

Niebiesko-czerwoni z Bytomia są czwartym klubem, jaki w najwyższej klasie rozgrywkowej poprowadzi Marek Motyka. Najpierw była praca w Szczakowiance Jaworzno, potem w Polonii Warszawa i Górniku Zabrze. Czy i tym razem jego drużynę czeka batalia o utrzymanie do ostatniej kolejki, a jemu samemu znów przylgnie łatka "ratownika"?

Rozpoczęło się od Wisły

Inauguracja sezonu 2002/03 w Jaworznie. Na boisko beniaminka, Garbarni-Szczakowianki trenowanej przez Marka Motykę przyjeżdża Wisła Kraków. Wisła, w barwach której Motyka święcił swoje największe sukcesy w karierze piłkarskiej. Wisła, która do dnia dzisiejszego, dość niespodziewanie "płynie" przez jego życie. Wówczas sentymenty pozostały jednak w szatni i jego Szczakowianka na oczach 7 tysięcy widzów urwała ówczesnym wicemistrzom, a późniejszym mistrzom Polski cenne punkty, remisując 1:1. Taki był początek pracy trenerskiej Marka Motyki w polskiej ekstraklasie. Z Jaworzna zwolniono go jednak na trzy kolejki przed końcem sezonu. Szczakowianka zajęła ostatecznie 13. miejsce w tabeli, by rozegrać później słynny pojedynek barażowy ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. - Jestem przekonany, że gdyby pozwolono mi popracować do końca, to Szczakowianka nie spadła by z ligi - wspomina dziś Motyka.

Przez kolejny rok nasz bohater pracował w II-ligowym Tłoki Gorzyce. W rundzie rewanżowej ekipa pod wodzą Motyki wygrała zaledwie jeden mecz i konieczne były występy w barażach. Po przegranym 1:3 pierwszym spotkaniu z Radomiakiem, Motyka pożegnał się ze stanowiskiem. W rewanżu lepsze były już Tłoki, ale wygrana 2:1 oznaczała spadek do III ligi.

Latem 2004 roku pan Marek trafił do zespołu Polonii Warszawa. Czarne koszule sezon rozpoczęły od przegranego 0:4 meczu z… Wisłą w Krakowie. Cały sezon można jednak uznać za całkiem udany, gdyż 8 zwycięstw i 5 remisów przy 13 porażkach wystarczyło w zupełności do utrzymania się w Idea Ekstraklasie. Nie wystarczyło jednak, by funkcję trenera zachował Motyka. Na jego miejsce sprowadzono do Warszawy Dariusza Kubickiego, co później okazało się chyba błędem. Drużyna z Konwiktorskiej w następnym sezonie zajęła ostatnie miejsce w tabeli i pożegnała się z ekstraklasą.

Trzy razy wszedł do tej samej rzeki

W zupełnie innym nastroju sezon 2005/06 kończył Marek Motyka. Kiedy w Warszawie nastał smutek, on wraz z piłkarzami i kibicami Górnika Zabrze cieszył się z utrzymania ligowego bytu. A było się z czego cieszyć, ponieważ zarówno dla drużyny, jak i dla samego Motyki sezon był bardzo wyboisty. Szkoleniowcem Górnika został w listopadzie, by… już w styczniu zostać zastąpionym przez Ryszarda Komornickiego. O takim biegu wydarzeń nie decydowały bynajmniej względy sportowe, a raczej wiązane z przyjściem Komornickiego nadzieje na sprowadzenie do klubu zagranicznego inwestora. Plan ten spalił jednak na panewce, a po kłótni z piłkarzami w kwietniu Komornickiego w Zabrzu już nie było. Pomiędzy styczniem a kwietniem Motyka był nadal związany kontraktem z Górnikiem. Nic więc dziwnego, że to on został nowym, starym trenerem, choć sytuacja 14-krotnego mistrza Polski w tabeli wesoła wcale nie była. Ostatecznie Górnik mimo porażki w ostatniej kolejce wywinął się z miejsca barażowego, a pomogła mu w tym pogodzona ze spadkiem Polonia Warszawa.

Latem 2006 roku w Zabrzu rewolucji nie było i Motyka na stanowisku trenera pozostał. Nie było zmiany również w kontekście rywala, gdyż na drodze Marka Motyki już w 1. kolejce stanęła... Wisła Kraków. Jesienią Górnik grał w kratkę, ale trener zyskiwał na zaufaniu wśród kibiców. Doczekał się nawet transparentu "Marek Motyka - 100 proc. poparcia", a wygrana 5:1 nad wyżej notowaną Cracovią pozwalała wszystkim z nadzieją patrzeć w przyszłość. I choć po pierwszej rundzie Górnik zajmował w tabeli 12. pozycję, to Motyka po raz drugi musiał z Zabrza odejść. Jak się później okazało, nie na długo. Jego następca, Zdzisław Podedworny poprowadził Górnika jedynie w dwóch meczach i w marcu na ławce trenerskiej zasiadł ponownie Marek "ratownik" Motyka.

I tym razem cel, czyli utrzymanie Górnika w lidze, do najłatwiejszych nie należał. I znów były momenty dobre, jak chociażby wygrana u siebie z Legią Warszawa, ale nie brakowało także tych gorszych. Po czterech porażkach z rzędu i zaledwie remisie na własnym stadionie z ŁKS wiadomo było, że sytuacja jest nadzwyczaj trudna. Kolejna porażka u siebie z Lechem tylko to potwierdziła. Do Gdyni Górnik pojechał po zwycięstwo, a przyjechał pogrążony porażką 0:3. Na dwie kolejki przed końcem sezonu, włodarze Górnika zdecydowali, że drużyna w trudnym momencie potrzebuje nowego bodźca i zespół poprowadzą dotychczasowi asystenci Motyki. - Pójdę do kościoła i będę się modlił o powodzenie dla Górnika w ostatnich meczach. Pokochałem ten klub i niesamowicie mi zależy na jego utrzymaniu. Przykro mi, że zawiodłem. Mam nadzieję, że kibice mi wybaczą, bo bardzo ich szanuję - mówił wówczas rozgoryczony Motyka. Górnik w lidze się utrzymał, ale przygoda "ratownika" w tym klubie dobiegła końca.

Nowe wyzwanie

Od tego momentu, aż do podjęcia pracy w Bytomiu Motyka nie pracował jako trener. Częściej widywany był w roli komentatora telewizyjnego. To jednak nie przeszkadza działaczom Polonii, bowiem szkoleniowiec doświadczony w walce o ligowy byt, niezwykle odważny i najprawdopodobniej tani jest dla nich wyjściem wręcz idealnym. Niestety już sam początek pracy w Bytomiu nie był dla niego sielanką. - Taki już mój urok - powiada z uśmiechem 50-letni szkoleniowiec. Zamieszanie z licencją dla bytomskiego klubu przełożyło się na problemy kadrowe, które w porę udało się jednak opanować. Trzon zespołu z poprzedniego sezonu został zachowany, ale czy to wystarczy Markowi Motyce do utrzymania Polonii w ekstraklasie? Na pewno na jego korzyść działa każdorazowe odwoływanie ligowych kolejek. Jeśli jednak dojdzie do planowanego startu 8 sierpnia, to formę jego podopiecznych sprawdzi w 3. kolejce nie kto inny, jak… Wisła Kraków.

Komentarze (0)