Zakontraktowany latem Vuk Sotirović miał spory udział w sobotniej wiktorii Portowców nad Sandecją, zespołem prowadzonym przez byłego piłkarza i trenera Pogoni, Mariusza Kurasa. Urodzony w Belgradzie napastnik błysnął dobrą dyspozycją szczególnie w pierwszej odsłonie, gdy raz po raz absorbował obronę przyjezdnych. Na efekty nękania defensywy nowosądeczan nie trzeba było długo czekać. W 28. minucie Jano Frohlich nieprzepisowo powstrzymywał Sotirovicia w polu karnym i arbiter bez wahania wskazał na jedenasty metr. - Karny należał się bez dwóch zdań. Futbolówka leciała w moim kierunku, a obrońcę przyjezdnych ona kompletnie nie interesowała. Trzymał mnie obiema rękami, a upadając jeszcze uderzył mnie kolanem w głowę - tłumaczył po ostatnim gwizdku Serb.
Do wykonania jedenastki podszedł Edi Andradina, ale fatalnie spudłował, trafiając piłką w słupek. Portowcy musieli zatem jeszcze poczekać na swojego gola, ich starania zostały ostatecznie nagrodzone w 43. minucie za sprawą właśnie Sotirovicia. Znany na polskich boiskach napastnik przepchnął w polu karnym dwóch obrońców i w sytuacji oko w oko z Markiem Koziołem nie pozwolił sobie na pomyłkę. - Zawsze walczę do końca i nie odpuszczam. Czasami brakuje siły, ale w tej sytuacji nie mogłem zrezygnować - opowiadał.
Druga część meczu nie toczyła się już pod wyraźne dyktando Pogoni, do głosu doszli stłumieni do przerwy gracze Sandecji. Przyjezdni zwietrzyli swoją szansę na wyrównanie i ruszyli do przodu, dzięki czemu pojawiła się szansa szczecinian na kontrataki. W kolejnych sytuacjach strzeleckich odnalazł się Sotirović. - Faktycznie miałem kilka szans na zdobycie kolejnych goli. Po przerwie nieczysto uderzyłem piłkę i zatańczyła ona na poprzeczce. Wcześniej, mogłem dobić strzał Ediego, który także ostemplował poprzeczkę. Kilka razy przeszkodził mi sędzia, gdyż podnosił chorągiewkę w kontrowersyjnych okolicznościach. Mateusz Lewandowski mógł parę razy dograć mierzone podania, ale jego trzeba zrozumieć. To młody chłopak, głodny gry i goli. Nie mam niczego za złe - komentował po ostatnim gwizdku Sotirović.
Debiutanckie trafienie Sotirovicia w Pogoni dało drużynie komplet punktów
Trafienie w sobotni wieczór było pierwszym golem Serba od listopada ubiegłego roku, gdy wpisał się na listę strzelców w meczu Śląska Wrocław z Górnikiem Zabrze (4:0). Co ciekawe, gole w tym meczu zdobywali tylko piłkarze związani w swojej karierze z Pogonią - byli gracze szczecińskiego klubu Piotr Celeban i Przemysław Kaźmierczak oraz obecny napastnik Sotirović. - Przez dłuższy czas nie grałem i było to widoczne od początku przygody w Pogoni. Moja gra przeciw Warcie wyglądała jeszcze całkiem nieźle, ale już w meczu z Piastem zaprezentowałem się fatalnie. W sobotni wieczór odbudowałem się, a gol da mi zastrzyk pozytywnej energii. Wierzę, że z meczu na mecz będzie tylko lepiej, nabiorę pewności, będę czuł się dobrze na boisku i wrócę do starej, dobrej dyspozycji - spogląda optymistycznie w przyszłość nasz rozmówca.
Wygrana z Sandecją jest przełamaniem nie tylko dla samego Sotirovicia, ale także dla całej drużyny Pogoni, która poniosła wcześniej dwie wyjazdowe porażki. Sobotni rezultat powinien uspokoić atmosferę i powstrzymać falę krytyki, choć w grze szczecinian znów było widocznych kilka mankamentów. - Zagraliśmy całkiem dobry mecz, cieszy szczególnie zero po stronie straconych goli, ale wciąż musimy wiele poprawić. Musimy grać na własnym boisku konsekwentnie i zdecydowanie oraz starać się nie popełniać takich błędów jak dotychczas - ocenił po meczu napastnik.
- Mieliśmy sporo okazji do strzelenia kolejnych bramek, tak samo jak w konfrontacji z Wartą. Sami jesteśmy sobie winni, że doprowadzamy do nerwowych końcówek, grożących "zawałem serca". Zamiast podwyższyć prowadzenie i mieć spokój, to powiem szczerze, że zawdzięczamy punkty szczęściu w ostatnich minutach, ponieważ sędzia mógł uznać gola Sandecji z końcówki spotkania. Musimy wykorzystywać doświadczenie z boisk ekstraklasy, mamy w nogach wiele takich występów i to nakazuje wcześniej rozstrzygać takie mecze - zakończył Sotirović.