Początek historii Moshe Ohayona w Legii był typowy dla klubu z Łazienkowskiej - chaotyczny i niejasny. Pod koniec lipca, były zawodnik FC Ashdod, pojawił się na treningu Wojskowych. Początkowo mówiono, że natychmiast podpisze on kontrakt ze stołecznym klubem. Kilka dni później, okazało się, że do umowy nie dojdzie, a samą informacje potwierdził Marek Jóźwiak. - Ohayon wyjechał już z Warszawy, nie zostanie naszym piłkarzem, jest kompletnie nieprzygotowany do rozgrywek, poza tym przeciętnie zaprezentował się w meczu z Żalgirisem Wilno - mówił dyrektor sportowy warszawskiego klubu.
Widząc niefrasobliwość swoich pracowników, w stół uderzył sam prezes Mariusz Walter. To on właśnie wziął na siebie odpowiedzialność za ten transfer. A przekonały go do tego statystyki - w zeszłym sezonie izraelskiej ekstraklasy, 28-letni zawodnik był kapitanem FC Ashdod, gdzie zaliczył 9 asyst i strzelił 17 goli! Imponował techniką i spokojem, był prawdziwym królem środka pola, który niemal w pojedynkę ciągnął przeciętną drużynę.
Rodak Maora Meliksona ruszył w pogoń za straconym okresem przygotowawczym. Klub głównie dla niego zorganizował sparingowy mecz z IV-ligową Pilicą Białobrzegi. Ofensywny pomocnik pokazał się w nim z niezłej strony, strzelił bardzo ładną bramkę. - Moshe jest już gotowy do gry - mówił w zeszłym tygodniu Maciej Skorża.
W lidze był do tej pory tylko rezerwowym, jednak w obliczu problemów kadrowych jakie zaistniały przed ze Spartakiem, wielce prawdopodobne jest to, że Ohayon zagra na Łużnikach. Jest to tym bardziej logiczne, że Legia zmuszona będzie tam do ataku, a z czwartkowego spotkania sam wykluczył się Miroslav Radović. 10-krotny reprezentant Izraela, ma szansę na występ od pierwszej minuty, choć bardziej prawdopodobne jest to, że pojawi się na boisku w drugiej połowie. Jedno jest pewne - szkoleniowiec Legii bardzo liczy na to, że przesądzi on o losach tego dwumeczu.