Szymon Weirauch pochodzi z Dolnego Śląska, a w Zagłębiu Lubin spędził blisko dziesięć lat. Teraz jest bramkarzem Lechii Gdańsk i poniedziałkowy mecz był dla niego wyjątkowy. Po raz pierwszy w życiu zagrał przeciwko swojej byłej drużynie.
- Ten mecz wiązał się dla mnie z dużymi emocjami, bo wróciłem do miejsca, w którym się wychowałem. Można powiedzieć, że do domu. Cieszę się, że pokazałem się z dobrej strony i wygraliśmy. Nie stresowałem się. Bardziej nazwałbym to ekscytacją - mówił nam po spotkaniu bramkarz Lechii.
Lechia zaprezentowała solidny futbol w Lubinie i przez ponad godzinę miała olbrzymią przewagę. Wynik 3:1 nie do końca oddaje różnicę między drużynami. Dopiero w końcówce Zagłębie przycisnęło, jednak wtedy Weirauch w paru sytuacjach pokazał, że w Lubinie za szybko z niego zrezygnowano.
- 70 minut było bardzo dobre. Strzeliliśmy trzy gole, później zrobiło się trochę nerwowo, ale wiadomo było, że Zagłębie zaatakuje i postawi wszystko na jedną kartę. Ważne, że się obroniliśmy i wygraliśmy. Szkoda, że nie na zero z tyłu, ale tę jedną bramkę też przyjmę - dodał z uśmiechem 20-latek.
Patrząc na boisko można było odnieść wrażenie, że to Zagłębie boryka się z problemami organizacyjno-finansowymi (a przecież jest odwrotnie). Jeszcze parę dni temu nie było wiadomo czy ten mecz w ogóle się odbędzie, bo Lechia miała po raz kolejny zawieszoną licencję.
- Docierały do nas te głosy, ale w szatni już się przyzwyczailiśmy, że wokół klubu jest dużo chaosu. My skupiamy się wyłącznie na sprawach piłkarskich i - jak widać - dobrze się spisujemy - podsumował Weirauch.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: FC Barcelona pokazała, jak trenuje Wojciech Szczęsny